czwartek, 31 lipca 2014

{Zamówienie 007} Leonesca, Lurco || "Czara miłości" - Alexandra Comello i Katniss Parker

Tytuł: "Czara miłości" 
Para: Leonesca ( Leon & Francesca), Lurco ( Ludmiła & Marco )
Gatunek: Fantasy, Romans, Dramat,
Crossover ( Harry Potter i Czara Ognia )
Przedział wiekowy: T




Dla Lady.voldemort <3
mamy nadzieje, że się spodoba!

Wcale nie zauważyła, gdy blond czupryna pływała w pomarańczowej zupie w czasie uroczystego obiadu, na którym Dumbledore miał wygłosić jakąś ważną - dla niej wciąż mało znaczącą - informacje. Co jakiś czas wpychała do ust kęs jagodowej babeczki, nadal zajmując się księgą czarów, która dla niej była istnym błogosławieństwem. Nie lubiła być gorsza od innych, a sama wieść o tym, że nie jest pełnym czarodziejem, bo jej matka - mugolka - rozkochała w sobie jej ojca, wcale nie poprawia humoru, wręcz przeciwnie, teraz musi starać się jeszcze bardziej. 
W sali słychać głuchy szum, potem wrzaski, oklaski, krzyki radości, jakieś niekontrolowane napady śmiechu, jednak ją i tak nic nie obchodzi. Zagląda coraz głębiej w każdą stronę, doszukuje się drugiego dna każdego zaklęcia, słonej prawdy. Po kilku minutach dochodzi do wniosku, że są tu słowa napisane zupełnie innym językiem, analizuje wszystko od początku, by nie pominąć czegoś ważnego, jednak nawet to, nie jest w stanie wytłumaczyć jej dlaczego eliksir miłosny nie działa na wdowców, albo zaklęcie na szybki wzrost roślin czasem działa inaczej, a my następnego dnia budzimy się z bujną czupryną rockmena. Przeczesuje oczami każdy najdrobniejszy element; nawet kropki, choć to zapewne z desperacji. Już ma czytać wspak, kiedy rozlega się głośny trzask, a koleżanka obok mdleje na ławce. 
Obraca się i widzi grupę mężczyzn ubranych w grube, brunatne futra dzikich zwierząt. Jeden z nich - ten najwyższy - miał wyraz twarzy dość poważny, oschły, a nienormalnie długie wąsy wiły się po brodzie, jak węże na wodzie, w tańcu. Chłopaki obok - znacznie młodsi - skaczą, uderzając wielkimi kijami o gładką posadzkę. Iskry rozbryzgują się wokoło, a najwyraźniej odbijają się w oczach czarnowłosego. 
On natomiast idzie z uniesioną głową, dumny, wyprostowany, nauczony dobrych manier. Ciągle nie rozumie co oni tutaj robią, albo co ona robi - patrzy się bez cienia wstydu, nachalnie. Twardo stąpa w rytm jakiś pieśni, ogień kręci się wokół niego, a prezentuje się idealnie. 
Nagle  wzrok spuszcza na nią i po raz pierwszy się uśmiecha, nie wytrzymuje, czerwieni się szybko. Po chwili wypada z amoku i słucha przemowy pana mroku z wielkimi gąsienicami na brodzie. Udaje przecież, bo ciągle przygląda się jemu, chłopcu o włosach ciemniejszych niż szata Snypa. 
Uśmiechnął się - tym razem szerzej. 
Już nie wie co tu robi. Nie wie też o czym była przemowa, ani o tym, że połowa jej włosów jest koloru pomarańczy. Ponoć miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje - sama tak mówiła. 


Wielka, kamienna czara stojąca na środku Wielkiej Sali przyciągała spojrzenia wszystkich uczniów. Słychać było francuskie szepty panienek ze szkoły Beauxbatons. Ze stołu obok dobiegały potężne, bułgarskie głosy młodzieńców z Durmstrangu. Wszystko to jednak zagłuszały głośne rozmowy uczniów Hogwartu, którzy nawet nie zwracali uwagi na biegającego wokoło pana Flitwicka próbującego uspokoić rozentuzjazmowanych czarodziejów.
- Cisza! - Po pomieszczeni rozległ się głośny, niezachwiany głos profesora Dumbledobra. Wszystkie głosy natychmiast ucichły, a każdy uczeń, bez wyjątku skierował swoją głowę w kierunku dyrektora szkoły. - Proszę o ciszę. - Nie było słychać żadnego dźwięku. Tylko gdzieś przy pod stołem brzęczała jakaś natrętna mucha. Po momencie jednak zamilkła, zgnieciona dłonią jednego z Bułgarów. - Za kilkanaście sekund czara wyrzuci ze środka trzy kartki z nazwiskami reprezentantów poszczególnych szkół. Znacie zasady. Trzy osoby staną się uczestnikami turnieju. I od tego nie ma żadnych odstępów. To ostateczna decyzja. Mam nadzieję, że w głowach tych, którzy wrzucili swoje nazwiska do czary, nie narodziły się żadne wątpliwości.
Zamilkł. Wolnym krokiem podszedł do kamiennej czary. Nikt nie ośmielił się wydać żadnego dźwięku, nawet jeden z chłopców z Slytherin'u zdusił w sobie chęć głośnego kaszlnięcia.
Profesor stanął na środku Sali. Czara Ognia zaświeciła się, zabulgotała, zabłysła. Błysk ten poraził oczy wszystkich zebranych, jednak nikt nie zdecydował się zasłonić wrażliwych oczu. Wszyscy z niecierpliwością czekali na finał.
Dumbledore wyciągnął pomarszczoną rękę w kierunku czary. Napięcie sięgnęło zenitu. Wszyscy wstrzymali oddechy w oczekiwaniu na pierwszą kartkę z nazwiskiem. Po chwili rzeczywiście, mały, zwęglony zwitek papieru wyleciał w powietrze. Profesor otworzył dłoń, aby za chwilę zacisnąć ją na tym małym - jednak tak ważnym - skrawku.
- Reprezentantka Beauxbatons - Na moment podniósł wzrok i skierował go w stronę dziewcząt w szykownych, niebieskich strojach, po chwili jednak znów przeniósł go na kartkę - Francesca Cauviglia!
Rozbrzmiały oklaski i podekscytowane piski Francuzek. Średniego wzrostu dziewczyna z uśmiechem wstała od stołu, i pewnym krokiem ruszyła w kierunku dyrektora. Z wdzięcznością uścisnęła jego dłoń, po czym wzrokiem przelatując po wszystkich uczniach z domu Gryfindora - a zatrzymując go dłużej na poznanym przed Wielką Salą chłopakiem o imieniu Leon - skierowała się w kierunku wskazanym jej przez czarodzieja.
Ten znów podniósł rękę do góry. Czara ponownie zabłysła. Tym razem nie trzeba było długo czekać na kartkę z nazwiskiem; w dłoni profesora znalazła się już po kilku sekundach. Rozwinął ją.
- Reprezentant Durmstrangu - Jak poprzednio, swój wzrok przeniósł najpierw na uczniów danej szkoły, a później z powrotem na skrawek papieru w swojej ręce - Marco Tavelii!
Głośne, potężne okrzyki chłopców z Bułgarii zagłuszyły nawet oklaski. Z drewnianej ławki podniósł się wysoki młodzieniec z kręconymi włosami i brązowymi oczami. Szybkim krokiem skierował się w stronę Dumbledora. Z całej siły uścisnął jego dłoń, a on przyjacielsko klepnął go w ramię, po czym wskazał na jedne z kilkunastu drzwi. Po chwili czarodziej zniknął z punktu widzenia.
Dyrektor szkoły nawet nie zorientował się, kiedy czara wystrzeliła kolejną, spaloną na krawędziach karteczką. Upadła ona na ziemię. Starzec z łatwością schylił się, by ją podnieść. Spojrzał na nią uważnie, i nawet z końca sali można było dostrzec uśmiech, który zagościł na jego twarzy po przeczytaniu nazwiska.
- Reprezentant Hogwartu - zaczął, tym razem jednak spojrzał na konkretnego ucznia - Leon Verdas!
Zabrzmiały entuzjastyczne krzyki i oklaski, a od stołu domu Gryfindora odłączył się równie wysoki co jego poprzednik, chłopak. Ruszył długim przejściem w stronę dyrektora swojej szkoły, swoim czarującym uśmiechem obdarzając każdego, na kogo spojrzał. Cóż, był zadowolony, zapewne jak jego przeciwnicy w turnieju.
Od tej chwili, oni trzej stali się swoimi rywalami. I mimo że w dalszym ciągu chodziło o zacieśnianie więzów między szkołami, to w głowach uroczej Francuzki, odważnego Bułgara i przystojnego Amerykana tliła się jedna i najważniejsza myśl. Wygrać.

Nie czuła się zbyt dobrze, wręcz niewygodnie, a sukienka, koloru dojrzałej brzoskwini, która zresztą była kupiona przez jej matkę, uwierała ją w okolicach szyi. Małe cekinki mieniły się w świetle dyskotekowej kuli, całkiem dobrze dopasowując się do ozdobnej kolii, przesadnie napchanej przeróżnymi świecidełkami. Przyglądała się swoim lekko pokręconym włosom, przy których grzebała dobre kilkadziesiąt minut, teraz zupełnie oklapły. Bez wyrazu. Prawie jak ja? 
Uczniowie bawili się przy muzyce jakiegoś zespołu, którego wcale nie znała i najchętniej po prostu wróciłaby do dormitorium, gdzie dalej mogłaby pogrążać się w zakazanej księdze czarów, którą niedawno zwinęła z biblioteki, oczywiście przypadkiem. Jednak to oczy pewnego przystojniaka wpędziły ją w pewną ślepą uliczkę i nie pozwalały się z niej wydostać, chyba się zakochałam.
Chwilę, a może raczej kilkanaście minut obserwuje każdy jego ruch. To, jak chudymi palcami przeczesuje burzę czarnych loków, starannie przyklepując ją na po lewej stronie, a ilość brylantyny psuje cały efekt - choć tak naprawdę, jej to wcale nie przeszkadza. To, jak dobrze posługuje się swoim gadulstwem, by nawiązać jakikolwiek kontakt z Dumbledorem, mało kto tak potrafi. To, jak obsesyjnie poprawia bordowy krawat, by nie sterczał bardziej w lewą stronę. To, że patrzy się w jej oczy i nadal nie ucieka. Chwila, co? 
Nie chce nawet rozumieć, dlaczego nie odwraca wzroku, bijąc się na spojrzenia, ma wrażenie, że pożera ją całą. Patrzy w obsydianowe, bezdenne oczy, jakby widzące jej wnętrze, oceniające wygląd. Szybko poprawia się na krześle, zarzuca nogę na nogę i prostuje plecy, by pokazać swoje wdzięki. Wygląda sztucznie; krzywi się nieco przez swoją głupotę, ale natychmiast uśmiecha, próbuje kusić. Szybko, przejeżdża palcami wzdłuż łydki, masując obolałe od szpilek nogi. Sapie, gdy widzi, że idzie - wciąż nie zrywają kontaktu, to chyba wyzwanie. Ciemny garnitur, nowy, wcale niesprany, błyszczy się, idealnie pasuje do jej kreacji - myśli natarczywie, ale zaraz się za to karci. 
- Wyglądasz oszałamiająco - mruczy z uśmiechem, kolana jej miękną, kiedy muska ustami jej palce. - Nie spodziewałem się, że...
- Że przyjdę? - przerywa mu, niewychowana.
- Że ktoś może wyglądać lepiej ode mnie - poprawia jej słowa i utwierdza w przekonaniu, że jej wysiłki nie poszły wcale na marne, jak i również nauka chodzenia na szpilkach wczorajszego wieczoru. 
- Och - rumieni się. 
- To co, zatańczymy? - Tavelli entuzjastycznie wskakuje w stronę parkietu, na którym tańczy spora część uczniów oraz nauczycieli. Nawet  Filch podgyruje nogą gdzieś w kącie sali, trzymając na rękach panią Norris, której obon kołysał się we wszystkie strony. 
- Nie, ja nie umiem tańczyć - płoszy się, cofa lekko. On obnaża zęby w łagodnym uśmiechu kładąc dłonie na własnych biodrach.
- To co zamierzasz robić?

Patrzeć na Ciebie...

- Podziwiać Hagrida tańczącego z madame Maxime. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że on się tak rusza - papla trzy po trzy, byleby ominąć temat wspólnego baletu. Potem przypomina jej się o ponczu, który kusi zapachem świeżych truskawek i eliksiru, którego działania jakoś niespodziewanie zapomniała. - Napijesz się? 
- Jasne, ale najpierw... - chwyta jej nadgarstki. - Zatańczymy. 
- Nie - protestuje.
- Spokojnie, już prawie.
- Ale ja nie chce - jęczy przez zęby.
- A ja jestem Marco, miło mi. 
- No proszę - błaga, chyba przesadza. 
- Jesteśmy - rozgląda się, są na balkonie, a muzyki prawie nie słychać.
- Nigdy tu nie byłam, jak Ty to...
- Czary, uwierzysz? 
Jeszcze chwile śmieją się z żartu, a później jej wzrok pożera miliony kwiatów, tych zwisających, stojących , płynących i latających. Trafił w samo sedno jej serca i to dwa razy. 

- Mogę prosić do tańca? - Podniosła głowę i przed sobą zobaczyła wysokiego chłopaka, tego samego, którego poznała przed Salą, zanim dyrektor Hogwartu wyciągnął z czary trzy kartki, w tym jedną z jej nazwiskiem, tego samego, na którego spojrzała w drodze do jednej z komnat, i tego samego, który miał stanąć przeciwko niej w Turnieju Trójmagicznym. - Taka piękna dziewczyna jak ty nie powinna siedzieć smutna. Tym bardziej przed tym, co ją czeka za kilka dni.
Uśmiechnęła się do niego. Jakoś nie miała ochoty na taniec; nowe buty, które założyła, obcierały ją niemiłosiernie i z trudnością stawiała kolejne kroki. Ale to mogła być idealna okazja, aby dowiedzieć się, jak groźny jest jej przeciwnik, i czy rzeczywiście ma się czego obawiać. W końcu mógł być z niego naprawdę utalentowany czarodziej. A madame Maxime kilka godzin wcześniej powiedziała jej, że jeśli jest szansa, aby dowiedzieć się czegoś więcej o swoim przeciwniku, to należy tą szansę wykorzystać. A ona zawsze słuchała swojej nauczycielki. - Z chęcią.
Zacisnęła zęby i stanęła na nogi. Włożyła dłoń w jego dłoń i razem z nim ruszyła na środek parkietu. Położyła jedną rękę na jego karku, a on w jej talii. Uśmiechnął się.
- Jakie wrażenia po zwiedzeniu naszej szkoły? - spytał, chcąc nawiązać rozmowę.
- Bardzo dobre - odparła, próbując nie myśleć o bólu, który odczuwała stawiając kolejne kroki - Podobać mi się te obrazy na korytarzach. One być naprawdę... dobre. Ciekawie wyglądać. My w Beauxbatons nie mieć takich. Ale my mieć takie same... sto... stopnie jak wy. Nasze też się ruszać.
Z jego gardła wydobył się czarujący śmiech. - Mówisz o schodach? Potrafią płatać niezłe figle, o obrazach nie wspomnę. Czasami nie możemy dostać się do pokoju wspólnego, bo Gruba Dama często idzie odwiedzać innych - przerwał na moment. - Masz problemy z angielskim. Nie mówię za szybko?
Zaprzeczyła ruchem głowy i uśmiechnęła się. - Nie, dobrze. Ja rozumieć wszystko, czasami nie umieć jednak... powiedzieć. Ja woleć słuchać, mi być ciężko mówić. Ja nie lubić angielski. Woleć francuski. - Wzruszyła ramionami. - Może... ty mówić, ja słuchać, dobrze?
Ponownie zaśmiał się, pokiwał jednak potakująco głową. Piosenka zmieniła się, na wolniejszą, bardziej spokojną, cichą.
- Może opowiem ci trochę o szkole i o mnie - zdecydował w końcu. - Wiesz, jak tylko Dumbledore powiedział, że w Hogwarcie odbędzie się Turniej Trójmagiczny, wiedziałem, że chcę brać w nim udział. Swoje nazwisko wrzuciłem do czary tego samego wieczoru. Przez chwilę nawet myślałem, że to dlatego mnie wybrała. - Uśmiechnął się, co odwzajemniła. - Czuję się tak jakby... zobowiązany. Mam wrażenie, że jeśli nie wygram, zawiodę wszystkich, z Dumbledorem na czele. - W tym momencie Leon wydał jej się bezczelny. Do czasu. - Ale wiem, że nie mam żadnej przewagi, bo wy również jesteście genialni, z tego co słyszałem. Jestem tylko ciekawy jakie zadania dla nas wymyślą. Z jednej strony wiem, że to nie będzie nic, czego nie potrafilibyśmy zrobić, bo Dumbledore by na to nie pozwolił, ale z drugiej strony ten Turniej ma sprawdzić nasze umiejętności, i to nie w formie testu pisemnego... W sumie, nie wiem co mam o tym myśleć. W dodatku, gdy słyszę jak ty, dziewczyny z twojej szkoły i wasza nauczycielka rozmawiacie w swoim języku, mam wrażenie, że knujecie jakiś spisek, żeby wykluczyć mnie i Marco z turnieju. I tak samo mam, kiedy on rozmawia ze swoim nauczycielem. Tylko my nie mamy przewagi, bo wy umiecie angielski, i rozumiecie wszystko. - Zaśmiała się uroczo. - Mam tylko nadzieję, że przetrwam przynajmniej do pierwszego zadania.
Nie dowiedziała się niczego szczególnego. Doszła jednak do wniosku, że Leon nie jest aż tak dużym zagrożeniem, jakiego na początku się spodziewała. Mógł oczywiście nosić maskę, którą zdejmie dopiero przed turniejem, ale w to jakoś nie za bardzo wierzyła. I podobno ludzi nie ocenia się po pozorach, ale... ale ona nie potrafiła inaczej. Tak naprawdę, to już miała wyrobioną opinię na temat swojego rywala. Drugi z nich również nie był jej obcy - udało jej się poprowadzić z nim krótką rozmowę, z której jednak nie dowiedziała się za wiele. Cóż, przynajmniej nie była zdana na niewiadomą. W pewnym sensie.
*
Miarka się przebrała, kiedy do pierwszego zadania pozostało zaledwie kilka minut, tych najkrótszych dla człowieka, a najdłuższych dla niego - czarodzieja. Miał wystąpić jako ostatni, przygotować się, dopracować taktykę, bo przecież nie mógł czarować, beznadziejna sprawa. Wszystko byłoby nawet znośne, bo doskonale wiedział jak walczyć ze smokami, znał także każdy ich słaby punkt i wiedział, że nie można patrzeć bestii prosto w oczy, wtedy już jesteś stracony, jednak to, co stało się przed godziną odmieniło jego pogląd na przyszłość - tą pewną wygraną. 
Marco miał już w zanadrzu kilka chwytów, mniej lub bardziej dozwolonych i zgodnych z regulaminem konkursu, jednak w tym przypadku wszystko się posypało. A stało się to wtedy, kiedy wyciągnął z woreczka małą, szarą figurkę najgorszego potwora. Nie od dziś wiadomo, że Rogogon to najbardziej przerażający, ziejący ogniem gad w świecie czarów, gdzie ponoć nie ma rzeczy niemożliwych. Słyszał też różne legendy o tym stworze, jak dzielni magowie o najpotężniejszych mocach i czarodzieje sprytniejsi i zwinniejsi od strugi światła, po prostu ginęli pod jego szponami. 
Przerażała go perspektywa kąpieli w ognistym żarzę, czy pożarcie przez mitologicznego towarzysza rycerzy z bajek, a najbardziej jednak bał się wstydu, jakiego mogłaby mu przynieść przegrana. Ojciec mógłby skazać go na wieczną hańbę, którą otrzymał jego brat, jakoś kilka lat wcześniej. Podobnie jak on, trafił do Turnieju Trójmagicznego i już odpadł na pierwszym zadaniu, gdyż smok - wcale nie taki znowu groźny - odgryzł mu nogę. Panu Tavelli'emu nie podobało się to, że jego syn, pochodzący z najlepszej rodziny w kraju, tak bardzo się poniżył. Zrzekł go jakichkolwiek praw, a wszystko, co przypadało jego bratu, zyskał on sam. Teraz gdyby przegrał, mógłby umrzeć. I tak przecież nic by mu nie zostało. Chyba się mylił. 
- Czas na ostatniego uczestnika! Marco Tavelli, reprezentant Durmstrangu!
Jeszcze przed wyjściem poprawił kołnierzyk wiśniowej szaty, którą dostał od dumnej matki. Wziął kilka wdechów, w zasadzie to siedem, bo to była jego ulubiona liczba i wyszedł na arenę. Wokół słyszał tylko oklaski i piski jego nastoletnich fanek, które zgodnie zasiadły w pierwszych rzędach na widowni, by dobrze przyglądać się jego silnej i zaciętej walce. 
Nie spodziewał się takiej ciszy. Szedł po ostrych, ogromnych kamieniach w stronę głównego punktu, tam też dostrzegł złote jajo, umieszczone na samym szczycie szarego głazu, przyodzianego w bujny zielonkawy mech. Zacisnął dłonie, był przecież całkowicie bezbronny i jakby samiusieńki? Pierwszy krok - cisza. Drugi, również. Jeszcze kilka kolejnych, na siódmym się zatrzymał, coś podcięło mu nogi w łydkach, auć. 
Teraz leżał na ziemi, wbity w kolczaste kamulce niemal do kręgosłupa, prawie się połamał. Skóra na dłoniach zdarta, krew leje się, spływa aż do samej ziemi, strugi magicznej czystości - duma rodziny teraz miesza się w błotem. Czuje się potwornie, a smok patrzy mu w oczy - ma zupełnie żółte tęczówki, jak trucizna. 
Pełznie, chowa się tuż za głazem, wszędzie tylko one, jak w najgorszym śnie. Syczy, dyszy, sapie - do końca nie wie czy on, czy bestia. Wyciera rękawem spocone czoło, spogląda na gapiów nico wyżej, wystraszeni, prawie bardziej od niego. 
Oczy ma zamglone, całkiem pozbawione życia, a jednak ją dostrzega. Siedzi wygodnie obok grubej pani w fioletowym płaszczu i zakrywa usta - chyba się martwi. Jej blond włoski kręcą się wokół jasnego szalika, a oczy jakby zapłakane. To go pobudza, staje na równe nogi i podgląda stwora - grzebie w ziemi. 
Niczym struś pędziwiatr, ale bezszelestnie, biegnie w stronę najwyższej ze skał, nie spuszczając oka z Rogogona. Napiera na tył zimnej szarej, ściany. Trzęsie się, bardziej niż zwykle. Ma zaledwie kilka sekund na zdobycie jaja. Wspina się, już prawie dochodzi do kamiennego horyzontu, co widzi? Złoto, choć to wcale nie jest pożądana zdobycz. Jaszczur trąca go ogonem, rozdrapuje szaty, rozszarpuje skórę na plecach. 
Smok najwyraźniej wcale nie chce ruszyć się z miejsca, nie zabija go. Wielkie ślepia skaczą po jego ciele, jakby bawiło je cierpienie, podłe zagrania wcale na niego nie działały. Chciał go dopaść, ale jednocześnie chronić jaj. Nie umiał się zdecydować, miotał skrzydłami, wzlatywał lekko w górę i zaraz opadał, niemal machinalnie. 
Bał się, jego? 
Marco wiedział jak sobie poradzić, okrążył smoka, szybko, zwinie i na paluszkach, choć i to było wcale niepotrzebne. Złapał łańcuch trzymający bestie przy ziemi i owinął wokół głazu, tego od lewej. Naprężył całość, poszedł w górę, nadal kurczowo trzymając srebrną stal. 
- Chodź tu... - woła, krzyczy. - Chodź tu, jaszczurze!
Smoczysko zerwało się, gdy dostał w prawe oko niewielkim kamieniem. Potrząsnął łbem i rzucił się na chłopaka, choć wcale nie ruszył się z miejsca. Padł na wznak, tuż przed wiotkim ciałem nastolatka, a ten nie czekając - miał zaledwie kilka sekund - rzucił się w pogoń za jajem. 
Już prawie je miał, dotknął, trzymał. Potem poczuł tylko strumień ognia uderzający w jego plecy. 
Tłum wzdycha.

- Gdzie jestem? - szepce półprzytomnie. - Co z konkursem? 
- Wygrałeś pierwszą konkurencje - odpowiada pani Pomfray. - Jednak zostałeś troszkę poparzony, nic wielkiego. 
- Rozumiem - uśmiecha się dumnie.
Już nie wie czy do siebie, czy blondynki, która stała obok jego łóżka z pudełkiem fasolek wszystkich smaków, które tak bardzo uwielbiał. 

Zaciągnęła ją tu wola samodoskonalenia, a właściwie bardziej sama ciekawość i nuda, którą kochała zapełniać nauką. Ludmiła była ambitną dziewczyną, o obszernych planach na przyszłość, jak i równie wielkiej wyobraźni. Chyba nawet kochała to, że jest inna, punktualna, dokładna, zawsze przygotowana i wyuczona, nie lada gratką było słyszeć same pochwały od nauczycieli. Sama też ciężko pracowała, zarywała noce, wakacje, ferie, a nawet przerwy pomiędzy lekcjami, by nauczyć się czegoś nowego. Ktoś pomyślałby, że za dużo bierze na siebie, w końcu to krucha, drobniutka dziewczynka, jednak była silna i pomocna, nawet za bardzo. 
Jakoś tak przed drugim zadaniem, podajże to była sobota, poprosił ją o rade ktoś, o kim pomyślałaby dopiero na końcu. Marco nigdy nie był dobry z eliksirów, czy innych magicznych wywarów, zawsze odkładał to na potem, a jak wiadomo, to "potem" jakoś nigdy nie nadeszło. Aż tu naglę, pojawiło się pewna zagadka, która nie tylko potrzebowała rozumu, ale i sprytu. Panna Ferro rozwiązała ją w niecałą godzinę, gdzie Tavelli mocował się z tym dwa, albo trzy dni - nie pamiętał. 
Wszystko szło w dobrą stronę, najpierw zarwali jedną noc, by odnaleźć coś, co pomogłoby Marco oddychać pod wodą, a później opuścili też drugą, by dorwać potrzebne składniki na dany eliksir. Nietrudno zgadnąć, że musieli zajrzeć do tajnego składzika Snypa, umieszczonego w lochach, poszło im bezbłędnie, a pani Norris wcale ich nie przyłapała. Trudniej było z Księgą Eliksirów, którą teraz muszą oddać do biblioteki na siódmym piętrze, och zgrozo. 
Idą wzdłuż korytarza, obrazy uśpione, oczy zamknięte, tylko jeden - pan o białych włosach - nie śpi, czytając książkę przy stawie. Trochę się wydziera, światło różdżki oślepia jego wymalowane oczy, zakrywa je dłonią, skowycze. Później już wszystkie się budzą, marudzą, jakby ktoś obdzierał je z ramy. Marco przewraca oczami - nie lubi sztuki. 
- Chodź, to tutaj - stoi na wprost wielkich drzwi, drewnianych, przy których zwisała kłódka. - Alohomora!
- Na pewno wiesz co robisz? - stoi tuż za nią, dygocze; nigdy przecież tutaj nie był. - Nie mam zamiaru skończyć jako pokarm dla tego potwora, czy jak mu tam. 
- To Kot, Głupcze - przewraca oczami. - Ciesz się, że Ci w ogóle pomogłam.
- Pomogłaś, bo chciałaś pomóc - uśmiecha się zawadiacko. - A teraz odkładaj to coś i dajże mi spać, kobieto. 
- A może, by chociaż dziękuje, hmm? - przechodzi ostrożnie między półkami. 
- Zrobiłaś to z miłości - szepcze do jej ucha, chce być romantyczny. 
- Chciałbyś.
Rozgląda się, szuka odpowiedniego regału, z którego kilka dni wcześniej porwała książkę. Miesza jej się nieco wszystko, zagląda jeszcze raz do środka, w nadziei, że znajdzie numer - w mugolskich książkach zawsze były - jednak tutaj zostaje bez niczego, a właściwie prawie. Na ogonie siedzi jej maruda, która nie potrafi czego sama zrobić. 
Przechodzą przez kolejne sterty książek, półki, regały, czy inne takie, które prowadzą ich do niczego, sama ciemność, a wkład świeczki prawie się kończy, jeszcze trochę, a będą zmuszeni chodzić po ciemku. Wreszcie udaje jej się znaleźć odpowiednie miejsce; wzdycha z ulgą. Jeszcze raz spogląda na książkę, przejeżdża po jej grzbiecie, a później wypycha pomiędzy inne.
- Już? Skończyłaś romansować z tą stertą papierów? 
- Daruj sobie, jasne? - warczy groźnie. - Ta sterta papierów pomogła Ci w konkursie. 
- Wiem przecież, mówiłaś kilka razy - mówi to tyłu jej głowy; stoi obrażona. - Hej, jeszcze nie zdążyłem Ci za to podziękować.
- Nawet się do tego nie garniesz - odpowiada nieczule. 
- Bo jeszcze się za to solidnie nie zabrałem - całuje ją, ale czule. 
Ile tam stoją? Kilka minut, dla nich to wieczność. Nie zauważają kiedy świeca gaśnie, a pani Norris stoi tuż obok, czekając na swojego właściciela, któremu zdążyła już przekazać, że uczniowie grasują po bibliotece w środku nocy. 
*

- I jak? Strach przypadkiem nie obleciał? - Głos, który tak bardzo dobrze znała, bo w końcu zaczepiał ją kilka razy dziennie, zabrzmiał przy jej uchu.
- Nie - odparła twardo, mimo że w głębi duszy bała się, czy eliksir, który samodzielnie przygotowała aby na pewno jest odpowiedni i będzie w stanie pomóc jej pod wodą. - A ty?
Prychnął. - Nigdy. Ze smokami sobie poradziłem, to z tym też dam sobie radę. Mam sprawdzoną taktykę. Ty za to niekoniecznie dobrze czułaś się z tym potworem, prawda? Długo zajęło ci przechwycenie jaja.
Przygryzła wargę. To prawda, że pierwsze zadanie ukończyła z najgorszym wynikiem, ale po prostu obleciał ją strach. Była w końcu dziewczyną, miała do tego prawo. Verdasowi poszło o niebo lepiej, był najlepszy mimo tego, że wylosował jednego z większych smoków. Ale wcale mu nie współczuła, kiedy ten prawie zmiażdżył go swoim wielkim ogonem. Należało mu się. Miała rację; maska Leona spadła na chwilę przed pierwszą konkurencją. Albo po prostu dopiero ją założył, aby nie okazać, że się boi? Już nie był tym samym chłopakiem, z którym tańczyła na balu. Ale Madame Maxime powiedziała jej, że on może po prostu nie chce pokazać jej i innym swojego strachu. I w głębi serca jej wierzyła.
- Nie pomyśleć żeby... accio miotła - broniła się. - Ja nie wpaść na to. Ty nie czepiać się i odejść, dobrze?
- Jak sobie życzysz. Mam tylko nadzieję, że znalazłaś odpowiedni sposób, żeby wytrzymać pod wodą. Połamania nóg.
Zostawił ją samą. Przymknęła na chwilę oczy, aby się skoncentrować. W środku ciągle powtarzała sobie, że da radę, że musi dać radę. Była w końcu jedną z lepszych uczennic w swojej szkole i nie wątpiła w swoje zdolności. No, może czasami. Na przykład teraz. Nie lubiła pływać. Miała jednak szczęście, że jej ojciec nauczył ją tej sztuki, bo gdyby tego nie zrobił, teraz po prostu nie mogłaby wykonać tego zadania. Chyba, że jakimś magicznym sposobem znalazłaby eliksir, który ruszałby za nią rękami i nogami. Jakoś nigdy o tym nie słyszała.
- Zawodnicy na start! - Rozległ się głośny głos dyrektora Hogwartu. - Zaczynacie na wystrzał armaty!
Szybko odkręciła fiolkę, którą trzymała w dłoni i jednym tchem wypiła zielony, śmierdzący eliksir. Zakaszlała lekko, odchrząknęła, i odrzuciła szkło gdzieś na bok, nawet nie patrzyła gdzie.
Strzał.
Rozbrzmiały wołania, oklaski, a ona odbiła się od drewnianego podestu i skoczyła do wody. Zanurkowała. Była już pod powierzchnią, zdziwiona tym, że może normalnie oddychać. Widziała obok siebie Marco, który dopiero wpychał do ust jakieś zielone rośliny, i Leona, który już tylko w części przypominał tego chłopaka, z którym przed chwilą rozmawiała. Od pasa w górę przeobraził się w rekina, nogi pozostawały takie jak wcześniej. Nim się obejrzała, on już zniknął, podobnie jak Tavelli, u którego ze zdziwieniem zauważyła płetwy, zamiast stóp.
Nie zastanawiając się dalej, ruszyła przed siebie. Mimo, że pływać nie lubiła, to wychodziło jej to bardzo dobrze, i to był chyba jedyny plus całej tej sytuacji. Pewna siebie, odpychała się rękami i nogami, brnąc do przodu. Nie musiała martwić się tym, że pod wodą nie ma powietrza - mikstura, którą wykonała działa bez zarzutu.

Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos,
Nad wodą nie śpiewamy, taki już nasz los,
A kiedy będziesz szukał, zaśpiewany tak:
To my mamy to, czego tobie brak.
Aby to odzyskać,masz tylko godzinę,
Której nie przedłużymy, choćby i o krztynę.
Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić,
A to, czego tak szukasz, nigdy już nie wróci.

Ta sama piosenka, którą słyszała, kiedy otworzyła złote jajo pod wodą, wskazywała na to, że nie jest tak daleko celu. Odgarnęła włosy lecące jej na twarz, zebrała w sobie wszystkie możliwe siły i popłynęła przed siebie.
Poczuła, jak coś chwyta ją za nogę. Odwróciła się gwałtownie. Za sobą zobaczyła jedną z Druzgotek, od których pewnie roiło się w tym jeziorze. Próbowała się wyszarpnąć.
- Nie w tą stronę - warknęła szkarada, w końcu rozluźniając uścisk.
Nie rozumiała. Szła przecież za głosem, tak, jak to miała robić. Ale... madame Maxime ostrzegała ją przed Druzgotkami. To podobno chytre i podstępne stworzenia.
Zamrugała szybciej oczami. Ryby już nie było. Przez chwilę jeszcze wahała się, czy aby na pewno w dobrym kierunku płynie, po momencie jednak porzuciła wszystkie wątpliwości i ruszyła w stronę, skąd dobiegała ta piękna piosenka.
I wtedy ich zobaczyła. Jej oczom ukazały się trzy osoby. Rozpoznała blondynkę z Hogwartu - widziała ją parę razy w towarzystwie Leona, a ostatnio również słyszała jej rozmowę z Tavelli z Durmstrangu. Druga z osób do złudzenia przypominała Verdasa. A trzecia osoba... w trzeciej osobie natychmiast rozpoznała swoją przyjaciółkę, która również starła się o uczestnictwo w turnieju. To ona powiedziała jej o eliksirze, dzięki któremu mogła oddychać pod wodą. Podpłynęła bliżej niej. Chwyciła ją za rękę i już chciała odpłynąć, ale coś skutecznie uniemożliwiało jej zabranie dziewczyny z tego miejsca. Dopiero po chwili zauważyła jasne, zlewające się z otoczeniem sznury, najpewniej zaczarowane, aby nie było ich widać. Zdeterminowana oderwała z podwodnego krzaka rosnącego obok ostrą gałąź, i kilkoma sprawnymi ruchami uwolniła swoją przyjaciółkę z więzów. Zacisnęła dłoń na jej nadgarstku i razem z nią popłynęła ku powierzchni.
Kiedy tylko wynurzyły się z wody, do jej uszu dotarły radosne krzyki, oklaski i nawoływania. Spojrzała na Caroline, która najwidoczniej już się ocknęła. Dziewczyna zarzuciła jej ręce na szyję, a Francesca chwyciła ją mocno i z całej siły przytuliła do siebie.
Drugie zadanie miała zaliczone. I miała tą satysfakcję, że tym razem była lepsza od swoich przeciwników. Że była lepsza od Leona.
*
Zamknął na chwilę oczy, by zapomnieć o całym świecie, który wokół niego wrzał, dudnił, grał - na nerwach. Przez chwile przelatuje przez jego ciało strach, jak wtedy, gdy był jeszcze małym dzieckiem, a koledzy namówili go na zwiedzenie opuszczonego domu, cieszącego się dość beznadziejną opinią. Brednie, powtarzał otwierając wielkie, skrzypiące drzwi na oścież. Tamtego dnia pozbył się czegoś, co krążyło nad nim, aż do dzisiaj. Na zawsze to jednak pojęcie względne.
Dookoła było słychać tylko krzyki, szaleństwo młodszych roczników zagłuszane wiwatami tych starszych, doświadczonych. W tej chwili nawet zaczął żałować swojej decyzji, no i wszystko byłoby całkowicie na miejscu, gdyby nie ona i francuskie oczy przypominające kolory jesieni - jego ulubionej pory roku. Nie potrafił zaakceptować tego, że od dłuższego czasu czerwieni się na jej widok, ale tylko wtedy, kiedy się uśmiecha, albo trzepocze zalotnie rzęsami w jego stronę, jakby chciała go uwieść, bez rezultatów - był twardym mężczyzną i chciał wygrać, choćby za wszelką cenę. 
Pomachała mu nieco płochliwie, jakby z obawą, tak żeby nikt tego nie zauważył, oprócz nich - rzecz jasna. Zauważył też rumieńce na bladej cerze, lekki uśmiech i przerażone piwne punkciki uciekające przed nim, przed zadaniem, światem? Potarł różdżkę w prawej dłoni, piękne zdobienia, pióro feniksa - ponoć szlachetne, jednak wcale w to nie wierzył. Już za chwilę, dosłownie za momencik miał wejść do labiryntu, ciemnego, cuchnącego zgnilizną, martwymi ciałami? Oby nie. Teraz już podeszła bliżej, nieco zatroskana - chyba to wszystko widziała. Położyła drobną rączkę wsparcia na jego ramieniu, a później zatonął w szczenięcych oczach najcudowniejszego stworzenia - chyba. 
- Ty być zdenerwowany? - szepce, chyba chce mu pomóc, pomoże? Nie ma na to czasu. Dyrektor ogłosił rozpoczęcie konkursu, niemal jak na zawołanie. Naciska mocniej; tłamsi go. - Ty być dobrej myśli, dobrze?
- Och, nie kłam, że nie zależy Ci na wygranej - wyrywa się szybko, niespodziewanie. Już nawet sam nie wie co robi, spłoszony wrażeniami z przeszłości, jakby trochę bał się przyszłości. Jeszcze chwilkę nie może zebrać się w sobie stojąc jak słup na środku skażonego trawnika, zachowuje się chaotycznie, niemalże nie jak Leon, który od zawsze bał się ciemności. - Przepraszam, ponosi mnie. Chyba uderzyła mi woda sodowa do głowy. Ech. 
- Nic nie szkodzi - kręci głową. - Ja chcieć Ci tylko życzyć powodzenia.
- Niepotrzebne - odpowiada z przekąsem, macha ręką. - Za to tobie na pewno. Mam nadzieje, że się nie zgubisz, szkoda byłoby gdybyś... - ledwo zauważa, że zmienia tor wymiany zdań z wroga na coś w rodzaju nijakiego podrywu, gdy przerywa ton chłodny, ale nadzwyczaj spokojny. Zbyt pewny siebie Marco, który dziarsko obejmował jakąś blondynkę, chyba nawet ją kojarzył z lekcji zielarstwa - podobno kochała kwiaty. 
- Nie przeszkadzaj sobie Tavelli, my tylko rozmawiamy - gorycz przeplatana słodkością ironii; chyba nie zrozumiał. - Mam nadzieje, że dobrze wykułeś wszystkie czary. Wczoraj widziałem, jak zawzięcie czytałeś książkę od Samoobrony pod stołem w Wielkiej Sali. 
- Powtarzałem - coś drapie go w gardło, czyżby kłamstwo? - Poza tym, my w  Durmstrangu uczymy się naprawdę wiele. Nie potrzebujemy korepetycji, ani litości innych zawodników - znacząco spogląda w stronę Francesci. - Po prostu jesteśmy najlepsi. 
- Sugerujesz, że Hogwart to beznadziejna szkoła? - zaciska pięści. Marco jedynie zanosi się gromkim śmiechem, a gdy już prawie dochodzi do kolejnych bombardowań nieokrzesanymi zdaniami, które zapewne nie miałyby żadnego sensu, przerywa im Dumbledore.
- Panie i Panowie! Za chwilę rozpocznie się długo oczekiwany trzeci, a zarazem ostatni etap Turnieju Trójmagicznego, który ogłosi zwycięzce. Zawodnicy tym razem muszą pokonać długi labirynt, pełny przeróżnych niespodzianek. Przypominam, że pan Verdas i Tavelli idą łeb w łeb, a panna Cauviglia jest tuż za nimi - płoszące krzyki okrążyły arenę, budząc zarośla do życia. - A więc zaczynamy turniej! Życzę powodzenia - ostatnie słowa zostały wypowiedziane znacznie ciszej, tylko dla nich. Gdy spojrzenie Dyrektora doszczętnie zniknęło za siedzącym obok Hagridzie, natychmiastowo pojawił się Bagman, którego chaotyczne wrzaski nie mówiły zbyt wiele. 
- Ty - wskazuje na oszołomionego Leona. - Pójdziesz pierwszy. 
Chwyta go za materiał koszulki i ciągnie w stronę wejścia do Labiryntu. Miga mu przed oczami obraz rozjuszonego tłumu, całującego się Marco i Francesci, trzymającej końcówkę ciemnego kucyka, miętoliła pod palcami ciemne pukle w obawie o niego siebie. 
Odliczanie Bagmana trwało w nieskończoność. Przy trójce jego ręce zaczęły się trząś, jednak uważał, że z zimna - twardziel. Dwójka nie była wcale taka straszna, tylko może gdyby nie to, że jest tuż przed... No i po jedynce wystartował. Wysoki żywopłot ciągnął się kilkanaście metrów do przodu, a na samym końcu rozwidlenie. Wybrał oczywiście stronę lewą, chyba z przyzwyczajenia, a w międzyczasie wyciągnął różdżkę i wyszeptał zaklęcie Lumosa, by oświetlić drogę. 
Zielone, miejscami czarne liście wiły się w spazmie na widok nowej, żywej duszyczki, która byłaby całkiem niezłą ofiarą. Kilka razy ominął jakieś natrętne badyle, wystające z oddychających ścian, słysząc przy tym dwa kolejne gwizdki, oznajmiające, że reszta zawodników weszła już do labiryntu. Trochę obawiał się ponurej ciszy i pustki - nic nie widział. Wydawało mu się, że krąży w koło, zatacza okrąg wokół tych niezabezpieczonych żadnymi pułapkami korytarzy, że chodzi bez sensu zamiast ruszyć się w do przodu. Momentalnie się załamał, stracił panowanie, a później przekonał się, że z tego już nie ma wyjścia, a on nie może się poddać, to byłoby hańbiące. 

Słyszy krzyki.
Słyszy szmery.
Słyszy oddechy. 
A przecież jest sam.

Łapie się za głowę, krzyczy - w duchu, boi się głośniej, a później dostrzega coś, czego nie widział wcześniej. Te "coś" żyje i wie, czego się boi. Różdżka zgasła. 
Pomocy? 

To jednak tylko sen.

Szedł spokojnie przez zielony labirynt, w ręce kurczowo ściskając drewnianą różdżkę. Na swojej drodze napotkał już kilka przeszkód, ale ze wszystkimi sobie poradził - z jednymi było łatwiej, z drugimi gorzej. Czuł, jak pot spływa mu z czoła, jak serce łomoce mu z emocji. Gdzieś w oddali usłyszał głośne Expelliarmus” wypowiedziane kobiecym głosem co oznaczało, że Francesca miała najpewniej bliskie spotkanie z Marco. Zaśmiał się pod nosem.
Musiał przyznać, że ta dziewczyna była niesamowita. Swoim uporem potrafiła dokonać niemal wszystkiego. Zadziwiała go swoimi umiejętnościami, zaklęciami, jakie potrafiła rzucać, a których on nawet nie znał. Od kilku osób wiedział, że jestem mistrzynią w przyrządzaniu eliksirów, i sama przygotowała substancję, którą wypiła przed drugim zadaniem. Poza tym... podobała mu się. Podobała mu się i to bardzo. Znali się przecież niecałe dwa tygodnie, a on czuł się, jakby spędził z nią już całą wieczność. Jak ten szczeniak dogryzał jej, kiedy dotarło do niego, że zaczyna coś do niej czuć. Ale teraz już nie mógł zaprzeczyć.
- Expelliarmus!
Siła zaklęcia odrzuciła go do tyłu. Odleciał kilka metrów i zatrzymał się na wysokiej ścianie żywopłotu. Różdżka wypadła mu z ręki i wylądowała w sporej odległości od niego.
Zza zakrętu wyłoniła się Cauviglia. W ręku trzymała swoją ciemną różdżkę. Celowała nią prosto w niego. - Nie ruszać się - wysyczała.
Wtedy dopiero zauważył, w jakim była stanie. Włosy miała rozczochrane, ubrania brudne, potargane i poniszczone w paru miejscach, a jej twarz umazana była czymś czarnym. Dyszała ciężko. Dostrzegł nawet kilka rozcięć na jej dłoniach.
- Francesca... co jest? - Chciał się podnieść, ale ona mu na to nie pozwoliła.
- Cru...
Nie dokończyła zaklęcia niewybaczalnego, bo ktoś wytrącił jej różdżkę z ręki. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał Marco. Leon pośpiesznie podniósł się z ziemi, podniósł swoją różdżkę, jednocześnie doskakując do Francuzki i zabierając jej ten cenny kawałek drewna spod nóg. Dziewczyna drgnęła, kiedy Tavelli zrobił krok w jej kierunku. - Nie ruszaj się - rozkazał. Przystawił różdżkę do jej szyi. - Nikt ci nie powiedział, że za użycie Cruciatusa ląduje się w Azkabanie?
Przygryzła wargę. Nie miała odwagi się ruszyć, bo bała się, że może rzucić w nią jakimś zaklęciem. Ponownie drgnęła, a on podszedł jeszcze bliżej niej. Verdas chwycił mocno obydwie różdżki i obserwował ich z uwagą.
- A wy możecie, tak? - spytała cicho. - Dobrze to sobie wymyślić. Najpierw Silencio, a później Crucio? Może od razu Imperius, żeby ja nie być zagrożenie, co? Kto z was mnie zaatakować?
- O czym ty mówisz? - zapytał zdezorientowany Leon.
I dopiero teraz dotarło do niego, że Francesca nie rzucała zaklęciem rozbrajającym z Marco. Że Tavelli wyszedł z innego przejścia; nie z tego samego, co dziewczyna. Cauviglia broniła się przed kimś innym.
- Madame Maxime zawsze powtarzać mi, że nie miotać zaklęciami w plecy przeciwnika. To brak szacunku!
Verdas spojrzał uważnie na Bułgara. - Zaatakowałeś ją?
- Cruciatusem? W życiu. Nie jestem takim zwyrodnialcem. - Przeniósł wzrok na Francesce i powoli, ale stanowczo opuścił różdżkę. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i cofnęła się o krok, zapewne odruchowo. - Ktoś cię potraktował zaklęciem niewybaczalnym?
- Ktoś być w tym labiryncie - powiedziała. - Jeśli to nie wy Crucio. Ktoś iść za mną. Ktoś mnie śledzić. Ktoś...
Leon dotknął uspokajająco jej ramienia i oddał ją różdżkę, którą natychmiast schowała za plecami. - Może nauczyciel? - zaproponował.
Tavelli zaśmiał się z ironią. - Nauczyciel nigdy nie torturowałby ucznia, Verdas, czy ty słyszysz co mówisz? Wasz Dumbledore za nic by na to nie pozwolił.
Usłyszeli szelest. Odwrócili się w gwałtownie w kierunku, skąd on dochodził. Automatycznie wycelowali swoje różdżki w tamtą stronę. Francesca wymruczała pod nosem jakieś francuskie przekleństwo, Marco zaklął po bułgarsku, tylko Leon powstrzymał się od wyrażania swoich emocji, bo oni mogli go zrozumieć, a chciał przynajmniej udawać dobrze wychowanego chłopaka.
- Trzeba zawołać któregoś nauczyciela - odezwał się cicho Tavelli.
- Nie - wtrąciła Cauviglia. - Chwilę poczekać. Może ktoś robić sobie żarty tylko.
Chłopak ponownie się zaśmiał. - Ktoś cię uciszył i torturował, a ty mówisz, że ktoś robi sobie żarty? Nie wiem czy w waszej szkole o tym kiedykolwiek mówili, ale połowa Azkabanu jest zapełniona zwyrodnialcami, którzy pozbawili czarodziei i mugoli zmysłów, torturując ich Cruciatusem.
- Możecie skończyć swoją bezsensowną wymianę zdań? - spytał Leon. Jakoś nie miał ochoty wysłuchiwać ich kłótni. - To i tak nic nie pomoże. - Spojrzał na Francesce. - Jak ty się w ogóle czujesz?
Spojrzała na niego. - Dobrze. Ale nie przejmować się mną, ktoś być w labiryncie. Ktoś może być niebezpieczny.
Głośny trzask praktycznie ich ogłuszył, co wydawało się być w gruncie rzeczy niemożliwe. Odskoczyli do tyłu, wpadając jednocześnie na ścianę żywopłotu. Nie mieli pojęcia, że ta krótka chwila na zawsze zmieni ich życie.
Usłyszeli głośny, gardłowy śmiech, a ktoś wyłonił się zza zakrętu. Zachłysnęli się powietrzem. Francesca upuściła swoją różdżkę, natychmiast jednak schyliła się i podniosła ją, żałując, że nie może cofnąć się jeszcze dalej. Próbowałby nawet się teleportować, ale wiedziała, że na terenie Hogwartu nie jest to możliwe.
- Voldemort... - szepnął Marco.
- Nie wymawiać! - dziewczyna podniosła głos.
Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powrócił. Stał przed nimi w całej swojej okazałości. Wyglądał jak człowiek. Oprócz tej strasznej, bladej twarzy.
Leon wyciągnął swoją różdżkę do góry, najpewniej z zamiarem zawołania pomocy.
- Perri...
- Expelliarmus!
Różdżka wystrzeliła w powietrze i przeleciała przez ścianę labiryntu. W tym momencie Verdas pozostał bez szans.
Czarny pan ponownie zaśmiał się i wycelował różdżkę w ich stronę. - Wiedziałem, że dobrym posunięciem będzie wtargnięcie tutaj. Turniej Trójmagiczny, prawda? Sporo o nim słyszałem, nawet marzyłem, żeby wziąć w nim udział, widocznie jednak nie było mi to dane. - Z każdym krokiem był bliżej nich. - Żałuję, że nie mogłem oglądać was od początku. Zobaczyłbym wtedy, czy jesteście godnymi przeciwnikami. Jakie było pierwsze zadanie? - Cisza. Nie spuszczali z niego wzroku. - Ach tak, rozumiem. Nie odpowiecie. Boicie się, tak? Nie zaprzeczam, macie się czego bać.
- My się nie bać - wysyczała Francuzka, choć doskonale wiedziała, że nie było to prawdą.
Spojrzał na nią. - Och, uwielbiam słuchać, gdy ktoś kaleczy nasz piękny angielski. Nie jesteś Amerykanką? No tak, w końcu w Turnieju Trójmagicznym chodzi o integrację szkół z innych państw. Nie będę zgadywać skąd pochodzicie. Ale ty - wskazał na Leona - jesteś z Hogwartu, prawda? Poznaję cię. Z domu Godryka Gryffindora, jeśli się nie mylę. Cóż, zawsze uważałem, że czarodzieje z tego domu nie zasługują na to miano. Trafiają tam praktycznie same szlamy, nie to, co do Slytherinu. Ale pretensje można mieć wyłącznie do Dumbledora. To w końcu on postanowił „dać dzieciakom z mugolskich rodzin szansę do poznawania magii.” Same brednie.
Tavelli zacisnął rękę na swojej różdżce. - Czego chcesz? - Bał się jak nigdy wcześniej. Karkarov wielokrotnie powtarzał im, że jeśli czegoś naprawdę się chce, to da się to zdobyć. Można pokonać wszystkich bez względu na to, czy jest się czarodziejem pełnoletnim, czy nie.
- Dawno nikogo nie zabiłem. - Uśmiechnął się, odsłaniając swoje spróchniałe zęby. - Nie miałem możliwości, nie miałem własnego ciała. A teraz? Gdy tak patrzę na was to zastanawiam się, z którym pierwszym skończyć. No, może zacznę od tego najmniej szkodliwego.
Verdas drgnął. Tylko on nie miał różdżki. Francesca i Marco byli uzbrojeni, razem mieli szansę pokonać Voldemorta, a on? On nie mógł zrobić nic. Chwycił Francesce za ramię, nachylił się nad nią i szepnął ciche „Kocham cię”. Miał pewność, że nadchodzi jego koniec. Chciał chociaż by ta niedawno poznana dziewczyna wiedziała, co do niej czuje, by nie odszedł nie wyznawszy jej wcześniej swoich uczuć.
- Avada keda...
- Expelliarums!
- Drętwota!
- Petrificus totalus!
Zaklęcia posypały się jedno za drugim. Padło nawet tak rzadkie „Sectumsembra”, które niestety również chybiło. Ale dwójka dopiero uczących się czarodziei nie potrafiła dać sobie rady z Czarnym Panem.
Kolejne zaklęcie oszałamiające odrzuciło Tavelli i Cauviglie do tyłu. Na środku został tylko nieuzbrojony Verdas. Widział, jak Voldemort podnosi czarną różdżkę do góry. Słyszał, jak wypowiada najgorsze z zaklęć niewybaczalnych. Zamknął oczy. W ostatniej chwili poczuł, jak ktoś odpycha go do tyłu. Gwałtownie podniósł powieki. Ostatnim, co zdołał zarejestrować jego mózg, było oślepiające zielone światło, przerażający dziewczęcy krzyk i Francesca padająca bez życia na ziemię.


Otworzył oczy. Czuł, że ktoś trzyma go za lodowatą rękę.
- Leon? - Usłyszał głos swojej blondwłosej przyjaciółki. - Leon?
Przełknął wielką gulę w gardle. Nie wiedział co się dzieje. Nie miał pojęcia gdzie jest, wiedział tylko, że na pewno wyszedł z tego przerażającego labiryntu, którego najprawdopodobniej żadne z nich nie zdołało ukończyć. - Co się stało?
- Nie bój się. Już jesteś bezpieczny. Jak się czujesz?
Nie mógł myśleć w tym momencie o sobie. - Co z... z nimi?
Widział zakłopotanie Ludmiły. Odgarnęła włosy z twarzy i poprawiła szatę opadającą jej na ramię. - Marco opuścił skrzydło szpitalne dzisiaj rano.
- A Francesca? Voldemort...
- Wiem - przerwała mu dziewczyna. - Dumbledore o wszystkim nam powiedział. Ale Voldemort jak na razie zniknął.
Zacisnął rękę na jej dłoni. - Co z Francescą? - powtórzył, przypominając sobie niewyraźne obrazy z labiryntu. - Ludmiła? - Nie dostał odpowiedzi. - Czy ona...?
Przygryzła wargę i pokiwała powoli głową. - Próbowali ją ratować, ale to nie miało sensu. Potraktował ją Avadą Kedavrą, nie miała szans... przykro mi.
Nie potrafił tego zrozumieć. Pierwszy raz pokochał jakąś dziewczynę. Pierwszy raz nie była to tylko pusta laleczka zapatrzona w siebie. Pierwszy raz. A teraz? Teraz... teraz jej już nie ma. Odeszła.
Na zawsze.

Symboliczna minuta ciszy skończyła się, jednak nikt nie odważył się odezwać. Wszyscy bardzo przeżywali śmierć jednego z uczestników turnieju tym bardziej, że była to tak sympatyczna i dobra dziewczyna. Koleżanki z jej szkoły na czele z madame Maxime płakały całym głosem, chłopcy z Durmstrangu siedzieli ze spuszczonymi głowami, a uczniowie Hogwartu w większości wpatrywali się w jeden punkt, czasami tylko prowadząc rozmowy między sobą. Na podwyższenie wszedł dyrektor szkoły.
- Ponieśliśmy dzisiaj ogromną stratę - zaczął. - Z naszego grona odeszła osoba, która swoją obecnością na pewno czyniła świat lepszym. Odważna dziewczyna, która przezwyciężyła strach i poświęcając swoje życie, uratowała swojego przeciwnika w turnieju mimo że mogła po prostu stanąć z boku i przypatrywać się jego śmierci, zginęła ze świadomością, że robi coś nad podziw mądrego i dobrego. Nie zapominajcie o niej, a uczcicie czarownicę, która doskonale wiedziała co należy zrobić, aby otrzymać wieczny szacunek i na zawsze pozostać w pamięci innych ludzi.
  
Od autorek: Moi drodzy, kurde XD Mam nadzieję, że znajdą się tutaj jacyś Potterhead i fajnie będzie im się czytać tego parta ;)) Ja sama jestem wielką fanką HP, Marta zresztą chyba też XD No, lubi go bardzo, tyle wiem :P No i któregoś dnia (to chyba sobota była), w każdym razie było to po tym jak w TVN puścili Czarę Ognia XD, próbowałyśmy z Marcią obgadać parta, ja pomyślałam, że możemy się wzorować na Turnieju Trójmagicznym i w tym samym momencie Marciak mi napisała, że może napiszemy coś na podstawie 'tego takiego konkursu' jak to ona określiła XD No i jest. Moje części standardowo są beznadziejne, także przepraszam, jeśli ktoś oślepnie. Marcia oczywiście napisała wspaniale, czytać mi <33333 - Alexandra Comello.

Hejciak, tu Marcia. Niestety dodałam późno... żal. Mój komputer mnie nie kocha i nie zapisał praktycznie niczego, więc dziś pisałam wszystko jeszcze raz. Wiem, że wygląda to strasznie (tylko moje części), ale zachwycajcie się kawałkami Oli <3 Naprawdę się postarała :D Kocham HP i mam nadzieje, że wy też. Przepraszam Olu, że no... tak późno i was też. 
Zapraszam za 3 dni na OS naszej kochanej Edzi <3 jest cudowny! Daje słowo! 
PS: Wiem, że żal... ja nie umiem pisać.
PS2: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO DLA NASZEJ ASI, KTÓRA MA URODZINY <3
KOCHAMY CIĘ! <3 - Katniss Parker 

14 komentarzy:

  1. Wrócę, bo to CUDO trzeba skomentować <333.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczyny,
      Ten oneshot to CUDO, CUDO i jeszcze raz CUDO <333. Osoba zamawiająca wiedziała co robi. Połączenie dwóch tak wybitnie utalentowanych pisarek musiało dać wspaniały efekt końcowy. Nie było innej opcji. Ale to co dodałyście przerosło moje oczekiwania XD. To jedno z najpiękniejszych opowiadań jakie kiedykolwiek czytałam, jeżeli nie jest najlepsze. Wszystko mnie oczarowało.
      Już sam pomysł był genialny. Uwielbiam HP ! Wszystkie książki czytałam wiele razy, a filmy znam praktycznie na pamięć xD. Także jak zobaczyłam, że part będzie miał coś z tym wspólnego wiedziałam, że wpadnie w mój gust. Nie pomyliłam się.
      Swietnie dopasowany tytuł. Nawiązuję do całego opowiadania i bardzo mi się spodobał. Ogólnie wszystko mi się spodobało, naprawdę ! Jak możecie mówić, że nie umiecie pisać tworząc jednocześnie coś tak niezwykłego ? Genialne było to, że miało tyle wspólnego z HP, ale nie wszystko i były też w to wplecione wasze pomysły :D.
      Leonesca, Lurco. Leonescę lubię, a o Lurco nigdy nie słyszałam. W życiu nie wpadłabym na taki pairing. A jednak się zakochałam w tym nietypowym połączeniu Marco i Ludmiły <3.
      Dawno nie spotkałam tak wyrazistych, idealnie wykreowanych postaci. Zwłaszcza postać Marco, która przebiła wszystko. W serialu zrobili z niego takiego niedorajdę, ciepłe kluchy, a tu... Brak mi słów. Musze przyznać, że przypominał mi trochę Diego. Ideał <3. Na początku myślałam, że to Leon będzie z Durmstrangu, nie wiem dlaczego .Cieszę się, ze było inaczej :)
      Zakończenie. Czy Franceska musiała umrzeć ? Takie smutne, ale równocześnie takie piękne <3. Poświęciła życie dla ukochanego, ocaliła Leona. Dyrektor miał rację to była wspaniała dziewczyna.
      Wiem, ze nie umiem pisać dobrych komentarzy. Ale nie mogłam nie zostawić tu jakiejś wypowiedzi, musiałam skomentować.
      Czekam na wasze kolejne publikacje, czy razem czy osobo <333. No i oczywiście na oneshota Edytki :).
      Pozdrawiam i weny życzę, żebyście nam nadal pisały takie cuda <3.
      Gośka

      Usuń
  2. Wspaniały Os ;)
    Uwielbiam HP i naprawdę czytało się go świetnie ;)
    Macie talent, naprawdę ^^
    Oby było więcej takiej świetnej twórczości, napisanej przez dwie w duecie <33
    pozdrawiam,
    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  3. Wrócę tutaj dziewczyny <3 Marciak, mój ciul, kocham Cię tak baaardzo! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny OS!
    Co tam ze nie oglądałam wszystkich części...
    Uwielbiam HP :3
    Dziewczyny piszecie na prawdę bosko ;*
    Czekam na kolejnego OS
    Buziaki-Nat♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaaa! Zakochałam się w twoim pisaniu!!!!!!!!
    mówię to całkiem serio ;3
    powiem ci teraz, że od razu nominuję cię do LBA!
    Szczegóły na moim blogu, o tutaj:
    http://federico-y-ludmila.blogspot.com/2014/08/rozdzia-21-i-3-nominacje-do-lba-aaaa.html#more

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę być niemiła, czy coś w tym rodzaju, ale part został napisany przez DWIE autorki, a blog prowadzony jest przez SIEDEMNAŚCIE dziewczyn, więc... ;))

      Usuń
  6. Spisałyście się dziewczyny x
    Bardzo Wam za tego On Shota/za te zamówienie serdecznie dziękuję :) x
    M. x

    OdpowiedzUsuń
  7. Witajcie, kochane! ♥ Marciu i Olu, Olu i Marciu!
    AAAAAAAAA! Nawet nie wiecie jak mi się ten OS spodobał... No tak bardzo, bardzo... Co ja gadam?! Najbardziej! ♥ Połączenie Violetty z fandomem HP, do tego wszystkiego, z jedną z moich ulubionych, i najczęściej oglądanych, części. Czego tu chcieć więcej? No jeszcze tylko cudowne pary! ♥ Ktoś miał głowę na karku, że zamówił tak wspaniałe pary u dwóch tak utalentowanych pisarek. Podziwiam Was, naprawdę... Wiecie co jeszcze mi się podoba? Że nie trzymałyście się sztywno kanonu, coś pozmieniałyście, i cóż... wyszło genialnie! Najbardziej podobał mi się chyba wątek Lurco (taka tam moja słabość ;D), a także ostatnie zadanie, w labiryncie. Powrót Voldiego - zawsze wielbiłam ten moment *O* Pierwotnie myślałam, że Verdas okaże się "Złotym Chłopcem", a tu... jednak ;> Zaskoczyłyście mnie, tak pozytywnie. A końcówka? No popłakałam się ;c Biedna Francesca. Dumb dobrze powiedział, była bardzo odważną dziewczyną, dobrą i pomocną też. A Leon... kochał ją, eh ;c Wiecie... widać było, że się wczułyście, w ten klimat, w tę fantastykę, magię? Tak, i dzięki temu zesłałyście Nam jej dość dużo, w czystej formie ♥ (Czytając o smoku, aż sobie wyobraziłam te scenę, jego wygląd *O*) Nie zapomnę o tym zamówieniu, możecie być pewne. Nie da się.
    Kochane, no co ja Wam mogę jeszcze powiedzieć? Obie jesteście niesamowite, każda na własny sposób, a jednak łącząc siły, wyszło coś równie pięknego, ciekawego... Dziękuje.
    Kocham Was, przepraszam, że tylko tyle, ale nieco mi się śpieszy ;c,
    Edyta ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję. Naprawdę bardzo mi się podoba ;) Ską wiedziałyście, że uwielbiam HP? Ślicznie napisane i oby więcej takich cudeńek <3
    Kocham bardzo

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne<3 Ja też kocham HP

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspaniały pomysł, by zamienić czwartą część Harry'ego Pottera w tło historii, jestem pod wrażeniem, zwłaszcza, że uwielbiam powieści i filmy z tej serii.
    Swoją drogą, napisanie takiej historii wydaje się bardzo trudne, a wy podołałyście zadaniu.
    Podoba mi się też, że wybrałyście właśnie te postacie i opowieść potoczyła się w ten sposób.
    Oczywiście, mimo całej miłości do Leoncesci, moim sercem zawładnęło Lurco, piękne uczucie.
    A te opisy... Jestem zachwycona. Czytając tę historię czułam się, jakby to wszystko działo się na moich oczach. Obie macie niezwykły talent.
    Spodziewałam się nieco innej końcówki, aczkolwiek ta bardzo mi się podoba. Uratowała go, on ją kochał... Francesca, jako Francuzka to postać, która urzeka, a na pewno jej akcent, który usilnie próbowałam sobie wyobrazić i wywołał uśmiech na mojej twarzy.
    Wspaniale poradziłyście sobie z tematem, jakiego się podjęłyście. W tej historii czuć wszechobecną magię i wydaje mi się, że was również ona ogarnęła, gdy tworzyłyście to cudo.
    Czekam na więcej takich oryginalnych opowieści!

    Pozdrawiam!

    xx

    OdpowiedzUsuń