Tytuł: "Dystrykt dwunasty"
Para: Falba (Facundo & Alba), Ruggechi (Ruggero & Mercedes)
Gatunek: Dramat, romans, crossover ("Igrzyska Śmierci")
Przedział wiekowy: T
Dla Cathy Lambre ♥
*
Brzdęk, krzyk, huk. Czternaste.
Osiemnasty. Kłamstwo?
*
- A drugim uczestnikiem tegorocznych Igrzysk Głodowych z dystryktu dwunastego jest... - Otwiera złożoną na wpół karteczkę.
Tylko nie ja, myśli, zaciskając kurczowo powieki.
- Alba Rico Navarro!
Czas staje w miejscu.
A świat nadal się kręci.
*
*
Dziesięć...
Nogi uginają się pode mną mimowolnie, gdy platforma staje, trzęsą się, dygoczą, jakby nieopanowane. Rozglądam się, nic nie widzę. Wszystko rozmazane pod łez potokiem, a przecież miałam być silna.
Dziewięć...
Chce przestać, nie mogę. Strach wisi nade mną i się śmieje, ochrypłe dźwięki plątają mi się obok ucha, drażnią. Łapie się za głowę - chyba wyglądam nieco dziwacznie - ale kogo to obchodzi?
Osiem...
Ich oczy są pełne grozy, nienawiści? przecież mnie nie znają, a już chcą zabić. Twarze krzywe, wciąż nieco rozmazane, chyba nie potrafię być spokojna. Zamykam je i czekam na śmierć. Będę pierwsza?
Siedem...
W tej chwili myślę o uśmiechu swojej siostry, Luci. Zawsze się o mnie martwiła, a przecież jest młodsza. Pamiętam jej pierwsze słowa, a właściwie słowo, a raczej moje imię - Alba, byłam dumna i szczęśliwa. Chce do tego wrócić, teraz. Proszę.
Sześć...
Czuje zapach dopiero upieczonego chleba, jego chrupką skórkę, ciepło miękkiego środka, które zawsze wybieram palcami, a mama? Stoi przy kuchence, chuda kobieta z włosami do ramion, zniszczonymi. I wciąż powtarza jak bardzo mnie kocha. Błagam.
Pięć...
Często mi to powtarza - dla pewności, tak myślę - siostrze także. Chyba jest dość wylewna, czasem jednak pozostaje nieczuła, obojętna. Taka była przy moim wyborze, jakby wiedziała. Zaciskam mocniej powieki, nie chce widzieć swojej śmierci.
Cztery...
Jest do niej podobna, Lucia, też nie grzeszy paletą uczuć przy rozstaniach, może specjalnie? Ja płakałam najbardziej, żałośnie, omal nie skonałam w rękach strażnika. Wdałam się w ojca - mówiła. A ja go przecież nigdy nie poznałam.
Trzy...
Bliżej końca niż początku - znów się boje. Słyszę śpiew ptaka, a zapach trawy i lasu rozpływa się z nozdrzach, oddycham głęboko i płynnie. Wciąż nic nie widzę. Czy to już niebo?
Dwa...
Strój jest obcisły, zaciska się wokół gołej szyi, dusi - też chce mnie zabić? Pot spływa po policzkach, a może to łzy... sama nie wiem. Chcę odgonić strach, być jak moi przeciwnicy. Pewna siebie, niemal bezlitosna i z tym drapieżnym spojrzeniem, które ani razu nie zapłakało. Szkoda, że mama mnie tego nie nauczyła.
Jeden...
Tutaj już muszę być dzielna, więc zaciskam me zimne dłonie i - co dziwne - już nie płaczę. Chcę walczyć, choć już sama nie wiem po co to robię. Nie mam do czego wrócić. Pierwszy raz myślę o śmierci. Otwieram oczy i...
Zero...
Słyszę huk. Biegnę. Ktoś krzyczy. Pierwszy wystrzał. To nie byłam ja.
Mam szansę?
*
Od rozpoczęcia Igrzysk mijają tygodnie - długie, ciężkie, pozbawione czegokolwiek. O każdy dzień, kęs, łyk muszą walczyć, bez ustanku. Czas płynie, ubarwiony jedynie strachem o przyszłość - której właściwie już nie widzą (nawet w snach), własne życie. I tylko kolejne wystrzały z armaty (przymyka oczy, BUM!, to już trzynasty?), chłód, spiekota. Liście szurające pod stopami - zawzięcie, zdradzają pozycję!
Ogląda się i przysiadając na gałęzi jednego z wysokich, o obfitej koronie, drzew (wysłali ją na zwiady), wypatruje pozostałej trójki; warczy, gdy przez nieuwagę, zadrapuje się szorstką korą. Odwraca dłoń, ocenia zranienie. Wzrusza ramionami, do krwi przyzwyczaja się już dawno.
- Widzisz coś?! - krzyczy ktoś z dołu. Wytęża wzrok, z tak wysoka nie widzi zbyt dobrze.
- Nie! - odrzuca. - Czysto.
- Czekamy w obozie! - Tym razem wie, że to Facundo. Jego głos poznaje od razu - jest jak wspaniała muzyka, zwłaszcza, gdy jedynym co ostatnio słyszą jest podłe zawodzenie, kolejny wybuch - sygnał śmierci.
Zamyka oczy, wzdycha przeciągle.
Wzdryga się nagle, piętnaste. Żółć podbiega do gardła.
Chwyta łuk pod pachę, zeskakuje - opada na ziemię, zahaczając jedynie pobieżnie o niektóre konary, z gracją. Wbrew pozorom, i w dystrykcie dwunastym, polując - można się czegoś nauczyć. Chowa się za pniem - przemyka jak cień, szybko, zwinnie.
Wpada na polane, trochę dalej - ich szałas osłonięty jest kotarą egzotycznych krzewów, ogromnych paproci. Wielka kłoda, przerzucona jakby od niechcenia ręką Boską, dodatkowo ogranicza widoczność; udogadnia - w przetrwaniu?
Siedzieli przy ognisku, zgarbieni. Zapada zmrok. Mechita (tak czasem do niej mówią) z długimi, blond włosami, skrzącymi się jak kryształ o tysiącach załamań, w blasku ognia. Ruggero, który siedzi obok, z komiczną grzywką, i podtrzymuje delikatną dłoń. Zaciska palce. Oczy mają zmatowiałe, zmęczone, choć bardziej wyraziste niż wtedy, gdy razem z Gambande uratowali im życie...
"Uciekają. Słońce praży, smaga promieniami - bezlitośnie, nieosłonięte niczym karki. Krzyk, gdzieś z boku, płacz? Zatyka uszy; piąte. Dopiero początek, zaledwie kilka dni upływa od rozpoczęcia morderczej rozgrywki.
Chwyta jej rękę; spogląda nań ze zdziwieniem - jego oczy szepczą "Spokojnie", więc się uspokoja. Są z jednego dystryktu, już na początku zamierzają działać razem.
Tylko jedno przeżyje, huczy w głowie (jakby znikąd?) Cicho, warczy na to. Będą przejmować się później.
Nagle chłopak krzyczy, przystaje. Ciągnie ją na bok, oboje padają obok siebie, na znak. Pojedyncze gałązki wplątane w jej ciemne, niczym heban, włosy. Czekają...
Skowyt - tubalny, nieludzki, rozlega się z boku, ukryty w drzewach. Włoski stają dęba, ich ciała przebiega dreszcz. Trwoży.
Unoszą głowy, wyglądają. Zrywa się nagle, niesiona dzikim impulsem. Dwójka ludzi - kobieta, mężczyzna, otoczeni przez bestie - z piekła rodem, przypominające psy, jednak większe, o krzywych pyskach, i cuchnącym oddechu. Śmierdzą rozkładem, czerwoną posoką, śmiercią.
Klnie pod nosem. Cholerny Kapitol; dodają utrudnień. Przekręca łuk, wyciąga strzały - rani, z śmiertelną precyzją. Facu biegnie za nią - zmartwiony, przyjaciel?, krzycząc coś o oczywistym samobójstwie. Kręci głową, potwory padają - jeden po drugim. Tak bardzo martwe.
- Nic Wam nie jest? - pyta dla pewności, łapiąc blondynkę pod pachę. Włoch, chyba z szóstego dystryktu, patrzy niemrawo, z ukosa. Nie oczekuje wybawienia?
- W porządku - szepcze dziewczyna na to; wyrywa się z objęć, podbiega do towarzysza. - Dziękujemy, uratowałaś Nam życie.
Facundo stoi z boku, ocenia. Chce krzyknąć, ostatnia z ocalonych, zbliża się ku niemu; ukradkiem. Napina struny, nabiera powietrza, nie zdąży.
Chłopak obraca się, szybko - wyciąga harcerski nóż, rozcina szyję. Wnętrzności wylewają się na ziemię. Oddycha głośno, wciąga powietrze; kamień spada z serca. Chwilę później, zawierają przymierze. W roli zapłaty?
Wzdycha, spogląda na truchła z, rażącą aż nadto, obojętnością.
Już nikt nie wymiotuję, nie krzywi, widzieli zbyt wiele."
Rozkłada się obok, wyciąga stopy - coś strzyka okrutnie w lewej kostce; ostatnio dużo biega.
- Jest Nas coraz mniej. - Zaczyna Ruggero; jego szorstkie palce opuszczą znajomą, mlecznobiałą skórę. Łapie patyk, miętosi go w drżących dłoniach; jeszcze chwila, zatacza drewnianym czubkiem, w prochu - niekoniecznie okrągłe, koła. - Padł piętnasty strzał.
- Słyszeliśmy - odrzuca Facundo, krzywiąc się nieznacznie pod nosem. - Do czegoś zmierzasz?
Trzy pary oczu - onyksowe, czekoladowe, bursztynowe, wbijają się w postać Włocha. Jedne zainteresowane, drugie - mniej. Każde inne?
- Nie wiem, czy wiecie. - Brzmi zgryźliwie. Zaciska pięści; kawałek drewna pęka, wydaje przy tym głuchy trzask. Przerażający. - Ale za niedługo staniemy się wrogami.
Milczą. Każdy zachodzi w głowę jak poprawienie odpowiedzieć, zripostować, wiedzą - gdzieś głęboko, pod skórą, że brunet ma rację. Tylko jedno przeżyje, rozlega się w jej kędzierzawej głowie, szyderczo. Ma ochotę krzyczeć.
- Nie mów tak - szepcze Mechi, próbuję ponownie chwycić jego dłoń, złączyć palce. Tych dwoje jest ze sobą tak blisko.
Chwila... Nie tylko oni?
Cierpienie łączy ludzi, co?
"Uciekają - to, z czasem, staje się dla nich zwyczajową czynnością, wchodzi w krew. Biegną, nie oglądają za siebie. Tym razem jej dłoń pasuje do jego tak idealnie, że nawet nie myśli, o odruchowym wyszarpnięciu. Ciepło. Biegną.
Już nie sami, teraz jest ich czwórka. To dobrze? Próbuje wykarczować z pamięci, przeświadczenie - że, i na nich przyjdzie pora; w jakiej kolejności?
Potężny huk rozrywa ciszę. Dziesiąte.
Zerka z przestrachem, bijącym głośno sercem - są ściągani. Oddycha z ulgą, to żadne z nich.
- Tędy! - Krzyczy Ruggero. Słuchają jego głosu, z przyzwyczajenia? Tu każdy plan jest jednak planem, jakimś punktem, zwrotem?
Biegną.
Chowają się w gąszczu. Ostre, pożołkłe liście ranią ich dłonie, stopy, gałązki - chłostają policzki. Nie zatrzymują się. Po kilku minutach padają wykończeni; ukrywają się obok, opadłego w skutek naturalny, rozłożystego dębu.
Wyciszają nawet oddechy, czekać; ułamki sekund.
Udaje się, wzdychają.
Tej samej nocy - rozbijają tu obóz, siedzą nad pobliskim stawem, wpatrując w gwiazdy. Tylko On i Ona, ten sam dystrykt, to samo spojrzenie. Potrzebują samotności.
- Dzisiaj się bałem, bałem śmiertelnie. - Mówi brunet nagle. Cicho, spokojnie, choć cały drży, szarpię się rozpaczliwe, wyrywa - ku jej dłoni.
Ułatwia mu zadanie. - Czego?
- Że Cię stracę. - Spuszcza głowę, zażenowany.
Dotyka jego policzka. Gładzi w czułej, pocieszającej pieszczocie. - Nie straciłeś.
- Tak, ale boję się. - Tu urywa, podnosi spojrzenie, przebiega po jej obliczu. Gorzka czekolada zamiesza w jej głowie. - Że w końcu, któregoś dnia, do tego dojdzie.
Chwyta jego twarz w obie dłonie, potrząsa. - Ale nie dzisiaj. Nie dzisiaj, słyszysz?!
Łączy ich lodowate wargi, ściśle spaja; czerwony płomień błyska - ogrzewa.
To jedyne, czego chcą, potrzebują - w tej chwili, zapominają, że są w tym miejscu, wystawienie na śmiertelne niebezpieczeństwo; tylko dotyk, mignięcie skóry przy skórze, wspólne ciepło - najistotniejsze.
Odchodzą od zmysłów, umierają i rodzą na nowo, głupieją?
Bo, to w obliczu śmierci, tej gwieździstej nocy, (wzdrygają się - jedenaste, lecz wciąż nie przestawają) rodzą się wszelkie uczucia.
Pierwszy czy ostatni?"
Uśmiecha się szeroko, oplata jego dłoń w czułym objęciu - nie pamięta już nawet, kiedy usiedli obok siebie, tak blisko. Nieistotne.
- Dlaczego? - warczy Ruggero. Przewraca oczyma, wracają do punktu wyjścia. - Przecież to prawda.
- Jesteś już zmęczony - odpowiada niższy mężczyzna. Szybko potrząsa jej dłonią, odwzajemnia uśmiech. - Lepiej się połóż.
- Nie rozumiecie, że prędzej czy później do tego dojdzie?! - Włoch zrywa się z miejsca, tupie. Jak rozwydrzone dziecko? - A może będziemy ciągnąć słomki, o to, które z Nas ostatecznie przeżyje?!
- To nie musi się tak skończyć - szepcze, dziś jest małomówna, ale tych podłych, obraźliwych wrzasków nie pozostawia bez odzewu. - Możemy coś zdziałać, zmienić. Razem.
- Zmienić? Niby co? To zawsze się tak kończy! Ten rok nie będzie inny, może ludzie mówią, że jeste... - Ktoś przerwy, wbija się w środku zdania.
- Alba ma rację. - To Mercedes. Wstaje, otrzepuje spodnie. Podchodzi bliżej bruneta, kładzie mu dłoń na ranieniu. - Jest symbolem, Kosogłosem, ich głosem. - Kładzie nacisk na to jedno, istotne słowo. - Jeśli ktoś ma coś zmienić, to właśnie Ona. - Blondynka posyła jej nieśmiały uśmiech. Jest taka niewinna, drobna, i piękna w świetle, wschodzącego dopiero co, księżyca. - Zaufajmy jej.
Ruggero macha lekceważąco dłonią, odchodzi. - Nie mam zamiaru.
Cisza.
Późno w nocy, siedzą na skarpie, wtuleni w siebie. Księżyc błyska, oświetla ich umęczone codziennością, choć piękne twarze.
- Nie zginę za nich - mówi, brzmi pewnie.
- Ruggero... - Błaga.
- Bo, jeśli mam już poświęcić życie, to tylko broniąc Ciebie, Mer - Sekunda; nie mówią już więcej, złączeni w pocałunku.
Płomienny dotyk, wejrzenie w oczy.
- Kocham Cię, wiesz?
A na tę chwilę, nic więcej, do szczęście, im już nie potrzeba.
*
Następnego dnia, gdy zbierają zdobyte, potrzebne do przetrwania, rzeczy, coś wisi w powietrzu. Jakaś groźba, cicha obietnica.
Szesnaste, tak tubalne, uderzenie armaty.
Obracają głowy, strwożeni. Za blisko?
Las wrzeszczy, gnie się pod naporem stóp, kroków, uderzeń. Ostrzega. Uciekać!
Tracą cenne sekundy - zbyt szybko. Inne czwórka wbiega na polanę, przystaje - obserwują, jak sokół zwierzynę. Trzech mężczyzn, jedna kobieta. Pamięta ich imiona?
Nikt się nie rusza, zapada cisza. Świerszcz cyka, w chorej imitacji patetycznego koncertu.
Wszystko jest zbyt szybkie, nie może być prawdziwe. Obcy ruszają wprost na nich, śmieją się - oszaleli?; padają pierwsze ciosy. Odskakują, co by rozdzielić, na boki. Wszyscy przemykają, tańczą - z dokładnością, jak im góra zagra.
Naciąga cięciwę, celuję. Chybi o włos, jak to możliwe?!, Mark - wysoki i dobrze zbudowany blondyn, jeśli dobrze pamięta z drugiego dystryktu, wychodzi bez szwanku. Idzie ku niej z uśmiechem; wyciąga drugą, wytarte włosie szeleści pod palcami. Mierzy...
Naciąga cięciwę, celuję. Chybi o włos, jak to możliwe?!, Mark - wysoki i dobrze zbudowany blondyn, jeśli dobrze pamięta z drugiego dystryktu, wychodzi bez szwanku. Idzie ku niej z uśmiechem; wyciąga drugą, wytarte włosie szeleści pod palcami. Mierzy...
Skowyt, złocisty refleks, zawahanie. Obraca się, spogląda - horror wypisany ma na twarzy. Opuszcza łuk.
- Uważaj! - Wyciąga rękę, przerażona. Za późno.
Mercedes.
Każdy z nich zamiera, Facundo z nożem przy szyi Dereka - ten z piątego, ma dużo piegów, Ruggero właśnie szamocze się z Alexem - blednie, wbijając wcześniej kawałek drutu (wyszarpuje go spod zapięcia plecaka), tuż pod sercem. Pada nieżywy.
Siedemnasty wystrzał.
Za późno... Rozlega się kolejny.
Ktoś wrzeszczy. Ten krzyk jest urwany, mrożący krew w żyłach, naglący.
Blondynka, ta drobna, o lśniących oczach, osuwa się na kolana. Rana zionie w piersi, jest głęboka, pazerna, zabiera to życie - krwawi. Ostatnie błyski gasną. Słowa blakną na ustach, sinieją. Osiemnasty.
Mona, ta z dziesiątego, o wykrzywionej w podłym grymasie twarzy, stoi obok, triumfuje. Na chwilę.
Przykłada dłoń do ust, szlocha. Nie wierzy, nie chcę. Byli tak blisko końca, najbliżej?
Opada na ziemię, Facundo podbiega z lewej, zabija wcześniej drugiego mężczyznę. Ma krew na rękach. Jak każdy (cholerne przetrwanie).
Dziewiętnasty.
Dwudziesty - niczym w chłodnej, krwiożerczej wyliczance.
Unosi głowę. Ruggero stoi kilka metrów w prawo - przy znajomym ciele, już dwóch?, prycha wściekle, zbroczony w, ciemniejącej z chwili na chwilę, posoce. Uchyla usta wystraszona, zabija.
Obraca się ku nim, nieśpiesznie - najpierw jednak pochyla, szepcze coś żałośnie, chwyta lodowatą dłoń Mechity, i jest coś w jego oczach - jakaś szaleńcza nuta, która sprawia, że mimowolnie, wbrew woli, cofa się o krok.
- To nie powinna być Ona.
- Rugg... - Próbuje. Wstaje, choć cała się trzęsie, dotyka ramienia - chcę wesprzeć. To na nic?
Nic już nie było proste, a w głowie wciąż obracała się ta sama wyliczanka. Kilka działań, bez najmniejszego wysiłku stwierdził, że została ich garstka; niewielka część, niemrawy odłamek. Przygląda się chwilkę ich twarzom, jedna smutna, druga oszołomiona, trzecia? Teraz już nawet nie wiedział czy należy do ostatniego wroga, jest ich więcej?
Nagle coś runęło, głęboki syk przebija się przez ich uszy, jakby gwizd nadjeżdżającego pociągu, który kłębi się w powietrzu wraz z zapachem mokrej ściółki. Ciemno zielone liany, jako macki olbrzymiego potwora, przeżynają wilgne, nieco zakurzone powietrze i ciągną czarnowłosą na wysokość niewielkiego drzewa. Wirują, obracają, trzęsą, chcą zabić? Nikt się nie dziwi, chyba mają to tego powody.
Włoch rzuca się do ucieczki, niestety, pada na wznak tuż obok ostrego pnia, walczy z przeciwnikiem, miota się po ostrych, suchych liściach. Przegra?
Przełyka ślinę, myśli, że ją straci. Zamiera.
- Pomocy! - krzyczy, wierzga, próbuje się uwolnić. - Pomóż mi!
Pędy zaciskają się na jej żebrach, wokół ud i szyi. Słyszy gruchot, kości? Traci oddech, powietrze zatrzymuje się w krtani, nie chce iść dalej, nie może? Sapie, bo już nie może krzyczeć.
Chłopak stoi, nie wie co zrobić, znowu?
Ratuj ją! - coś go pcha w stronę bestii.
uczucie?
Wyciąga niewielki nóż, którym wcześniej ostrzył końcówkę grubego badyla i nie zważając na niewielką widoczność biegnie w stronę wcześniej nieżywego drzewa; krzyczy, teraz już nie wie czy ona, czy on. Walczy z śliskimi liśćmi, wspina się po gałęzi. Przypomina sobie, że dzień wcześniej owy potwór służył im za mieszkanie. Wzdryga się, idzie dalej, nie może się poddać. Dla niej jest gotów zginąć. Paść trupem, by ona mogła zasmakować wolności, życia.
- Trzymaj się! - krzyczy, choć sam ledwo daje radę. - Jeszcze chwilę.
Zaciska się bardziej, chyba już po niej. A jednak, w samą porę ucina mackę tuż przy pniu, zielony wąż pada na grubą warstwę spleśniałego, leśnego dywanu, wraz z Hiszpanką, całą i zdrową. Jeszcze chwilę wije, pełznie po ziemi, a później przestaje, umiera.
- Nic Ci nie jest? - przytula ją na klęczkach do swojej piersi; czarnowłosa kręci głową, wciąż się trzęsie. - Musimy stąd zwiewać - szepcze sam do siebie - ona jest zbyt słaba by słuchać - widząc szalejące drzewo, które, jakby odzyskało swoje siły.
Ciągnie ją na bok, chwyta chłodną dłoń i jeszcze na chwilkę się odwraca; oni walczą zaciekle. Już się nie zastanawia, zostawia go na pastwę losu, samego wraz z Markiem, którego blond włosy nie błyszczą tak, jak wcześniej. Spogląda na dziewczynę, przecież nie mógłby jej stracić.
Zaciska palce, biegnie prosto w niewiadome, zdążył się już przyzwyczaić, że oni zawsze mieszają im drogę. Ścieżka się zwęża, a bestia nadal szaleje w zagłębiu zielonego buszu. Ogląda się - nic nie widzi, tylko kłęby dymu, piaskowego pyłu - gdzie ich przeciwnicy?
Krzyk, krwiożercze wołanie, później huk - dwa, albo i cztery.
Dwudziesty drugi. Czyli zostali sami?
- Czy on już nie...?
- Chyba nie, a raczej na pewno. Zostaliśmy tylko my.
- Och...
Chwila ciszy.
- Chodźmy. Musimy się jakoś stąd wydostać
*
"W Kapitolu panuje popłoch, przetrzymują cała dwudziestkę czwórkę uczestników, wciąż coś robią, namawiają ich, pokładają nadzieje w silniejszych, skreślają słabszych. Jak było z nim?
Siedzi na skórzanej kanapie, pochłaniając wzorkiem wszystkie sprzęty do ćwiczeń, przeróżne maszyny, ostre sprzęty wiszące na prętach, na końcu zaś swoje odbicie. Myśli, że da radę, przecież jest z lepszego dystryktu, a jego umiejętności waleczne przekraczają normę - wyćwiczony zabójca, właśnie o nim tak mówiono. Zatapia dłoń w gęstwinie ciemnej grzywki i uśmiecha się do bladej, ledwo widocznej twarzy - taka sama, a jednak inna.
- I co się tak szczerzysz? - zaczepia go głos dziewczyny. - Myślisz, że masz jakieś szanse? - prycha z dumą i siada tuż obok niego, poprawiając jasny pukiel włosów na lewym ramieniu. - Nie trzęsiesz się ze strachu jak tamta dwójka? - wskazuje na zawodników z dystryktu czwartego, którzy wyglądem przypominali myszy uciekające przed wygłodniałym kotem; kręci głową, on jest odważny.
- Nie boje się walki - wzrusza obojętnie ramionami, spogląda na nią - A ty?
- Co ja?
- Nie boisz się walczyć? Nie boisz się kogoś zabić? - pyta, brzmi dość dziwacznie; chyba uzna go za psychopatę.
- Tego nie powiedziałam.
Zamierają chwilę w bezruchu.
- To dlaczego nie trzęsiesz się ze strachu? - wciąż zadaje pytania, męczy ją to.
- Bo nie boje się śmierci... "
Budzi się otulony mroźnym, rześkim powietrzem, jakby w środku zimy. Oczy otwiera powoli, a światło od razu drażni jego zmęczone źrenice, pyłek już opadł, teraz widzi znacznie więcej poprzednio. Bada palcami swoje ciało - jest cały, a przynajmniej mu się tak wydaje - po czym podnosi się na łokciach. Po bitwie nie ma już śladu.
Po niej też. Żółć podchodzi mu go gardła. Chyba wolałby skonać.
Staje na prostych nogach, nieco się kołysze, w końcu oberwał kilka razy w głowę. Prawą dłoń opiera o drzewo - tym razem, jest ono bezpieczne - i zaciska powieki z całych sił. Głowa pulsuje, krew ledwo płynie w ciemnych żyłach, ostatnio też stracił na wadze, jak każdy z uczestników, bez wyjątku.
"Minęły zaledwie dwa dni od rozpoczęcia, trzy wystrzały z armaty i czternaście uśmiechów - kilka z nich całkiem skrytych, niemal niewidocznych, a jednak je dostrzega. Już na początku stworzyli sojusz, jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk, choć nie z miłości, to było zupełnie coś innego - zmieniło się?
Blondynka siedzi tuż obok, jej chude łydki zwisają z grubej gałęzi, a głowa opiera się na jego nieco zadrapanym ramieniu, znów rozmawiają. Tematy były różne, ale nigdy nie mówili o śmierci, dobrze wiedział, że tego nie lubiła.
- Myślisz, że moglibyśmy spróbować wygrać? - Nadzieja zbiera się w jej oczach.
- Zwycięzca jest tylko jeden - mówi, brzmi groźnie.
Piorunuje go wzrokiem. Chyba nie takiej chciała odpowiedzi.
- Co?
- Jesteś idiotą - odpowiada pokrótce.
- Idiotą, ale za to jakim przystojnym.
Przeczesuje palcami grube włosy, a ona się śmieje.
Tak bardzo uwielbiał jej uśmiech..."
Jego oczy poczerwieniały, zachciało im się płakać? Pociera wierzchem dłoni czerwony, zmarznięty nos i spogląda na brudne, zakrwawione dłonie. Jeszcze kilka godzin temu głaskały jej długie, blond włosy, dotykały rozgrzanych policzków i zimnego czoła. Drętwieje, prawie upada. Nie jest taki silny, jak mu się zdawało.
"- Dajesz radę?
- Z tobą? Zawsze."
mamrocze
"- Myślisz, że będziemy szczęśliwi?
- Nie wiem jak ty, ale ja już jestem szczęśliwa.
- Jak to?
- Dzięki tobie."
upada
"- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też, Rugg."
płacze?
"- Nie poddamy się, prawda?
- Nigdy."
pragnie zemsty
*
Nigdy w życiu nie wybaczyłby sobie tego, gdyby ona zginęła zamiast niego. Pojawiła się tak nagle, wyskoczyła i od tak zajęła sobie pozycję Anioła. Może to śmieszne, ale właśnie tak było. Zjawiła się wtedy, gdy utracił już wszystko i tak właściwie, to nie miał nic więcej do stracenia - oprócz niej, to oczywiste.
Czas płynął mu pomiędzy palcami jak woda w strumyku, który wspomina, lubił tam przesiadywać, niegdyś sam, a teraz? Teraz mogliby spędzać czas razem, ramie przy ramieniu, by nigdy nie pozbyć się ciepła drugiej osoby.
To jest miłość. Tak, tak właśnie myślał.
- Jesteśmy tutaj! Zostaliśmy tylko my!
Wydziera się na środku polany skąd zaczynali. Patrzy w niebo, nic nie widzi.
- No dalej! Masz coś jeszcze przygotowanego?!
Łazi bez celu w kółko, jego głos drży, podobnie jak ręce. Boi się?
- Przecież wiesz, że się kochamy...
Gaśnie.
- Facu, uspokój się - łapie go za dłoń. - To nie ma sensu. Dobrze wiesz jakie są zasady.
- Nie, Alba, nie zamierzam Cię stracić, rozumiesz?
- To zróbmy to razem.
Chwila zaplanowana od tak, przecież nikt nie musi wygrywać, prawda? Wyciąga z kieszeni garstkę owoców - gęsta czerwień, rozlewa się po jej skórze - po czym oddaje chłopakowi kilka z nich. Sok kapie z jej palca; przez chwila zastanawia się czy to przypadkiem nie jest krew.
- Razem?
- Razem.*
Publiczność zamiera.
- Uwaga. Zwycięzców może być dwóch, jeśli pochodzą z tego samego dystryktu.
Pan uśmiecha się. Pan wie, co robi.
Wiśniowe jagódki lądują gdzieś na trawie, a oni tulą się do siebie z całych sił. Już się nie boją, wiedzę, że jutro nadejdzie i będzie należało tylko do nich tak, jak reszta dni. Wtula twarz w jej włosy, potargane, a łzy - szczęścia - spływają po bladym policzku, jedna za drugą, nie za szybko?
- Udało się - szepce, odsuwa się. - Udało się nam, rozumiesz?
- Rozumiem, nawet nie wiesz jak bardzo Cię...
Brązowe oczy gasną na tle wschodzącego słońca, krew zaczyna spływać strugą od kącika ust po samą brodę. Wszystko zlewa się, czuć metaliczny zapach ciepłego płynu, a z brzucha jej ukochanej wystaje drewniany szpic.
Upada.
Czarne oczy po raz kolejny mierzą jego sylwetkę, lecz nie należą już do sojusznika.
Słychać huk. Dwudziesty trzeci? Dwudziesty drugi.
_ _
Kiedyś mogłem powiedzieć, że miłość jest jedynie grą. Wiesz, na przykład karcianą, albo po prostu szachy czy warcaby. Ktoś wygra, ktoś przegra. Dużo ludzi powiedziałoby, że wygrałem, bo... No, rozumiesz, prawda? Ale szczerze? Wolałbym przegrać i umrzeć będąc szczęśliwym, niż wygrać - jak teraz - i pozostać bez niczego.
Ach, no i nigdy nie dowiem się co chciała mi powiedzieć...
Od autorek: Witajcie, ciolaski! x Z tej storny Edyta. Z poprzednim zamówieniem, wypisanym na tablicy, wynikły pewne komplikacje... Przepraszamy za kłopot, a także dłuższą, bo czterodniową przerwę. Mam nadzieję, że nasze zamówienie o Falbie i Ruggechi się spodoba, i trochę zrekompensuję czas oczekiwań <3 Ja swoją część spartaczyłam, ale to zawsze, więc... Poza tym Marta ratuje! XD Kocham Was! ♥ Do następnego ;>
-> Witajcie, kaczuchy xD Z tej strony Marta. Jezu, ostatnio za dużo rzeczy tutaj dodaję, chyba powinnam przestać, prawda? ech. No nic. Właśnie mieliście przyjemność przeczytać kolejne dzieło moje i Edytki, hyhy. Mam nadzieje, że wam się podobało. Tym razem postawiłyśmy na Igrzyska *o* Moja część to porażka, serio XD ja nie wiem po co wy u mnie cokolwiek zamawiacie XD A teraz coś organizacyjnie... Wyniki konkursu pojawią się 1 września, tak o, na rozpoczęcie "cudownego" roku szkolnego. Mam nadzieje, że jeszcze tyle wytrzymacie :D Kocham was bardziej od Edytki, muahahaha ♥♥ (nawet daje dwa serduszka, widzicie? ;>) Ciao!
Miejsce. <3
OdpowiedzUsuńMoje, kochane <333
OdpowiedzUsuńBoże dziewczyny, po pierwsze bardzo dziękuję wam za tego OS-a ;*
UsuńJest piękny, naprawdę piękny. Zacznę od tego, że wy chyba wiedziałyście, jak bardzo kocham Igrzyska śmierci, co ? To... to był cudowne. Od razu jak weszłam na bloggera i zauważyłam, że coś dodałyście, i że to było OS dla mnie, i jeszcze ten tytuł, to...
Brak mi słów, naprawdę. Takie to było cudowne.
Na początku, pięknie ukazałyście, jak wybrana Albę. Jej rozpacz i te wszystkie towarzyszące jej uczucia. Następnie- arena.I Facundo. i sojusz z Rugg'iem i Mechi. Ich miłość. Miłość na igrzyskach. Jak ona umarła, to płakałam. Serio, doprowadziłyście mnie tym OS-em do płaczu. Nie pierwszy raz zresztą, wasz twórczość sprawia , że płaczę ;)
I zakończenie. Zakończenie mnie zabiło. Myślałam, że im się uda. Że wygrają, że dadzą radę. Ale nie. Bo zwycięzca może być tylko jeden.
Boże, jaki wy macie talent. Każda z osobna, ale w duecie to już naprawdę robicie furrorę xD
Jezu, jeszcze raz wam za niego, ten OS dziękuję. Dziękuję z całego serca. Był, jest wspaniały.
kocham <33333333333
Cathy
Ryyycze. To takie piękne ;( Mer i Rugg <333
OdpowiedzUsuńPłakałam
Cuuudooo <333
Dziewczyny,
OdpowiedzUsuńKolejny genialny oneshot w waszym wykonaniu <333. Ten jest chyba już trzecim owocem waszej współpracy. Widać, że świetnie się ze sobą zgrywacie, bo wasze opowiadania są genialne. Ja w każdym jestem zakochana :). Nie za bardzo rozróżniam części, wstyd się przyznać, zwłaszcza, że zaczytuję się w blogach Edytki i powinnam jej styl pisania znać na pamięć. Ale nie potrafię ;D.
Uwielbiam crossovery ! Nie wiem co mnie w nich tak urzeka, ale bardzo lubię takie nawiązanie do innej rzeczywistości z książek czy filmów. Mniejsza o to, że nie lubię " Igrzysk śmierci " tu było genialnie. Naprawdę wasza historia jest dużo lepsza od oryginału. Na 2 IŚ byłam w kinie i prawie zasnęłam, a wasze dzieło pochłaniałam z wypiekami na twarzy !
Wspaniale pokazałyście odczucia bohaterów, ich lęki. To jak Alba została wybrana. Czułam się tak jak bym była tam z nią i jakbyśmy przeżywały to wszystko razem. To jak postanawia być silna i walczyć do samego końca. Coś niezwykłego. Uwielbiam wasze opisy, piszecie tak profesjonalnie i lekko, że wszystko czyta się z zapartym tchem i chce się tylko więcej i więcej. Myślała moze któraś z was o wydaniu książki ? jestem pewna, że podbiłaby serca czytelników :).
Cały part miał taki niepowtarzalny klimat, że nawet nie zauważyłam kiedy historia dobiegła końca. Bardzo podobało mi się przedstwienie miłości na tych Igrzyskach. Mimo trudnych chwil udało im się chociaż przez chwilę być szczęśliwym jeśli można to tak nazwać. Polubiłam wszystkich bohaterów, każdy był inny, ale tak wspaniale się uzupełniali, tworzyli taką zgraną paczkę. To było piękne,że w takich trudnych momentach życia zrodziła się właśnie przyjaźn i miłość. Mi szczerze nawet bardziej spodobała się historia Mechii i Ruggero. Tak mi było smutno jak Mechii pierwsza zginęła, to było straszne. I potem te przeżycia Rugga było widać, że naprawdę ją kochał. Genialnie wam to wyszło, gratulację !
Nie wiem czy dobrze zrozumiałam końcówkę. W tej ostatniej scenie to Rugg zabił Albę, a jego z kolei chyba Facu. To straszne musieć zabijać innych, żeby samemu przeżyć. W każdym razie bardzo współczuje acu, bo chyba rzeczywiście nie można powiedzieć, że wygrał skoro stracił osobę którą kochał.
Jejku dziewczyny jestem pełna podziwu dla was. Mam nadziieję, że jeszce kiedyś uda mi się przeczytać jakiegoś waszego wspólnego parcika <333
Pozdrawiam i weny życzę ;)
Gośka
Cudoo:*
OdpowiedzUsuńOpisałyście to wspaniale ^-^
Ta miłość na arenie <33
Muszę przyznać, że płakałam.
Poprostu brak słów :)
Życzę Wam weny na takie OS ' Y :-D
Buziaczki ♥
Zostałaś nominowana do LBA ;)
OdpowiedzUsuńWięcej tu : http://fedemila-przetrwa-wszystko.blogspot.com/2014/08/lba.html.
Dziewczyny,
OdpowiedzUsuńNaprawdę zaskoczyłyście mnie tym OS. Wiedziałam, że macie talent, ale nie, że doprowadzicie mnie do płaczu! Temat moim zdaniem oryginalny, bo nie spotkałam się jeszcze z połączeniem Violetty z Igrzyskami.
Nie wiem co napisać... To, jak opisałyście przeżycia Alby na początku było fantastyczne. Gdy oglądałam film ciągle powtarzałam, że stres przed Igrzyskami jest nie do opisania. Tymczasem wy napisałyście to tak doskonale. Dzięki temu bardzo uosobiłam się z naszą kochaną Albą.
Fajnie, że nawet w obliczu śmierci potrafili się zaprzyjaźnić. Choć dobrze wiedzieli, ze zwycięzca może być tylko jeden, to i tak się ze sobą zgrali. I ta miłość na arenie...
Pogubiłam się lekko przy śmierci Mercedes. Cóż, skutki nieprzespanej nocy. Nie wiem, osłoniła ciałem Albę? Czy to Alba próbowała ją osłonić? Łzy zaczęły płynąć wbrew mojej woli gdy to czytałam. Kurde, tyle wzruszeń. Widzicie co robicie ze mną?
Tak.. Pokochałam wszystkich bohaterów od samego początku. Byli inni, ale przez to doskonale się dopełniali. Tylko miałam lekko mieszane uczucia co do Ruggero. Bo oczywiście - kocham go, ale jakoś tak... Nie wiem. Może dlatego, że zawsze miał coś z szaleńca, którym stał się na końcu? Kurczę no, zbyt bardzo go jednak lubię, bo nie mogę pogodzić się z ostatnim. Rozumiem, że zabił Albę, tak? A Facu jego?
Oboje stracili swoje ukochane. I szczerze to zgadzam się z moim kochanym bufonem - lepiej przegrać i umrzeć będąc szczęśliwym niż wygrać i nie mieć niczego.
Wiecie jak ogromny macie talent?
Pozdrawiam,
Ana J.
cześć, skarbki ♥♥
OdpowiedzUsuńna wstępie... jedno wielkie ''przepraszam''... byłam absolutnie pewna, że to cudo skomentowałam. cóż - nie skomentowałam. i dlatego robię to teraz, dopiero teraz... mam nadzieję, że się na mnie nie gniewacie, misie ;*
ten oneshot, wasz oneshot jest... po prostu niesamowity. śmiem sądzić, że nigdy nie wyjdę z podziwu, jak ogromny macie talent. nigdy. i tu nasuwa się ta myśl, którą powinno się skierować do was - macie w ten talent nie wątpić, jasne? wszystko, co piszecie jest piękne, niewyobrażalnie piękne. emocje, uczucia, wydarzenia... tak perfekcyjnie zapisane. przemyślana każda scena, emocje aż huczą, sprawiacie, że serce wali mi jak młotem, w oczach stają łzy, a cała ta twórczość - to, co widzimy u góry - przeplatana waszym ogromny talentem. perfekcja, dziewczyny. wprost perfekcja ♥
Igrzyska Śmierci, historia niesamowita, a u was? tutaj? niesamowita do potęgi entej. z każdym kolejnym przeczytanym zdaniem serce łomotało mi tak, jakby zaraz miało mi wyskoczyć i polecieć sobie szukać Xabianiego. albo i jeszcze mocniej. cały czas było to napięcie, nawet jeśli tylko siedzieli, napawali sie swoim towarzystwem - wyrażając w słowach to, jak wiele znaczą dla siebie - nie byli spokojni. sceneria spokojna, ale nie oni. bo zawsze tkwiło to ryzyko, ten strach. już nie tyle o siebie, co o nią, o niego. o tę osobę najważniejszą - tę, którą się kocha.
miłość, oddanie, poświęcenie - to zostało tu pokazane tak... idealnie. nic dodać, nic ująć.
końcówka, tak cholernie... nie wiem jak to nazwać, misie. poruszająca? wstrząsająca? tak, to chyba to. płakałam jak małe dziecko, dziecko Dielari na przykład albo Falby, nieważne, o czym ja gadam? więc... to jest idealne. idealne w każdym calu, wersie, zdaniu i wyrazie. i nie powinnyście sądzić inaczej, a już na pewno nie powinnyście mówić, że to nudne. tak, tak, Marciu - o tobie mówię.
macie talent ogromny, najogromniejszy! jest takie słowo? jest, tak xD dobrze... więc to jest najprawdziwsze cudo, jak już pisałam na początku - nic dodać, nic ująć - jest idealnie ♥♥
kocham was najmocniej na świecie ♥♥,
~ Cookie ♥