Tytuł: ,,Nieszczere Obietnice''
Para: Lodogerro
Gatunek: Dramat, Romans
Przedział wiekowy: M
Próbowanie nowych smaków.
Kolory życia. Tak piękne, a niektóre z nich tak bardzo bolesne. Szkoda, że nie umiemy dostrzec tych dobrych, gdy nadchodzi zła godzina. Otworzyła swoje jeszcze nieco zaspane powieki po czym delikatnie przetarła je ręką. To może być dobry dzień. Podeszła do szafy w poszukiwaniu luźnych, lekkich ubrań, gdyż słońce grzało niemiłosiernie mocno. Zbiegła po schodach na dół, wyjęła z szafki swoją ulubioną herbatę po czym usiadła wraz z nią i jej ulubioną książką w fotelu.
-Lodo, gdzie jesteś? - Usłyszała ten sam co zawsze przyjemny głos.
-Tutaj!- Odpowiedziała z uśmiechem na ustach. Nawet nie wiedziała dlaczego była dziś taka szczęśliwa.
Jakby wygrała los na loterii. Chłopak przeskoczył przez kanapę i zajął na niej miejsce.
-Hej. - Uśmiechnął się ponownie do przyjaciółki. - Mam dla Ciebie małą niespodziankę.
-Co? O co chodzi, Rugg? - Zapytała niepewna.
-Chodź ze mną. Zaufaj. - Wyciągnął do niej swoją dłoń. Pewnie złapała ją po czym wstała i uściskała chłopaka.
-Dziękuję, że jesteś. - Spuściła wzrok w dół.
-Nie masz za co, dobrze wiesz, że jesteś dla mnie jak część rodziny. - Podniósł jej brodę. - I nigdy nie możesz w to wątpić.
Zamknęła drzwi od domu i już po chwili szli przez park.
Życie pełne jest kolorów. A jest ich tyle ile potrafimy w nim dostrzec. To zależy od nas.
-Ruggero, ta piosenka... - Usłyszała dobrze jej znaną piosenką. - Przecież to jest...
-Hoy Somos Mas? - Zapytał pewnie patrząc przed siebie. - Patrz tam.
Zwróciła wzrok w stronę grupki ludzi, po czym ponownie została złapana za rękę i pociągnięta w ich stronę.
- Tutaj wszystko miało sens,ponieważ tu was poznałam... - Zaczęła wysoka rudowłosa dziewczyna.
Cande. Przeszło jej przez myśl po czym zakryła usta ręką.
-To jak żyliśmy było warte, o czym marzyliśmy, to co zdobyliśmy...- Ujrzała bruneta wychylającego się zza drzewa. Rozpoznała go jak dziewczynę poprzednio. Jej oczy natychmiastowo się zaszkliły.
Straszliwy sen.
Nawet dokładnie nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Często śniło jej się, że spada. Tak normalnie, po prostu stała nad przepaścią, wielką, czarną dziurą i spoglądała w dół. Bywały dni, że wydobywały się z niej tłumione krzyki, brudne słowa, jakieś nieprzyjemne oszczerstwa. To byli oni? Chciała się cofnąć, wrócić, nie gapić się bezmyślnie w coś, czego wcale nie widziała. A przecież nie była ślepa.
Wtedy skoczyła.
Nie czuła zupełnie nic.. Zimno wcale nie przygniata jej ciała, podobnie jak wiatr, który na tą chwilę, tak jakby znikł. Po prostu spadała, nic więcej. Budziła się, gdy jej oczy gubiły światło, gdy punkcik, gdzie słońce wisiało na niebie zgasł. Okropieństwo.
Bała się zmrużyć oczy, zasnąć. Bezsenność wisiała w powietrzu, ponury zapach zwietrzałego szczęścia, jego też już nie było. Pozostał odór jej opustoszałego mieszkania i brudnych naczyń na blacie w kuchni - nie miała siły na jakiekolwiek porządki, tak to sobie tłumaczyła. Dni mijały szybko, jak za mgnieniem oka, tylko nie jednym, ale kilku. Wezbrała się w sobie jakoś tak przy pięćdziesiątym dziewiątym, kiedy najlepszy przyjaciel oznajmił, że wpadnie uczcić jej imieniny. Nie lubiła świętować.
Pod koniec dnia, gdy dom już lśnił czystością - postarała się, dla siebie, nie dla niego - rozłożyła na stole swoją najlepszą zastawę, biała porcelana muskana lekkim złotem. Chwilę przyglądała się swojemu niewyraźnemu odbiciu w liliowej tafli, myśląc o tym, czy kurczak będzie równie źle prezentował się na kryształowym półmisku. Musiało wyglądać to dość dziwacznie. I zdecydowanie strasznie.
Ostatni element, taki nietypowy jak na wieczór z przyjacielem, świeczki. Wybrała naturalnie w kolorze błękitu, bo uwielbiała ten kolor. Ponoć jego wielbiciele są nieśmiali i łatwo popadają w depresje - to prawda. Wzdycha, odpala jedną z zapałek, a później przygląda się dwóm płomieniom; przyciska palce do skroni. Przecież tak strasznie boi się ognia.
Zapach rozgrzanego wosku roznosił się po pokoju - fiołkowy aromat, którego tak nie cierpiała. Wiedziała, ze ten dzień będzie kompletną porażką. Miała zamiar dzwonić do Federico z przeprosinami, że coś jej wypadło, ale dobrze wiedział o jej obsesji na punkcie dobrze zorganizowanego czasu, który rozszerzał się nawet do pełnego miesiąca. Planowała, wszystko, co do dnia. Więc jak ma się wytłumaczyć? Nie ma wyjścia, dzwoni.
Odzywa się sekretarka. Pewnie nie ma go w domu. Jedzie, a może już jest?
Czerwona plama.
Nie liczyła czasu, trochę speszona jego wzrokiem, który był przesycony czymś w rodzaju obawy, poszła do kuchni po kolejną butelkę wina, sprawdzając przy okazji jak miewa się sos do spaghetti. Długo zastanawiała się nad wyborem dania, ale postawiła na włoski specjał, który swoją prostotą i jakże ciekawym wyglądem zachwycał każdego. Gorzej ze smakiem - nie była zdolną kucharką.
Zwróciła się o pomoc do specjalisty. Rozmowa z przyjaciółką przybiła ją jeszcze bardziej, szczególnie życzenia, bo nie wierzyła w ich szczerość. A teraz? Stała z dwoma talerzami, po brzegi wypełnionymi suchym makaronem i czerwonym sosem, który wcale nie pachniał tak, jak powinien, a przez głowę przelatywał jej szereg myśli. Chyba wracały wspomnienia. Te najgorsze, rozumiesz?
- Zrobiłam coś do jedzenia - stawia talerz tuż przed nim, prawie upuszcza; chyba powinna się leczyć.
- Coś nie tak? Źle wyglądasz - oznajmił szybko.
- Tak też się czuję - westchnęła siadając naprzeciwko. - Nie wiem, czy będzie Ci smakować, dobrze wiesz, że nie jestem mistrzynią w kuchni.
- Wiem, pamiętam rozgotowaną fasolkę i przesolone mięso, które miałem przyjemność skosztować ostatnim razem - śmieje się. - Chociaż wiesz, nie przyszedłem tutaj, żeby narzekać.
- Już to robisz.
Próbowała go do siebie zniechęcić, ale tak właściwie nie musiała tego robić. Wszystko co powiedziała tego wieczoru, albo co zrobiła było wredne i nietypowe. Lodovica, którą każdy znał, była kiedyś w miarę normalna. Uśmiechnięta, kochająca promienie słoneczne i bawiąca się z każdym bezdomnym kotem, którego spotkała w drodze do domu. Kiedyś miała nawet własnego. Został rozszarpany przez psa sąsiadów, a ona usłyszała tylko "mógł uważać". Ironia losu.
Północ wybiła na zegarze, a oni byli już po trzech butelkach półwytrawnego wina, dziewięciu papierosach i jedenastu gorzkich czekoladkach. Opierała głowę o jego ramię, zaciągając się zapachem białej koszuli, którą specjalnie założył na tą okazję, ale nie miał krawatu, ani lakierek, które zwykł ubierać do niej. W telewizji leciach jakiś film, w tle jakaś tam melodia, a ona wcisnęła na siebie byle jaki podkoszulek, bo miała dość obcisłej sukienki.
Kręciła chwileczkę kieliszkiem, w prawo, później w lewo. Nie zauważyła momentu, kiedy jego zawartość wżarła się w biały aksamit i zabarwiła materiał na przedramieniu. Ruggero jęknął - chyba był zły.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam - paplała trzy po trzy, stojąc przy zlewie w łazience. - Nie wiem jak to się stało. Chyba za dużo wypiłam - trze plamę. Czerwień zmienił się w róż, ten nie pożądany efekt.
- Nie przejmuj się tym, nic się przecież nie stało. Odłóż to, nie męcz się.
- Zepsułam wieczór, jestem beznadziejna - załamuje się w połowie wypowiedzianych słów; ręce trzęsą się jak galaretka. Oszalała.
- Powtórzymy go. Nic się nie dzieje, naprawdę. Nie smuć się, Dodo - pogłaskał jej zimne ramiona.
- Myślisz się - prostuje się nieco, zakręca kurek.
- Dlaczego?
- Wyjeżdżam.
No i się wydało. Od dłuższego czasu miała plan. Przez trzydzieści dni tylko o tym myślała, nic więcej, ale przez kolejne dwadzieścia dziewięć, myśli przybrały kształt planów, a teraz to wszystko stało się przyszłością. Wyjedzie, zacznie od nowa, kupi nawet psa. Nie chce kota, bo to opcja dla desperatek - myślała.
Rozmawiała z nim kilka godzin. On się wzruszył, ona nie bardzo. Chyba dzieliła ich pewna przestrzeń, której nie potrafili zrozumieć. Lodovica od zawsze była samodzielna, czasem nawet nieczuła, no i myślała racjonalnie - realistka, bo to pomiędzy szczęściem, a smutkiem. A on? Odwrotność.
- Nie.
- Czemu nigdy nie dajesz mi dojść do słowa? - krew w nim buzowała, był zły, albo smutny. - Jesteś pijana, nie wiesz co mówisz. Lepiej połóż się spać. Dojdź do siebie. Okej?
- Rugg, myślałam o tym od dawna. Chce zacząć od nowa. Wiesz, tak jak to robią w filmach. Zazwyczaj wychodzi - wzrusza ramionami, gasząc niedopałek w doniczce fikusa. To już dwudziesty siódmy.
- Nie, tym razem nie. Wiesz, że Cię nigdzie nie puszczę, prawda? - patrzy na nią, oczy wołają o odwzajemnienie uśmiechu, uda się? Niestety nie.
- Nie masz nic do gadania - machnęła ręką. - Już jestem wszystkiego pewna. Jutro zabieram rzeczy. Jeszcze muszę się pożegnać z resztą. Ech, to będzie trudne - spuszcza wzrok, chyba coś ją dźga. Smutek? Miłość?
- Mam. Zawsze miałem, wiesz?
- Yhym. Trele morele. Jasne.
- Nie wierzysz mi?
- Jakoś nie bardzo.
Chwyta ją w pasie, przyciąga do siebie i nim całuje ją - po raz pierwszy - zagląda w jej oczy, które nie mówiły mu zupełnie nic. Odzwierciedlenie duszy, też coś.
Ich przyjaźń w tym momencie się rozpadła, okruszki zostały ceremonialnie zmiecione pod dywan, a oni? Oni stali na środku salonu, całując się przy świetle jednej ze świec - druga się wypaliła - a cała przesteń wypełniona była fiołkami. Chyba jednak je pokocha.
Przyparł dziewczynę do ściany, a ona zawrzała, jęknęła, omotana alkoholem, a może nim? Język tańczył w amoku, oboli czuli ten sam smak wina. Przygryzła sam jego koniuszek, warcząc energicznie. Trunek krążył w jej żyłach jeszcze szybciej.
Całował zagłębie jej szyi, chowając głowę w włosach, muskając każdy kawałek skóry, delikatnie przygryzając miejsce tuż nad obojczykiem; zawyła, chyba się spodobało. Później, w sumie nawet nie wiedziała kiedy, była już bez koszulki, tak jak on - tylko wcześniej.
Palce plączą się w ciemności, nie może trafić na guzik od spodni, nadal całując jego usta. Chwila, dwie, nie odpuszcza, nigdy. Znajduje, odpina z łatwością, paranoja, przecież wcale nie jest w tym dobra. I zachwyt jej żółciutkich tęczówek za każdym razem, gdy przyglądała się liniom mięśni na jego klatce piersiowej, ramionach. Opalona skóra była gorąca pod jej ustami, niemal parzyła, ale przyjemnie.
- Chyba nie myślisz, że chciałem tylko... - wydobyła a siebie jakieś dźwięki.
- Nie, dziś nie myślę - odpowiada szczerze.
Przejeżdża opuszkami po zapięciu wiśniowego stanika, jedwabnego, całkiem w jej stylu. Jeszcze daje jej chwilkę, potrafił bawić się w te klocki. Zaciąga ją do łóżka, albo ona jego. Nie pamięta dokładnie, przygląda się jej ze smakiem. Kusiła swoją niedostępnością.
Rzucił jej ciało na miękką pościel. Poczuła, jak przygniata jej biodra, składając mokre pocałunki w okolicy podbrzusza. Zawirowała, nawet krzyczała. Co za noc.
Chyba zapomnieli o tym, że są tylko przyjaciółmi... A może wcale nimi nie byli?
Ostatni dzień wiosny.
Przechodzi po bladych, drewnianych panelach wzdłuż korytarzu. Brak puszystego, fioletowego dywanu. Nie dostrzega już rodzinnych fotografii na wytapetowanych ścianach, a dokładnie wiedziała, że na ostatniej był jej dziadek, malujący płot na niebieski kolor. O zgrozo. A na szafce brak porcelanowego słonika, chwilka... brak też szafki. Wszystko uporządkowane, sprzedane, wyniesione. Nie myślała, że będzie nią targać pustka, bo chyba właśnie to czuła, prawda?
Nie lubiła pożegnań. Chwyciła ramie torby, kiwnęła głową i wyszła, trochę najeżona. Ostatni raz chwyciła te same klucze, włożyła do tego samego zamka i przekręciła dwa razy, zamykając nie tylko dom, ale i wspomnienia. Wszystkie. Tą noc także.
- Naprawdę chcesz wyjechać?
Wstrząsnęło ją to uczucie, westchnęła. Stał za nią zupełnie spokojnie, jakby obojętny temu, że ostatni raz ją widzi, że a nieba spadają krople deszczu, że jeden z panów kierujący wóz od przeprowadzek krzyczy, by wsiadała do samochodu - mają już ruszać.
- Chyba tak - odpowiada po chwili, jakby niepewnie.
- Chyba?
- Och, nie każ mi tego powtarzać. Boli mnie to - była bliska płaczu.
- Mnie też bolało to, że kochałem Cię przez te lata, a Ty miałaś to gdzieś.
Zaniemówiła. Chyba planuje zemdleć, ale grafik przeszkadza. Poczekała więc na jego słowa.
- Tak. Szaleńczo zakochany, aż do bólu.
- Nie wiedziałam - szepce, połykając ślinę.
- Bo nigdy nie pytałaś - warczy pod nosem, zaciska palce na dziewczęcym nadgarstku. - Nic dla Ciebie nie znaczę, trudno, pogodzę się z tym. Ale musisz wiedzieć, że Cię kocham. Zawsze kochałem. A teraz jedź i odkrywaj świat. Czy co tam chcesz robić...
Pocałował ją, ale tym razem w policzek - na pożegnanie.
- Do zobaczenia, Dodo.
Odszedł. Wodzi wzrokiem po jego sylwetce.
Zostanie czy pobiegnie na nim? Trudny wybór.
A jednak udało się.
Wybrała szczęście.
Dla Olka Fasolka. Wiesz, że znamy się już od roku? Jutro już to będzie tak długo ♥
Wraz z Marciakiem postarałyśmy się napisać OS'a tak dobrze, jak tylko umiałyśmy <3 Mam nadzieję, że przypadnie Ci do gustu :* Oby jeszcze był chociaż rok, a nawet nieskończoność :* - Twoja Kasia.
♣♣♣♣
Mrok i promienie słońca.
Stawiała powolne kroki na sali baletowej w szkole do której uczęszczała. Zawsze kochała to miejsce, mogła się odprężyć, odciąć od świata. Bez żadnej emocji, ale dość silnie cisnęła ciężką torbą w róg sali.
Podeszła następnie do ogromnego lustra, przejrzała się w nim. Dotykała opuszkami palców swojego odbicia, czuła się okropnie. Czuła się jak potwór. Opadła powolnie po szybie, po czym schowała głowę w swoich nogach. Chowała się. Została zraniona, dosłownie. Boleśnie dźgnięta nożem, oszpecona.
Starała się jak najczęściej chować swoją twarz, bo każdy, kto ją spotykał dostrzegał tylko ogromną ranę na policzku. Gdy na siebie patrzyła wszystko wracało.
Mały zakamarek na przedmieściach, ślepa ulica, obrzydliwi faceci, skopanie, pobicie, dźgnięcie, wołanie, którego i tak nikt nie usłyszy.
Nieustający ból.
Otrzymywała pomoc od całej rodziny, od przyjaciół, ale ona i tak widziała w sobie tylko potwora który już nigdy nie będzie mógł patrzeć na siebie normalnie. Rzuciła delikatne spojrzenie na swoje odbicie.
Tłuczone szkło. Uderzyła całkowitą siłą w lustro, które rozpadło się na miliony drobniutkich kawałków, nie było już nawet co zbierać. Szybko zabrała swoje rzeczy i wybiegła z miejsca zbrodni.
Jak zwykle uciekała sama nie wiedząc przed czym. Przed niewidzialnym potworem? Czy przed osobą, która ją tak skrzywdziła?
Goniące życie.
Podeszła następnie do ogromnego lustra, przejrzała się w nim. Dotykała opuszkami palców swojego odbicia, czuła się okropnie. Czuła się jak potwór. Opadła powolnie po szybie, po czym schowała głowę w swoich nogach. Chowała się. Została zraniona, dosłownie. Boleśnie dźgnięta nożem, oszpecona.
Starała się jak najczęściej chować swoją twarz, bo każdy, kto ją spotykał dostrzegał tylko ogromną ranę na policzku. Gdy na siebie patrzyła wszystko wracało.
Mały zakamarek na przedmieściach, ślepa ulica, obrzydliwi faceci, skopanie, pobicie, dźgnięcie, wołanie, którego i tak nikt nie usłyszy.
Nieustający ból.
Otrzymywała pomoc od całej rodziny, od przyjaciół, ale ona i tak widziała w sobie tylko potwora który już nigdy nie będzie mógł patrzeć na siebie normalnie. Rzuciła delikatne spojrzenie na swoje odbicie.
Tłuczone szkło. Uderzyła całkowitą siłą w lustro, które rozpadło się na miliony drobniutkich kawałków, nie było już nawet co zbierać. Szybko zabrała swoje rzeczy i wybiegła z miejsca zbrodni.
Jak zwykle uciekała sama nie wiedząc przed czym. Przed niewidzialnym potworem? Czy przed osobą, która ją tak skrzywdziła?
Goniące życie.
Każdego dnia w ten sposób wracała do domu. Bała się spać spokojnie w nocy, a co dopiero samotnie wychodzić na ulicę. Potrącała kolejnych przechodniów z pośpiechu. W oczach miała łzy, na twarzy grymas, a w sercu kamień który nieustannie bije coraz mocniej. Nagle poczuła jak ktoś łapie ją za ramiona.
-Dodo, w porządku? - Odezwał się znajomy, męski głos.
-Tak, w porządku. -Odpowiedziała roztrzęsiona i chciała odbiec dalej.
-Twoja ręka... co się stało? - Zapytał zaniepokojony.
-Wiem, co z moją ręką, Rugg, nie musisz mi mówić. Teraz nie mam czasu, na rozmowę, przepraszam. -Chłodno rzuciła i znów chciała biec.
-Czekaj, czekaj. Nie dam Ci tak łatwo uciec. - Złapał ją silnie za rękę i przyciągnął na przeciw siebie.
-Co znowu, muszę iść, naprawdę... - Przystępowała nerwowo z jednej nogi na drugą.
-Uspokój się trochę, ochłoń, nikt Cię nie goni... - Złapał ją za ramiona i spojrzał w oczy, wiedział co na nią działa, w końcu byli najlepszymi przyjaciółmi od dzieciństwa. W końcu to on znalazł ją jako pierwszą w tym okropnym stanie i pomagał wyjść z tego. Chodził z nią na terapie i razem przebywali w szpitalu.
Do tej pory gdy o tym myśli, ma chęć złapania tych ludzi i zrobienia z nimi tego samego.
Nie wierzył w to, że odsiadka pomoże, zresztą, pięć lat? Tylko? To ma być kpina?
Tacy ludzie się nie zmieniają.
-Oni mnie gonią. - Odrzekła nerwowo rozglądając się w koło. - Czytają mi w myślach, nie mogę już tak, nie!
-Lodo, ich już nie ma, zrozum. Oni nie istnieją. Są w areszcie, nic Ci nie zrobią. Nie pozwolę już nigdy, nikomu Cię skrzywdzić. - Oznajmił Rugg'e.
Nigdy tak naprawdę nie powiedzieli dlaczego Dodo, jak pieszczotliwie ją nazywali, tam była. Tylko oni dwoje znali tą tajemnicę. Chociaż chłopak wiele razy ją odciągał od tego ona sobie nie radziła.
Miała osiemnaście lat i choć rodzice się starali w ich domu zawsze panowało ubóstwo.
Dziewczyna wpadła na ''genialny'' pomysł na dorabianie. Pracowała w najstarszym zawodzie świata, chociaż ją samą to obrzydzało, nie radziła sobie z biedą, chciała żyć tak jak inni nastolatkowie na całym świecie.
Próbowanie nowych smaków.
Kolory życia. Tak piękne, a niektóre z nich tak bardzo bolesne. Szkoda, że nie umiemy dostrzec tych dobrych, gdy nadchodzi zła godzina. Otworzyła swoje jeszcze nieco zaspane powieki po czym delikatnie przetarła je ręką. To może być dobry dzień. Podeszła do szafy w poszukiwaniu luźnych, lekkich ubrań, gdyż słońce grzało niemiłosiernie mocno. Zbiegła po schodach na dół, wyjęła z szafki swoją ulubioną herbatę po czym usiadła wraz z nią i jej ulubioną książką w fotelu.
-Lodo, gdzie jesteś? - Usłyszała ten sam co zawsze przyjemny głos.
-Tutaj!- Odpowiedziała z uśmiechem na ustach. Nawet nie wiedziała dlaczego była dziś taka szczęśliwa.
Jakby wygrała los na loterii. Chłopak przeskoczył przez kanapę i zajął na niej miejsce.
-Hej. - Uśmiechnął się ponownie do przyjaciółki. - Mam dla Ciebie małą niespodziankę.
-Co? O co chodzi, Rugg? - Zapytała niepewna.
-Chodź ze mną. Zaufaj. - Wyciągnął do niej swoją dłoń. Pewnie złapała ją po czym wstała i uściskała chłopaka.
-Dziękuję, że jesteś. - Spuściła wzrok w dół.
-Nie masz za co, dobrze wiesz, że jesteś dla mnie jak część rodziny. - Podniósł jej brodę. - I nigdy nie możesz w to wątpić.
Zamknęła drzwi od domu i już po chwili szli przez park.
Życie pełne jest kolorów. A jest ich tyle ile potrafimy w nim dostrzec. To zależy od nas.
-Ruggero, ta piosenka... - Usłyszała dobrze jej znaną piosenką. - Przecież to jest...
-Hoy Somos Mas? - Zapytał pewnie patrząc przed siebie. - Patrz tam.
Zwróciła wzrok w stronę grupki ludzi, po czym ponownie została złapana za rękę i pociągnięta w ich stronę.
- Tutaj wszystko miało sens,ponieważ tu was poznałam... - Zaczęła wysoka rudowłosa dziewczyna.
Cande. Przeszło jej przez myśl po czym zakryła usta ręką.
-To jak żyliśmy było warte, o czym marzyliśmy, to co zdobyliśmy...- Ujrzała bruneta wychylającego się zza drzewa. Rozpoznała go jak dziewczynę poprzednio. Jej oczy natychmiastowo się zaszkliły.
-Zrozumiałam, że to było warte, że każda historia ma swój powód. - Jej serce biło szybciej niż normalnie. Jej wszyscy przyjaciele, których niegdyś zostawiła, bo nie chciała zranić. Oni wszyscy stoją tu i śpiewają dla niej. Nie zapomnieli.
- Abyśmy byli razem, by wierzyć, abyśmy grali naszą piosenkę. - Kontynuowała Mechi z Jorge'm.
Z jej oczu już tym razem polały się łzy, nie smutku, lecz radości. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Myślała, że to tylko sen i że zaraz się obudzi, ale... Jednak to była prawda.
-Wszystko znowu wraca, razem, nie spoglądając wstecz. Poczuj, o czym marzę, żyj, twym przeznaczeniem jest dziś...- Wszyscy podbiegli do płaczącej Włoszki. Spoglądała na nich przytulając każdego z osobna.
Była zdezorientowana. To wszystko działało na nią za bardzo. Myślała teraz tylko o nich. O jej prawdziwych przyjaciołach. Którzy zostali mimo wszystko.
Bądź obok mnie.
Była pionkiem na szachownicy życia. Każdy mógł ją strącić w dowolnej chwili, lecz powoli uczyła się, że poddać się to najgorsze co można zrobić. Nauczyła się żyć z tym, że nie zawsze będzie łatwo. A to, jak została potraktowana napędziło ją do działania. Przyjaciele są największą wartością w jej życiu.
Straszliwy sen.
Nawet dokładnie nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Często śniło jej się, że spada. Tak normalnie, po prostu stała nad przepaścią, wielką, czarną dziurą i spoglądała w dół. Bywały dni, że wydobywały się z niej tłumione krzyki, brudne słowa, jakieś nieprzyjemne oszczerstwa. To byli oni? Chciała się cofnąć, wrócić, nie gapić się bezmyślnie w coś, czego wcale nie widziała. A przecież nie była ślepa.
Wtedy skoczyła.
Nie czuła zupełnie nic.. Zimno wcale nie przygniata jej ciała, podobnie jak wiatr, który na tą chwilę, tak jakby znikł. Po prostu spadała, nic więcej. Budziła się, gdy jej oczy gubiły światło, gdy punkcik, gdzie słońce wisiało na niebie zgasł. Okropieństwo.
Bała się zmrużyć oczy, zasnąć. Bezsenność wisiała w powietrzu, ponury zapach zwietrzałego szczęścia, jego też już nie było. Pozostał odór jej opustoszałego mieszkania i brudnych naczyń na blacie w kuchni - nie miała siły na jakiekolwiek porządki, tak to sobie tłumaczyła. Dni mijały szybko, jak za mgnieniem oka, tylko nie jednym, ale kilku. Wezbrała się w sobie jakoś tak przy pięćdziesiątym dziewiątym, kiedy najlepszy przyjaciel oznajmił, że wpadnie uczcić jej imieniny. Nie lubiła świętować.
Pod koniec dnia, gdy dom już lśnił czystością - postarała się, dla siebie, nie dla niego - rozłożyła na stole swoją najlepszą zastawę, biała porcelana muskana lekkim złotem. Chwilę przyglądała się swojemu niewyraźnemu odbiciu w liliowej tafli, myśląc o tym, czy kurczak będzie równie źle prezentował się na kryształowym półmisku. Musiało wyglądać to dość dziwacznie. I zdecydowanie strasznie.
Ostatni element, taki nietypowy jak na wieczór z przyjacielem, świeczki. Wybrała naturalnie w kolorze błękitu, bo uwielbiała ten kolor. Ponoć jego wielbiciele są nieśmiali i łatwo popadają w depresje - to prawda. Wzdycha, odpala jedną z zapałek, a później przygląda się dwóm płomieniom; przyciska palce do skroni. Przecież tak strasznie boi się ognia.
Zapach rozgrzanego wosku roznosił się po pokoju - fiołkowy aromat, którego tak nie cierpiała. Wiedziała, ze ten dzień będzie kompletną porażką. Miała zamiar dzwonić do Federico z przeprosinami, że coś jej wypadło, ale dobrze wiedział o jej obsesji na punkcie dobrze zorganizowanego czasu, który rozszerzał się nawet do pełnego miesiąca. Planowała, wszystko, co do dnia. Więc jak ma się wytłumaczyć? Nie ma wyjścia, dzwoni.
Odzywa się sekretarka. Pewnie nie ma go w domu. Jedzie, a może już jest?
Czerwona plama.
Nie liczyła czasu, trochę speszona jego wzrokiem, który był przesycony czymś w rodzaju obawy, poszła do kuchni po kolejną butelkę wina, sprawdzając przy okazji jak miewa się sos do spaghetti. Długo zastanawiała się nad wyborem dania, ale postawiła na włoski specjał, który swoją prostotą i jakże ciekawym wyglądem zachwycał każdego. Gorzej ze smakiem - nie była zdolną kucharką.
Zwróciła się o pomoc do specjalisty. Rozmowa z przyjaciółką przybiła ją jeszcze bardziej, szczególnie życzenia, bo nie wierzyła w ich szczerość. A teraz? Stała z dwoma talerzami, po brzegi wypełnionymi suchym makaronem i czerwonym sosem, który wcale nie pachniał tak, jak powinien, a przez głowę przelatywał jej szereg myśli. Chyba wracały wspomnienia. Te najgorsze, rozumiesz?
- Zrobiłam coś do jedzenia - stawia talerz tuż przed nim, prawie upuszcza; chyba powinna się leczyć.
- Coś nie tak? Źle wyglądasz - oznajmił szybko.
- Tak też się czuję - westchnęła siadając naprzeciwko. - Nie wiem, czy będzie Ci smakować, dobrze wiesz, że nie jestem mistrzynią w kuchni.
- Wiem, pamiętam rozgotowaną fasolkę i przesolone mięso, które miałem przyjemność skosztować ostatnim razem - śmieje się. - Chociaż wiesz, nie przyszedłem tutaj, żeby narzekać.
- Już to robisz.
Próbowała go do siebie zniechęcić, ale tak właściwie nie musiała tego robić. Wszystko co powiedziała tego wieczoru, albo co zrobiła było wredne i nietypowe. Lodovica, którą każdy znał, była kiedyś w miarę normalna. Uśmiechnięta, kochająca promienie słoneczne i bawiąca się z każdym bezdomnym kotem, którego spotkała w drodze do domu. Kiedyś miała nawet własnego. Został rozszarpany przez psa sąsiadów, a ona usłyszała tylko "mógł uważać". Ironia losu.
Północ wybiła na zegarze, a oni byli już po trzech butelkach półwytrawnego wina, dziewięciu papierosach i jedenastu gorzkich czekoladkach. Opierała głowę o jego ramię, zaciągając się zapachem białej koszuli, którą specjalnie założył na tą okazję, ale nie miał krawatu, ani lakierek, które zwykł ubierać do niej. W telewizji leciach jakiś film, w tle jakaś tam melodia, a ona wcisnęła na siebie byle jaki podkoszulek, bo miała dość obcisłej sukienki.
Kręciła chwileczkę kieliszkiem, w prawo, później w lewo. Nie zauważyła momentu, kiedy jego zawartość wżarła się w biały aksamit i zabarwiła materiał na przedramieniu. Ruggero jęknął - chyba był zły.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam - paplała trzy po trzy, stojąc przy zlewie w łazience. - Nie wiem jak to się stało. Chyba za dużo wypiłam - trze plamę. Czerwień zmienił się w róż, ten nie pożądany efekt.
- Nie przejmuj się tym, nic się przecież nie stało. Odłóż to, nie męcz się.
- Zepsułam wieczór, jestem beznadziejna - załamuje się w połowie wypowiedzianych słów; ręce trzęsą się jak galaretka. Oszalała.
- Powtórzymy go. Nic się nie dzieje, naprawdę. Nie smuć się, Dodo - pogłaskał jej zimne ramiona.
- Myślisz się - prostuje się nieco, zakręca kurek.
- Dlaczego?
- Wyjeżdżam.
No i się wydało. Od dłuższego czasu miała plan. Przez trzydzieści dni tylko o tym myślała, nic więcej, ale przez kolejne dwadzieścia dziewięć, myśli przybrały kształt planów, a teraz to wszystko stało się przyszłością. Wyjedzie, zacznie od nowa, kupi nawet psa. Nie chce kota, bo to opcja dla desperatek - myślała.
Rozmawiała z nim kilka godzin. On się wzruszył, ona nie bardzo. Chyba dzieliła ich pewna przestrzeń, której nie potrafili zrozumieć. Lodovica od zawsze była samodzielna, czasem nawet nieczuła, no i myślała racjonalnie - realistka, bo to pomiędzy szczęściem, a smutkiem. A on? Odwrotność.
- Nie.
- Czemu nigdy nie dajesz mi dojść do słowa? - krew w nim buzowała, był zły, albo smutny. - Jesteś pijana, nie wiesz co mówisz. Lepiej połóż się spać. Dojdź do siebie. Okej?
- Rugg, myślałam o tym od dawna. Chce zacząć od nowa. Wiesz, tak jak to robią w filmach. Zazwyczaj wychodzi - wzrusza ramionami, gasząc niedopałek w doniczce fikusa. To już dwudziesty siódmy.
- Nie, tym razem nie. Wiesz, że Cię nigdzie nie puszczę, prawda? - patrzy na nią, oczy wołają o odwzajemnienie uśmiechu, uda się? Niestety nie.
- Nie masz nic do gadania - machnęła ręką. - Już jestem wszystkiego pewna. Jutro zabieram rzeczy. Jeszcze muszę się pożegnać z resztą. Ech, to będzie trudne - spuszcza wzrok, chyba coś ją dźga. Smutek? Miłość?
- Mam. Zawsze miałem, wiesz?
- Yhym. Trele morele. Jasne.
- Nie wierzysz mi?
- Jakoś nie bardzo.
Chwyta ją w pasie, przyciąga do siebie i nim całuje ją - po raz pierwszy - zagląda w jej oczy, które nie mówiły mu zupełnie nic. Odzwierciedlenie duszy, też coś.
Ich przyjaźń w tym momencie się rozpadła, okruszki zostały ceremonialnie zmiecione pod dywan, a oni? Oni stali na środku salonu, całując się przy świetle jednej ze świec - druga się wypaliła - a cała przesteń wypełniona była fiołkami. Chyba jednak je pokocha.
Przyparł dziewczynę do ściany, a ona zawrzała, jęknęła, omotana alkoholem, a może nim? Język tańczył w amoku, oboli czuli ten sam smak wina. Przygryzła sam jego koniuszek, warcząc energicznie. Trunek krążył w jej żyłach jeszcze szybciej.
Całował zagłębie jej szyi, chowając głowę w włosach, muskając każdy kawałek skóry, delikatnie przygryzając miejsce tuż nad obojczykiem; zawyła, chyba się spodobało. Później, w sumie nawet nie wiedziała kiedy, była już bez koszulki, tak jak on - tylko wcześniej.
Palce plączą się w ciemności, nie może trafić na guzik od spodni, nadal całując jego usta. Chwila, dwie, nie odpuszcza, nigdy. Znajduje, odpina z łatwością, paranoja, przecież wcale nie jest w tym dobra. I zachwyt jej żółciutkich tęczówek za każdym razem, gdy przyglądała się liniom mięśni na jego klatce piersiowej, ramionach. Opalona skóra była gorąca pod jej ustami, niemal parzyła, ale przyjemnie.
- Chyba nie myślisz, że chciałem tylko... - wydobyła a siebie jakieś dźwięki.
- Nie, dziś nie myślę - odpowiada szczerze.
Przejeżdża opuszkami po zapięciu wiśniowego stanika, jedwabnego, całkiem w jej stylu. Jeszcze daje jej chwilkę, potrafił bawić się w te klocki. Zaciąga ją do łóżka, albo ona jego. Nie pamięta dokładnie, przygląda się jej ze smakiem. Kusiła swoją niedostępnością.
Rzucił jej ciało na miękką pościel. Poczuła, jak przygniata jej biodra, składając mokre pocałunki w okolicy podbrzusza. Zawirowała, nawet krzyczała. Co za noc.
Chyba zapomnieli o tym, że są tylko przyjaciółmi... A może wcale nimi nie byli?
Ostatni dzień wiosny.
Przechodzi po bladych, drewnianych panelach wzdłuż korytarzu. Brak puszystego, fioletowego dywanu. Nie dostrzega już rodzinnych fotografii na wytapetowanych ścianach, a dokładnie wiedziała, że na ostatniej był jej dziadek, malujący płot na niebieski kolor. O zgrozo. A na szafce brak porcelanowego słonika, chwilka... brak też szafki. Wszystko uporządkowane, sprzedane, wyniesione. Nie myślała, że będzie nią targać pustka, bo chyba właśnie to czuła, prawda?
Nie lubiła pożegnań. Chwyciła ramie torby, kiwnęła głową i wyszła, trochę najeżona. Ostatni raz chwyciła te same klucze, włożyła do tego samego zamka i przekręciła dwa razy, zamykając nie tylko dom, ale i wspomnienia. Wszystkie. Tą noc także.
- Naprawdę chcesz wyjechać?
Wstrząsnęło ją to uczucie, westchnęła. Stał za nią zupełnie spokojnie, jakby obojętny temu, że ostatni raz ją widzi, że a nieba spadają krople deszczu, że jeden z panów kierujący wóz od przeprowadzek krzyczy, by wsiadała do samochodu - mają już ruszać.
- Chyba tak - odpowiada po chwili, jakby niepewnie.
- Chyba?
- Och, nie każ mi tego powtarzać. Boli mnie to - była bliska płaczu.
- Mnie też bolało to, że kochałem Cię przez te lata, a Ty miałaś to gdzieś.
Zaniemówiła. Chyba planuje zemdleć, ale grafik przeszkadza. Poczekała więc na jego słowa.
- Tak. Szaleńczo zakochany, aż do bólu.
- Nie wiedziałam - szepce, połykając ślinę.
- Bo nigdy nie pytałaś - warczy pod nosem, zaciska palce na dziewczęcym nadgarstku. - Nic dla Ciebie nie znaczę, trudno, pogodzę się z tym. Ale musisz wiedzieć, że Cię kocham. Zawsze kochałem. A teraz jedź i odkrywaj świat. Czy co tam chcesz robić...
Pocałował ją, ale tym razem w policzek - na pożegnanie.
- Do zobaczenia, Dodo.
Odszedł. Wodzi wzrokiem po jego sylwetce.
Zostanie czy pobiegnie na nim? Trudny wybór.
A jednak udało się.
Wybrała szczęście.
***
Od autorek: Hejciak, tu my! Czyli Kasik i Marcia. Przybywamy do was z Lodoggero, które hmm... Z resztą, sami przeczytaliście. Mamy nadzieje, że wam się spodobało :3 Przepraszamy za spóźnienie, ale to wina Marty. Jest idiotką i leniem, a do tego nie potrafi pisać i zepsuła całego Oneshota. NNieprawda nic nie popsuła, a jej część mnie powaliła, bo jest genialna! <3 Dziękujemy, kochamy was! <3 - My, czyli jedność.
PS: Zapraszamy na Semi, które pojawi się za dwa dni. <3
Piękne. Lodogerro jest cudne. Od dziś mam nową parę do kochania ;)
OdpowiedzUsuńCudnie ją napisałyście, tą historię. Naprawdę fenomenalnie.
pozdrawiam,
Cathy
Czy mi się to podobało?
OdpowiedzUsuńGłupie pytanie...
Lodogerro jest po prostu cudowne ♥
Po prostu brak słów...
Liczę na więcej takich genialnych historyjek ;)
Buziaki-Nat♥
HA! Mam swego Shot'a! Czekanie 79-ciu dni jednak opłaciło się, podczas, których Kaśka marudziła, że jeszcze chwila, że pisze, że jej się nie chce, że trzeba poczekać na Marciaka, że trzeba uzbroić się w cierpliwość. A teraz uzbrojenie upadło, roztrzaskało się jak szkło, gdy rzucimy nim o podłogę i jest Wielkie Cudo!
OdpowiedzUsuńOd zawsze kochałam parę Lodogerro, w każdym wykonaniu, w każdej odsłonie, a teraz nabrała ona jeszcze większego sensu niż mogłabym do tej pory sądzić. Dzięki Wam, podczas czytania, znalazłam się w tak jakby transie, z którego nie łatwo mogłam się otrząsnąć. Stworzyliście wokół mnie mur, którego nie chciałam zburzyć, a w nim liczyło się tylko ten shot, tylko słowa, które stworzyliście, tylko wyrazy, które połączyłyście w tak pięknie zbudowane zdania.
Przyjaciele? Czy aby na pewno? Chyba bardzo bliscy sobie. Za bliscy. I ta bliskość doprowadziło do tego pierwszego pocałunku, który zamienił się w wspólnie spędzoną noc. Jedna noc. Jakby pożegnanie. Jakby ostatni czas przed jej wyjazdem. Przed wyjazdem, którym chce wszystko zmienić. Którym chce wymazać to co złe, to co się jej przytrafiło. Odrzucić za siebie, zdusić w sobie, jak nic nie warte stare wspomnienie, które przyniosło jej tylko blizny. Miało to swoje złe strony, bo nie wiedziała co to przyniesie. Czy to czego tak bardzo chciała, czyli ukojenia od wyrządzonego jej bólu. Czy tylko więcej cierpienia, od którego by nie umiała się już uwolnić. Wybrała szczęście.
Jestem strasznie zauroczona tą pracą, wręcz otumaniona. Wszystko ma ten sens, którego poszukiwałam, którego chciałam zobaczyć. Wy mi pokazałyście ten sens, w słowach, które ukazały przepiękny obraz w mojej głowie. Jestem Wam za to strasznie wdzięczna i dziękuję, że zechciałyście poświęcić swój czas, który mogłyście wykorzystać na coś innego, na pisanie dla mnie. Będę trzymała tą wdzięczność dla Was w moim sercu ♥
I Kasiulku rok to za mało. Nawet nieskończoność nie pomieści tego co niesiemy w rękach dla siebie wzajemnie. A słowo "przyjaciółka" przestało być już tylko wyrazem i przeistoczyło się w osobę, która jesteś ty <3
Idealne <3
OdpowiedzUsuńZajmuję ^^
OdpowiedzUsuńZajmuję ^_^
OdpowiedzUsuńZajmuję, kochane. ♥
OdpowiedzUsuńJa już po prostu nie wiem, co mam pisać. Każda historia jest wspaniała i niesamowita, a mi kończą się słowa, żeby je opisać.
OdpowiedzUsuńTo chyba pierwsza opowieść niepodpisana imionami bohaterów serialu (oczywiście pomijając Marcundo), ale tymi z prawdziwego życia, Lodovicą i Ruggerem. Od dawna jestem zauroczona tą parą i bardzo mi się podobają historie z nimi w roli głównej. Ta jednak była inna niż wszystkie. Czytając tego parta kierowały mną różne emocje od smutku, współczucia, do radości. Domyślając się ogromnej krzywdy wyrządzonej Lodo, niemalże zaczęłam płakać, a na pewno poczułam ogromne ukłucie w sercu. Fragment o rozbitym lustrze tak pięknie obrazuje stan, w jakim znajdowała się dziewczyna. Widać, że potrzebny jest jej ktoś, kto będzie swego rodzaju wybawieniem i dzięki któremu zapomni. I taką osobą jest Rugg. Od początku ją wspiera, bo jest dla niego bardzo ważna. Kocha ją, choć ona tego nie wie. Życie doświadczyło ją tak, że nie potrafi się domyślić tak wielkiego uczucia chłopaka. Jest za to świadoma tego, że jest on jej potrzebny. Wieczór, który razem spędzają jest przełomowym momentem. Czy kiedykolwiek byli przyjaciółmi? Do Dodo (urocze) dociera, że może relacja między nimi zawsze była czymś więcej. Mimo to nadal chce wyjechać. Ale nie wyjechała, prawda? Zrozumiała, że go kocha i żyli długo i szczęśliwie. Przynajmniej taką mam nadzieję. Wspaniała historia.
Dziewczyny, na waszą cześć powinno się śpiewać serenady. Jesteście świetne.
A (muszę to dodać) Kasia kolejny raz udowadnia swój talent i wyjątkowość, w którą wątpią głupie anonimy.
Pozdrawiam serdecznie
xx
Heeeeeeeej x Wraca ta głupia, co się wszędzie, i zawsze spóźnia, ugh -.- W końcu się ogarnęłam, to komentuję. Postęp, moje drogie, postęp! Tak mnie to cieszy, myhyh.
OdpowiedzUsuńAle z Was żule, nooo. Napisać taką cudowną historię, z równie piękną parą... Wyczyn, godny zachwytu, za zachwyt jest tu uzasadniony, bo mi się podobało. No oczywiście, że tak. Takie z Was ciulaski utalentowane ♥ Zakładam, że Lodo przytrafiła się prawdziwa tragedia, biedna ;c Przez to odepchnęła od siebie wszystkich, jednak jej przyjaciele i tak zostali, Rugge też. Cudo ♥ No i... piękna scena tirena XD Zrymowało się? Woooow ;o Choć powiem szczerze, że czuję się mocno zdeprawowana, nieładnie ;c Ale wybaczam! Końcówka mi się strasznie spodobała. Lodo miała już wyjechać, ale pojawił się Rugg, i pytanie: Co teraz? Co wybrać? Wybrała szczęście... Zakładam więc, że została, a przynajmniej taką mam nadzieję ♥ Hyhyhy.
Kocham Was, wiecie o tym, prawda? Choć ten komentarz jest do dupy ;c Wybaczcie, jeszcze mnóstwo rzeczy do obskoczenia, no i muszę przygotować się psychicznie na makaron, o smaku szpinaku ;o Monika wzięła się za gotowanie obiadu, jezu XD Hahahahah.
Baju, Edyta ♥
Jeju, genialne *.*
OdpowiedzUsuńJak tylko przeczytałam parę - Oooo moja Lodo <333 i zaczęłam czytać to już się zakochałam w tym parcie <333
Był świetny, dopracowany w każdym szczególe, jednym słowem - piękny.
Kocham was <333