Tytuł: "Drzazga"
Para: Pablangie. (Pablo & Angie)
Gatunek: Dramat, psychologiczny, romans
Songfic (Deep Purple - "Perfect Strangers")
Przedział wiekowy: T
Dla Laverne.
Zapisana w gwiazdach, opleciona srebrnymi nitkami domysłów, krucha jak szkło.
Po dziecinnemu naiwna i śmiertelnie poważna.
Płynąca pod skórą, wypalona w krwiobiegu, wtłoczona aż do serca.
- Spróbuj nazwać, czym jest miłość - nie używając fachowych określeń. Spróbuj z prostych słów stworzyć jej definicję.
- Sensem?
- Celem?
- Poszukiwaniem?
- Szczęściem?
- Drzazgą.
Często słucham, jak deszcz układa na szybach drżące melodie. Uderza w szkło tysiącami kropel, wiążąc ich delikatne jęki w brzęczący, monotonny lament. Po przezroczystej scenie pląsają samotne diamenty, rozpaczliwie wijące się między innymi, by przetrwać jak najdłużej; prędzej czy później wszystkie spływają na sam dół, wsiąkając w czarne fugi białych ram jak łzy.
Czerń i biel, jak nasza miłość? Kiedyś była najjaśniejszym diamentem, odbijającym światło pod każdym kątem. Teraz - mglistym wspomnieniem, czarnym jak węgiel.
Nie była.
Nadal j e s t.
"Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki. Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko."
~Pieśń nad Pieśniami~
Dlaczego pozwoliłeś jej upaść?
- Uważaj!
Słyszy wołanie, ale nie zwraca na nie uwagi. Zaciska tylko mocniej brudne ręce na szorstkim włóknie sznura, który zostawia na delikatnej skórze czerwone ślady. I leci, leci w przestworza, próbując dotknąć krawędzi nieba, kołyszącego się nad głową.
- Angie, spadniesz. - Przez troskę w jego głosie przebija złość, ale ona nie lubi rozkazów. Nigdy nie lubiła.
- Nie spadnę. - Wychyla się jeszcze bardziej w tył, w przód. Huśtawka wznosi się niemal do poziomu, oddala od ziemi coraz bardziej. Trochę już kręci jej się w głowie, ale na przekór jemu kołysze się dalej na stojąco.
- Uważaj! - woła jeszcze raz, a potem zrezygnowany staje w bezpiecznej odległości, patrząc na jej wygłupy. Zabawa znudziła się jej już dawno, więc wreszcie postanawia ją zakończyć. Wyłapuje moment, w którym jest najmocniej wychylona do przodu - i wypuszcza sznurki z rąk, leci - wpadając prosto w jego wyciągnięte ramiona. Siła upadku odbiera im obojgu oddech, przez dłuższą chwilę więc leżą na trawie, zastygli w tej niezręcznej pozie. Nie jest ciężka, ale chłopak pod nią długo nie umie wykrztusić ani słowa, oszołomiony nagłym uderzeniem.
Wreszcie zaczynają się śmiać, a on zamiast zganić - przytula ja do siebie mocniej, nie bacząc na kościste łokcie wbijające mu się w żebra. Głaszcze jasne, rozsypane w nieładzie włosy, składa na czubku jej głowy ostrożny pocałunek. A ona wtula się w niego kompletnie odruchowo i leży - z lśniącymi oczami, z urywanym oddechem i buzią zaczerwienioną z wysiłku.
I jest im dobrze.
Czasem spoglądam w nocne niebo, szukając konstelacji, które kiedyś nazywaliśmy po swojemu. Nasz Skorpion nie pokrywał się z prawdziwym Skorpionem, ale za to miał prawdziwe szczypce i ogon z kolcem jadowym. Razem wytyczaliśmy szlaki, rysowaliśmy niewidzialne niteczki, rozpięte pomiędzy jedną gwiazdą a drugą. Razem wymyślaliśmy nowe nazwy, odkrywaliśmy bezmierną przestrzeń po kawałeczku - palcami i wyobraźnią zamiast cyrkla i mapy nieba. I znaliśmy je lepiej, niż niejeden doświadczony astronom.
W jedną z tych ciepłych nocy, kiedy mieliśmy jeszcze po osiemnaście lat, zabrał mnie do nieba - prawdziwego. Pokazał mi je z bliska, pozwolił dotknąć gwiazd, zanurzyć dłonie w kosmicznym pyle i wybuchnąć razem z jakąś supernową. Zatańczyć odblaskiem w jego oczach, zapłonąć prawdziwym, jasnym ogniem w środku ciemnej przestrzeni.
A potem - odszedł. Zostawił wielką czarną dziurę w miejscu, gdzie kiedyś były nasze roześmiane twarze i splecione palce. I ona mnie wciąga, dzień po dniu - wysysa całą radość, pozostawia pustkę. Próżnię.
Wreszcie zaczynają się śmiać, a on zamiast zganić - przytula ja do siebie mocniej, nie bacząc na kościste łokcie wbijające mu się w żebra. Głaszcze jasne, rozsypane w nieładzie włosy, składa na czubku jej głowy ostrożny pocałunek. A ona wtula się w niego kompletnie odruchowo i leży - z lśniącymi oczami, z urywanym oddechem i buzią zaczerwienioną z wysiłku.
I jest im dobrze.
Czasem spoglądam w nocne niebo, szukając konstelacji, które kiedyś nazywaliśmy po swojemu. Nasz Skorpion nie pokrywał się z prawdziwym Skorpionem, ale za to miał prawdziwe szczypce i ogon z kolcem jadowym. Razem wytyczaliśmy szlaki, rysowaliśmy niewidzialne niteczki, rozpięte pomiędzy jedną gwiazdą a drugą. Razem wymyślaliśmy nowe nazwy, odkrywaliśmy bezmierną przestrzeń po kawałeczku - palcami i wyobraźnią zamiast cyrkla i mapy nieba. I znaliśmy je lepiej, niż niejeden doświadczony astronom.
W jedną z tych ciepłych nocy, kiedy mieliśmy jeszcze po osiemnaście lat, zabrał mnie do nieba - prawdziwego. Pokazał mi je z bliska, pozwolił dotknąć gwiazd, zanurzyć dłonie w kosmicznym pyle i wybuchnąć razem z jakąś supernową. Zatańczyć odblaskiem w jego oczach, zapłonąć prawdziwym, jasnym ogniem w środku ciemnej przestrzeni.
A potem - odszedł. Zostawił wielką czarną dziurę w miejscu, gdzie kiedyś były nasze roześmiane twarze i splecione palce. I ona mnie wciąga, dzień po dniu - wysysa całą radość, pozostawia pustkę. Próżnię.
"Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie."
~1 List do Koryntian~
Gwiazdy żyją miliardy lat, ale złamane serce boli o wiele dłużej.
Dlaczego pozwoliłeś jej odejść?
- Muszę tam pojechać, Angie.
- Żadne "muszę". Dlaczego? Ja nie chcę. Nie pozwalam ci!
- Nie mam wyjścia - szepcze z bólem, ściskając jej drobne dłonie. Wyrywa mu się, płacze. - Nie mam wyjścia - powtarza, a to zdanie za każdym razem brzmi tak samo beznadziejnie.
- Nie możesz, dlaczego nikt się mnie nie spytał o zdanie? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
- Wyjeżdżam i nie ma już żadnej dyskusji, musimy to oboje przyjąć do wiadomości.
- Ale ja nie mogę bez ciebie żyć! Nie mogę, nie umiem i nie chcę! - krzyczy, drze się przeraźliwie, macha rękami, traci rozum. Przygarnia ją do siebie, ale ona gwałtownie jego ręce odtrąca, szarpie się, tłucze go pięściami. On nie zważa ani na to, ani na jej krzyki. Trzyma mocno, aż wreszcie opada z sił i tylko szlocha na jego ramieniu. Gładzi ją po plecach, mruczy jakieś ciepłe słowa.
Które okażą się kłamstwem...
A czas wcale nie leczy ran. Tylko pomnaża tęsknotę.
Bardzo rzadko oglądam nasze zdjęcia. Mam parę albumów, a w nich udokumentowaną historię naszego domku na drzewie, pogrzebu mojego psa Hectora, wyścigów rowerowych. Jestem ja, przeraźliwie chuda, piegowata i nieuczesana. Jest on, roześmiany beztrosko mimo potężnego guza na czole. Całkiem mali i trochę więksi, w pierwszej klasie i na balu maturalnym. Zawsze razem, nierozłączni, prawie jak brat i siostra - a nawet bliźniaki. Znamy się dosłownie całe życie. Urodziliśmy się tego samego dnia, w tym samym szpitalu, a nasze matki zajmowały sąsiednie łóżka.
Nie mam ochoty wspominać starych, dobrych czasów. Obecne są złe, ale świadomość, że kiedyś było lepiej, wcale nie poprawia sytuacji.
... A pamięć? Pamięć bywa zdradliwa, ale pewne punkty pozostają w niej wytłoczone tak mocno, że nawet po latach wyczuwa się je pod palcami - choć starte już przez czas, dotykane tysiące razy. Istnieją - bez względu na to, czym są. Nazwij je bliznami. Albo piętnami, śladami, rysami, znamionami, jeśli chcesz. To nie ma znaczenia. One s ą.
_________________________________________________________________________________
- O czym tak myślisz? - Czuje za plecami uderzenie ciepła, a chwilę później silne ramiona obejmują ją w talii. Od jego dłoni bije gorąco, promieniujące przez materiał bluzki. Tłumi westchnienie.
- O niczym.
- Zawsze lubiłaś bujać w obłokach - oznajmia z czułością, a w niej się coś burzy.
Jakie z a w s z e, do cholery? Czemu próbujesz udawać, że znasz mnie od zawsze?
... A pamięć? Pamięć bywa zdradliwa, ale pewne punkty pozostają w niej wytłoczone tak mocno, że nawet po latach wyczuwa się je pod palcami - choć starte już przez czas, dotykane tysiące razy. Istnieją - bez względu na to, czym są. Nazwij je bliznami. Albo piętnami, śladami, rysami, znamionami, jeśli chcesz. To nie ma znaczenia. One s ą.
_________________________________________________________________________________
czy pamiętasz, pamiętasz me imię
gdy przepływam przez twoje życie
tysiące oceanów, które przemierzyłem
i zimnych duchów lodu
całe moje życie
jestem echem twojej przeszłości
- O czym tak myślisz? - Czuje za plecami uderzenie ciepła, a chwilę później silne ramiona obejmują ją w talii. Od jego dłoni bije gorąco, promieniujące przez materiał bluzki. Tłumi westchnienie.
- O niczym.
- Zawsze lubiłaś bujać w obłokach - oznajmia z czułością, a w niej się coś burzy.
Jakie z a w s z e, do cholery? Czemu próbujesz udawać, że znasz mnie od zawsze?
Zaciska delikatne palce na jego przedramionach, gładzi je lekko. Uśmiecha się smutno, jakoś tak gorzkawo.
- Masz rację, German. Zawsze - powtarza jak automat, patrząc na swoją dłoń. Jedna z gwiazd przykleiła się do jej palca serdecznego.
Jedna za to, że muszę iść dalej.
Jedna za to, że bez ciebie.
Jedna dla ciebie. Ciekawe, czy gdzieś tam spada ci z nieba, przypominając o mnie?
Jedna dla mnie. Smutna, ale potrzebna.
Jedna dla nas. Bo zapaliliśmy ją razem, prawda?
I nie zgasła.
- Kocham cię.
Tylko jedna. A o jedną za dużo.
- Ja też cię kocham - mówi, odwracając głowę. Jej usta są zimne. Żar wypalił się dawno.
- Masz rację, German. Zawsze - powtarza jak automat, patrząc na swoją dłoń. Jedna z gwiazd przykleiła się do jej palca serdecznego.
Jedna za to, że muszę iść dalej.
Jedna za to, że bez ciebie.
Jedna dla ciebie. Ciekawe, czy gdzieś tam spada ci z nieba, przypominając o mnie?
Jedna dla mnie. Smutna, ale potrzebna.
Tylko jedna. A o jedną za dużo.
- Ja też cię kocham - mówi, odwracając głowę. Jej usta są zimne. Żar wypalił się dawno.
powracam, echo miejsca w czasie
i odległe lśniące twarze
tysiące wojowników, których znałem
i śmiech pojawiający się jak duch
całe twoje życie
cienie innego dnia
Wyciąga rękę w niedowierzaniu. I zaraz ją cofa.
Mruga.
Zwilża suche usta, zaciska trzęsące się dłonie.
Wschodzące słońce pełznie ślamazarnie po niebie, zostawiając krwawe ślady na załamaniach obłoków. Powoli przeistacza się w kroplę płynnego złota, wbrew wszystkim regułom podpływającą - do góry. W tym ciepłym świetle jego oczy mają najpiękniejszy odcień brązu.
To jakaś cholerna fatamorgana?
- Jestem - oznajmia po prostu, bez ckliwych wstępów, bez patosu. Nie zjawia się na rumaku z lśniącą grzywą ani pośród grzmiących fanfar i pieśni. Zwyczajnie, jak mleczarz albo listonosz, stoi - ściskając w ręku poranną gazetę, w starych jak świat conversach mokrzuteńkich od rosy i dżinsowej kurtce, połatanej akurat tak samo niedbale jak zawsze.
Ma ochotę cofnąć się, wejść do domu i zapomnieć o tej zjawie, ale zamiast tego jej trzęsąca się dłoń trafia na jego ramię, a w podkrążonych z niewyspania oczach zapala się światło.
Nie znajduje słów, co jest kompletnie nie w jej stylu.
Dalej stoi, gapiąc się na niego.
Czas płynie gdzieś poza nimi.
-... jeden dzień - dobiega spoza ścian ciszy.
- Jeden? - powtarza, czując w gardle coś dziwnego.
- Miałem nadzieję, że spędzisz go ze mną - dopowiada cicho, a ona wyrywa się z tego zawieszenia i obejmuje go - mocno, rozpaczliwie, wciskając twarz w podkoszulek z jakimś rockowym zespołem. Twarze muzyków spoglądają na nią posępnie.
Jeden za to, że się zjawiłeś.
Jeden za to, że znowu odejdziesz.
Jeden dla ciebie - ze mną.
Jeden dla mnie - z tobą.
Jeden dla nas. Jak dawniej.
- Tęskniłam - szepcze wreszcie z wysiłkiem.
Jeden. Tylko jeden. Za mało o całą wieczność.
- ...A pamiętasz, jacy byliśmy szczęśliwi?
Jeden dla nas, żeby spalił nas raz jeszcze, pochłonął.
Wiesza kurtkę na haczyku, spogląda na kobietę. Wilgotne, poskręcane włosy opadają jej na kark. Biały podkoszulek klei się do mokrej skóry, mocuje się z nim w milczeniu. Wreszcie dziecięcym gestem wyciąga ręce do góry, patrząc na niego błagalnie. Podchodzi, wsuwa dłonie po materiał, uwalnia ją i jednocześnie wydaje wyrok na samego siebie.
Ze zrezygnowaniem sięga do szafki, wyjmuje ten cholerny sygnet i przez moment się zastanawia, czy wyrzucenie go przez okno byłoby dobrym wyjściem. Ale w szufladzie jest coś jeszcze. Jakaś kartka.
Kochany Promyczku, a jednak nie wyczerpała. Już pierwsze słowa rozmazują się na papierze.
Przepraszam Cię za wszystko. Przepraszam, że zjawiłem się jak tchórz i jak tchórz odchodzę. Przepraszam, że nie mogę dać Ci tego, na co zasługujesz. Przepraszam, że nie wybuduję dla Ciebie zamku ze szkła, że nie uczynię Cię jego królową.
Przepraszam, że złamałem Ci serce.
Przepraszam, że zgasiłem Twoje gwiazdy.
Przepraszam, że wszystko zniszczyłem.
Nie mogę kraść Twojego szczęścia, nie mogę wymagać, żebyś mi je oddawała dobrowolnie. Nie mogę być psem ogrodnika ani żądać, żebyś zadowoliła się niczym. Bo ja nie mam nic, więc nie mogę dać Ci nic. Kompletnie nic.
Ale za to on może, prawda?
Jeden jak jedna drzazga w naszych dwóch sercach.
Nie znajduje słów, co jest kompletnie nie w jej stylu.
Dalej stoi, gapiąc się na niego.
Czas płynie gdzieś poza nimi.
-... jeden dzień - dobiega spoza ścian ciszy.
- Jeden? - powtarza, czując w gardle coś dziwnego.
- Miałem nadzieję, że spędzisz go ze mną - dopowiada cicho, a ona wyrywa się z tego zawieszenia i obejmuje go - mocno, rozpaczliwie, wciskając twarz w podkoszulek z jakimś rockowym zespołem. Twarze muzyków spoglądają na nią posępnie.
Jeden za to, że się zjawiłeś.
Jeden za to, że znowu odejdziesz.
Jeden dla ciebie - ze mną.
Jeden dla mnie - z tobą.
Jeden. Tylko jeden. Za mało o całą wieczność.
i jeśli słyszysz jak mówię na wietrze
musisz zrozumieć
- ...Pamiętasz ten mostek? - Wyciąga się jak długi na ciepłych deskach, wychylając się i spoglądając w głębię zamulonego strumyczka, wijącego się brunatnym wężykiem między zielonymi plamami pól. - Wrzucaliśmy patyki z jednej strony, wypływały z drugiej.
- ...Pamiętasz tamtą łąkę? Tak świetnie się tam puszczało latawce.
- ...Pamiętasz to?
- ... Pamiętasz tamto?
- I to drzewo. - Zatrzymuje się, zadzierając jasną głowę. Wygodnie rozłożone, szerokie gałęzie zawsze aż się prosiły o domek. Teraz zostało z niego tylko kilka desek i kawałek sznura. - Ciekawe, czy jeszcze... - Chwyta drobnymi dłońmi za wysunięty konar, próbuje się podciągnąć. Czuje jego pomocne ramiona, już po chwili oboje siedzą na gałęziach jak dzieci.
- A jak załamie się pod nami? - Zerka w dół, macha nogami w wytartych dżinsach.
- To spadniemy razem. - On jak zwykle traktuje ją ze stoickim spokojem i żartobliwą ironią jednocześnie. Wśród zielonych liści jego sylwetka wygląda tak znajomo, jakby nigdy stąd nie schodził. Jakby przez wszystkie te lata siedzieli tu, kryjąc się przed światem, zamiast szukać szczęścia na dwóch różnych kontynentach.
- Jesteś szczęśliwy? - wyrywa jej się, nim zdąży pomyśleć.
- W tym momencie? Czy tak w ogóle? - Odwraca wzrok.
- Czyli to dwie różne odpowiedzi. - Kiwa głową, choć przecież powinna się tego spodziewać.
- Angie...
- Nie umiem o tym zapomnieć. - Zeskakuje, chce odejść. Staje obok niej, łapie ją w ramiona. Jak dawniej zanurza ręce w jej włosach, głaszcze szyję, rozchyla jej usta swoimi, roznieca dawny ogień. Rozdmuchuje żarzące się węgielki, osłania je przed wiatrem. Jeden płomień.
Jeden, bo rozpalony raz.
Jeden, bo na zawsze.
Jeden dla mnie, żeby roztopił lód odległości.
Jeden dla ciebie, żeby spopielił te głupie bariery.
Deszcz uderza w nich z zaskakującą siłą, jakby celowo chciał ich rozdzielić.
- Chodź, jedziemy do domu - udaje jej się wyszeptać pośród szumu kropel.
Jeden. Jak jeden dom. Mój. Nie nasz wspólny...
musimy pozostać
Zupełnie Obcymi Ludźmi
- Zatrzymałeś się w hotelu? - pyta głosem bez wyrazu, ale nawet na niego nie patrzy. Wie, że skinie głową.
- Ale on jest... - przerywa, obraca się niespokojnie na fotelu.
- Jeden - powtarza jak w dziwnej malignie.
- ... w drugą stronę - kończy, za oknem jej samochodu majaczy już znajoma dzielnica.
- Wiem o tym, Pablo. - Parkuje przed swoim domem, wyjmuje kluczyki ze stacyjki. - Chodź.
- Angie...
- Chodź - powtarza, wychodząc na deszcz. Podąża za nią, biegnącą przez rosnące kałuże.
Wiesza kurtkę na haczyku, spogląda na kobietę. Wilgotne, poskręcane włosy opadają jej na kark. Biały podkoszulek klei się do mokrej skóry, mocuje się z nim w milczeniu. Wreszcie dziecięcym gestem wyciąga ręce do góry, patrząc na niego błagalnie. Podchodzi, wsuwa dłonie po materiał, uwalnia ją i jednocześnie wydaje wyrok na samego siebie.
Całuje ją, ale inaczej niż wtedy. Delikatnie, ledwie muskając jej słonawe usta. Ostrożnie, jakby robił to po raz pierwszy.
I z ociąganiem, jakby po raz ostatni.
Przerywa, patrzy jej w oczy. Błąka się w nich pragnienie - to, którego nie ugasi woda, tylko ogień.
Sekunda, nie więcej.
Niżej. Dalej. Odchyla głowę, żeby dać mu dostęp do szyi.
Nie śpieszy się kompletnie. Ale nie tak, jakby się bał odkrywać skrawki jej ciała. Bardziej jakby chciał zatrzymać tę ulotną chwilę na dłużej. Jakby przerażała go sama myśl o jej końcu.
Mylą się ci, którzy myślą, że kobietę zdobywa się brutalnością. To działa w drugą stronę.
Im wolniejsze i bardziej czułe stają się jego pocałunki, tym bardziej doprowadzają ją do szału. A wyraźnie nie zamierza tego zmienić, krąży i znów zawraca. Dotyka kącika jej ust, tam, gdzie kiedyś uderzyła ją huśtawka - do teraz została mała, szorstka blizna. I znów przebiega po skroniach, szyi, ramionach. A ona chyba zaraz zwariuje.
Szarpie go za włosy, przyciąga znów do ust, zagłębia w nie mocniej, bardziej chciwie. Gładzi jego kark, przykłada dłoń do policzka, ściera uciekającą łzę. Jedna.
Jedna za to, że wciąż cię kocham.
Jedna za to, że nie mogę cię kochać.
Jedna za to, że chcę cię kochać.
Jedna dla mnie, bez powodu.
Jedna dla ciebie, bez powodu.
Jedna dla nas, już za późno.
A ogień trawi ich ciała, nic nie zdoła już go powstrzymać - krople deszczu na ich ciałach, pot, ślina, łzy. Skóra przy skórze, coraz głębiej w płomienie, słone, palące, pełne iskier i jęków, pełne żarliwych szeptów, płynących wzdłuż kręgosłupa.
Im wolniejsze i bardziej czułe stają się jego pocałunki, tym bardziej doprowadzają ją do szału. A wyraźnie nie zamierza tego zmienić, krąży i znów zawraca. Dotyka kącika jej ust, tam, gdzie kiedyś uderzyła ją huśtawka - do teraz została mała, szorstka blizna. I znów przebiega po skroniach, szyi, ramionach. A ona chyba zaraz zwariuje.
Szarpie go za włosy, przyciąga znów do ust, zagłębia w nie mocniej, bardziej chciwie. Gładzi jego kark, przykłada dłoń do policzka, ściera uciekającą łzę. Jedna.
Jedna za to, że wciąż cię kocham.
Jedna za to, że nie mogę cię kochać.
Jedna za to, że chcę cię kochać.
Jedna dla mnie, bez powodu.
Jedna dla ciebie, bez powodu.
A ogień trawi ich ciała, nic nie zdoła już go powstrzymać - krople deszczu na ich ciałach, pot, ślina, łzy. Skóra przy skórze, coraz głębiej w płomienie, słone, palące, pełne iskier i jęków, pełne żarliwych szeptów, płynących wzdłuż kręgosłupa.
Szarpnięcie wymywa z ich oczu cień lęku.
Wyrywają się z nich dzieci, łapiące się za ręce i biegnące po schodach - do nieba. Szklane stopnie uginają się pod ich stopami, słońce świeci już pod nimi, obłoki owijają się wokół kostek, a dookoła rozlewa się struga tęczy.
Są wysoko, najwyżej. W miejscu, skąd najłatwiej spaść.
"- Uważaj!"
Rozkołysana huśtawka.
"- Nie spadnę."
Niebo pod palcami.
I jest im tak dobrze...
Będzie?
"- Spadniesz."
Roztrzaskuje się na kawałeczki o twardą ziemię, rozsypuje w pył - wirujący jeszcze przez chwilę w promieniach jak kurz - i zaraz jednoczący się z mrokiem, wpełzający na samo dno.
Krzyczy. Łapie powietrze, dławi się szlochem, błaga. Prosi. Płacze.
Ale nie ma nieba, nie ma schodów, nie ma ich. Nie ma już niczego.
Wyrywają się z nich dzieci, łapiące się za ręce i biegnące po schodach - do nieba. Szklane stopnie uginają się pod ich stopami, słońce świeci już pod nimi, obłoki owijają się wokół kostek, a dookoła rozlewa się struga tęczy.
Są wysoko, najwyżej. W miejscu, skąd najłatwiej spaść.
"- Uważaj!"
"- Spadniesz."
Roztrzaskuje się na kawałeczki o twardą ziemię, rozsypuje w pył - wirujący jeszcze przez chwilę w promieniach jak kurz - i zaraz jednoczący się z mrokiem, wpełzający na samo dno.
Krzyczy. Łapie powietrze, dławi się szlochem, błaga. Prosi. Płacze.
Ale nie ma nieba, nie ma schodów, nie ma ich. Nie ma już niczego.
Pablo głaszcze ją po włosach, całuje ich długie, jasne pasma. On też płacze.
Płaczą razem. Rozpaczliwie sami pod pustym, bezlitosnym niebem. W tę jedną noc.
Jedna. Ostatnia.
Płaczą razem. Rozpaczliwie sami pod pustym, bezlitosnym niebem. W tę jedną noc.
Jedna. Ostatnia.
wiem, że muszę pozostać we wnętrzu tej ciszy
studni smutku
brzeg srebrnej zasłony rozpostarty na niebie
wzruszający bardziej niż ci się wydaje
głos rozsądku w twojej głowie
cierpiący wraz ze śmiercią nocy
wartościowe życie (twoje łzy giną w padającym deszczu)
Budzi się. Otwiera oczy, na piersi czuje ciężar. Ten najpiękniejszy, najprzyjemniejszy.
Włosy rozsypały się na wszystkie strony, ramiona obejmują go ufnie. Pod jasną skórą rysują się delikatne obrzmienia żył - maleńkie tunele, niosące krew w stronę jej zapadniętych policzków i kolorujące sny, które drzemią pod drżącymi zasłonami rzęs. Oddycha tak spokojnie. Gdzieś tam, pod powiekami, błądzi teraz w światach kruchych jak lód marzeń, które rozpadną się wraz z otworzeniem oczu.
Z czułością przesuwa palcami po jej dłoni. Dobrze wie, że ten czerwony ślad nie jest przypadkiem, tylko miejscem po pierścionku, który zapewne leży w jednej z szuflad, wrzucony w pośpiechu, by ukryć go przed jego wzrokiem.
Uśmiecha się smutno.
Słońce wpada przez zasłony i maluje na skórze jej pleców złote pręgi. Mosty, łączące piękną przeszłość z teraźniejszością, która przecież też mogłaby być piękna.
Słońce wpada przez zasłony i maluje na skórze jej pleców złote pręgi. Mosty, łączące piękną przeszłość z teraźniejszością, która przecież też mogłaby być piękna.
Budzi się. Wdycha zapach, który utulił ją do snu - mokrej trawy, zielonej herbaty i jakiejś nieokreślonej goryczki, przypominającej dym z ogniska. Dziwne perfumy.
Zapach - i nic więcej. Wzrok natrafia na pustkę. Tylko ślad na poduszce i rozsunięte zasłony w oknie dowodzą, że to nie był sen.
Wzdycha ciężko. Zeszłej nocy wyczerpała już wszystkie łzy.
Ze zrezygnowaniem sięga do szafki, wyjmuje ten cholerny sygnet i przez moment się zastanawia, czy wyrzucenie go przez okno byłoby dobrym wyjściem. Ale w szufladzie jest coś jeszcze. Jakaś kartka.
Kochany Promyczku, a jednak nie wyczerpała. Już pierwsze słowa rozmazują się na papierze.
Przepraszam Cię za wszystko. Przepraszam, że zjawiłem się jak tchórz i jak tchórz odchodzę. Przepraszam, że nie mogę dać Ci tego, na co zasługujesz. Przepraszam, że nie wybuduję dla Ciebie zamku ze szkła, że nie uczynię Cię jego królową.
Przepraszam, że złamałem Ci serce.
Przepraszam, że zgasiłem Twoje gwiazdy.
Przepraszam, że wszystko zniszczyłem.
Nie mogę kraść Twojego szczęścia, nie mogę wymagać, żebyś mi je oddawała dobrowolnie. Nie mogę być psem ogrodnika ani żądać, żebyś zadowoliła się niczym. Bo ja nie mam nic, więc nie mogę dać Ci nic. Kompletnie nic.
Ale za to on może, prawda?
Bądź szczęśliwa, Promyczku. Łap każdą małą radość i nawlekaj na nitkę jak koralik, uzbieraj ich jak najwięcej. I nie myśl o mnie. Myśl o sobie, bo to od Ciebie zależą przyszłe dni. Proszę, obiecaj mi, że nie będziesz smutna. Wiesz, że tego nie chcę.
Nie mówię: nie kochaj mnie. Wiem, że to niewykonalne. Ta Miłość w nas zostanie jak drzazga, która zbyt głęboko utkwiła w skórze, by ją wyjąć. Nie boli. Ale jest. I będzie, prawda?
Nie mówię: zapomnij. Też się nie da.
Ale mówię: idź dalej. Po prostu.
Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Zrób go. Tylko jeden.
Jeden jak jeden dzień.
Jeden jak jedna noc.
Jeden jak jedna gwiazda.
Jeden jak jedna łza.
Jeden jak jeden płomień.
Życie też masz tylko jedno, nie zmarnuj go. Żyj.
Kocham Cię, Promyczku. Najbardziej.
Słońce świeci już bardzo jasno, zapala w oczku pierścionka tęczowe błyski. Obraca dłonią, łapie te refleksy, przygląda się im w skupieniu. A potem wstaje i idzie zaparzyć kawę.
W kuchni skreśla na kalendarzu ten dzień. Jeden dzień. Kolejny dzień.
Zwykły. Najzwyklejszy. Jedna kratka, wypełniona cyfrą.
Skreśla i liczy - do ślubu z Germanem jeszcze tylko dwa tygodnie.
Czy można to uznać za pierwszy krok?
And if you hear me talking on the wind
Od autorki: Witajcie po raz drugi! Znowu napisałam coś dziwnego, ale to typowe dla mnie. Miejmy nadzieję, że nie uciekniecie w popłochu po przeczytaniu tego - bo gdybyście uciekli, to stracilibyście okazję do przeczytania cuda od Sarenki, które pojawi się już wkrótce i na pewno nie będzie tak dołujące jak wypociny jej siostry bliźniaczki.
Słońce świeci już bardzo jasno, zapala w oczku pierścionka tęczowe błyski. Obraca dłonią, łapie te refleksy, przygląda się im w skupieniu. A potem wstaje i idzie zaparzyć kawę.
W kuchni skreśla na kalendarzu ten dzień. Jeden dzień. Kolejny dzień.
Zwykły. Najzwyklejszy. Jedna kratka, wypełniona cyfrą.
Skreśla i liczy - do ślubu z Germanem jeszcze tylko dwa tygodnie.
Czy można to uznać za pierwszy krok?
And if you hear me talking on the wind
You've got to understand
We must remain
Perfect Strangers...
____________________________________________________________________Od autorki: Witajcie po raz drugi! Znowu napisałam coś dziwnego, ale to typowe dla mnie. Miejmy nadzieję, że nie uciekniecie w popłochu po przeczytaniu tego - bo gdybyście uciekli, to stracilibyście okazję do przeczytania cuda od Sarenki, które pojawi się już wkrótce i na pewno nie będzie tak dołujące jak wypociny jej siostry bliźniaczki.
Śliczne, cudowne, kocham Pablangie ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie to wszystko opisałaś i na prawdę mi się podoba
pozdrawiam,
Cathy
No się poryczałam, coś ze mną nie tak :-: Kocham Pablangie :-:
OdpowiedzUsuńAngie zwieje sprzed ołtarza, tak? I będzie z Pablo? Dla mnie będzie takie zakończenie. Przepraszam, inaczej nie wyobrażam sobie mojego zakończenia :x
Przepiękny part, naprawdę.
Buziaki, Justyna :')
Piękny, przepiękny one shot.
OdpowiedzUsuńCudna, cudowna historia.
Głębokie, prawdziwe uczucie.
Jedna, wielka miłość.
Szczery, wzruszający list.
Prawdziwa, choć bolesna prośba.
Wspaniała autorka.
Jestem naprawdę pod wrażeniem mocy twojego ogromnego talentu. Kolejny raz udowodniłaś, że nie pomyliłam się, uznając się za świetną pisarkę. Twój niesamowity styl pisania, dobór słów, środki stylistyczne, metafory... A do tego połączenie jakie wybrałaś. To wszystko tworzy spójną całość i wydaje się, jakby było po prostu dla siebie stworzone. "Drzazga" - jedno słowo, niby banalne. Myślę, że każdy z nas tego doświadczył. A jednak w tej historii ma zupełnie inne znaczenie. O wiele większe. W moim sercu najbardziej utkwił opis zabawy na huśtawce, tacy mali, a jednak tacy dojrzali. Tak wiele czuli. To smutne, German i Angie, to nieprawda. "Zawsze lubiłaś bujać w obłokach" - niby zwykłe zdanie, wypowiedziane ot tak, ale kryje w sobie wiele prawdy lub, w tym przypadku, kłamstwa. Nie znał jej od 'zawsze', nigdy jej nie znał. Powrót Pabla to kolejne emocje. Powrót do przyszłości, wspomnienia związane ze szczęściem... Tyle pięknych chwil. Dany im był tylko jeden dzień. Uważam, że wykorzystali go najlepiej jak mogli. Każde słowo, które napisałaś daje wyraz ich uczuciom, miłości, cierpieniu i bólu. A ten list... Nie potrafię opisać tego uczucia, którego doświadczyłam po jego przeczytaniu. Z jednej strony był ogromnie smutny, ale przecież nie mówił o żadnej katastrofie. On wiedział, że nigdy nie przestanie jej kochać i wierzył, że ona jego również, ale dał jej szansę na dalsze życie. Zachował się... fair? Jak często ludzie, którzy mają swoja miłość blisko siebie jej nie doceniają, zapominając o tym, że są tacy, którzy kochają, choć nie mogą kochać...
Zuziu, twoja historia jak zwykle zachwyca. Chociaż nie, "jak zwykle" to głupie określenie, bo każda z nich jest inna i niezwykła. Dziękuję ci za możliwość czytania twoich dzieł. Dziękuję, że znajdujesz czas, by je tworzyć.
Życzę ci mnóstwo weny na cudowne historie, jakie tylko ty potrafisz nam pokazać!
xx
Tears twoja publikacja mnie zachwyciła. W sumie to podziwiam wszystkie twoje dzieła, bez wyjątku. Ten oneshot bardzo różni się od poprzedniego. Tamten był pogodny radosny, ten raczej przepełniony smutkiem. Oczywiście oba równie genialne :D.
OdpowiedzUsuńPablangie. Jest to jedna z moich ulubionych par. Dlatego bardzo się cieszę, że to ty postanowiłaś o nich pisać. Jest o nich bardzo mało opowiadań, zbyt mało. Ale cieszę się, ze ty o nich piszesz, bo to wynagradza wszystko :).
Wiesz nawet tytuł genialny. A co tam wszystko genialne<3. Naprawdę warte podziwu i poświęconego czasu :).
Coś bardzo porządny wyszedł ci German w tym opowiadaniu. Jest taki normalny, że to aż dziwne. W ogóle świetnie wykreowałaś bohaterów. Gratuluję !.
Zakończenie jest otwarte, czyli takie jakie lubię naaaajbardziej. Podoba mi się to, że nic nie jest do końca wyjaśnione, można się tylko domyślać i w sumie każdy czytelnik może inaczej skończyć sobie tą historię.
Podsumowując, chcę żebyś wiedziała, że wyszedł Ci wspaniały part :).
Czekam na twoje kolejne publikacje. Niecierpliwie :D.
Gośka
Wchodzac na tego bloga zawsze zadaje sobie jedno pytanie: "czemu ja nie mam tak wielkiego talentu?"...
OdpowiedzUsuńTo jest takie genialne ze po prostu nie wiem co moge napisac :C
Czekam na kolejnego parta ;*
Buziaki-Nat♥
Ryczę, jak głupia ! Genialny
OdpowiedzUsuńhej pamiętasz mojego bloga o ludmi i violi?? jeśli tak to wpadnij na niego bo są nowe posty i wpadnij na drugiego leonetta-te-quiero.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNadal nie mogę się nadziwić.
OdpowiedzUsuńCzytałam tego oneshota 3 razy, za każdym moja reakcja była taka sama. Kocham Pablangie, oni pasują do siebie idealnie, jak dwa puzzle, a w Twoim wykonaniu kocham ich jeszcze bardziej. Delikatność, namiętność, ból, radość, smutek...
Zawsze mówiłam, że masz ogromny talent i z każdą kolejną publikacją piszesz jeszcze piękniej. Jak taka niezwykła osoba może mieć w sobie tyle talentu? Ach tak, zapomniałam, jesteś niezwykła i wspaniała, wszystko się zgadza.
To właśnie Pablo jest stworzony dla Angie, nie German. Najpiękniejsze uczucie narodziło się między tą dwójką i nigdy nie zgasło, tak samo, jak gwiazdy na niebie. Każda nowa na kolejny dzień.
"Jeden jak jedna drzazga w naszych dwóch sercach."
Miałam strzelić jakiegoś pięknego koma oddającego moje emocje, ale nie potrafię.
Po raz kolejny sprawiłaś, że zaniemówiłam.
Idę się schować w kąt.
Czekam na więcej wspaniałych momentów Pablangie, których na pewno nie zabraknie.
Karol. <3
Witaj, Zuziu.
OdpowiedzUsuńPatrz, kto w końcu raczył się pojawić - no niemożliwe. Tak mi wstyd ;c No, ale... lepiej późno niż wcale, prawda? A w tym przypadku, uwierz, nie mogłabym sobie odmówić komentowania, w życiu! To zamówienie, ten oneshot - boże. Nie, nie, brak mi słów. Zaraz wystrzępię sobie język. A herbata stoi obok i stygnie - to nic, jest niedobra. Za dużo cukru, za mało cytryny. Ktoś mnie nienawidzi. Ale, już, już, powinnam przejść do najważniejszej części, czyli skomentowania tego cudeńka, a nie nawijania o moich problemach egzystencjalnych. So...
Po pierwsze, Pablangie. Przepiękna para, jedna z moich ulubionych. I pewnie przez ten fakt tak bardzo wyłam na zakończeniu (jednak nie tylko, ale o tym za chwilkę) No po prostu - żyć, nie umierać.
Po drugie, pomysł, fabuła, tytuł. "Drzazga", czyli drugi sens, ukryte znaczenie. I wciąż powtarzające pytanie: Czym jest miłość?, słowo: "Jeden". Dzień, płomień, łza. Tylko jedno. A co do tego pytania: "-Drzazgą. Milknie zaskoczony". Lubisz to, prawda? Zabijać mnie, tak bez delikatności, ostrzeżenia - jednym słowem, myślą. Kochana, ja chyba oszalałam! Naprawdę, upadłam w miłość. Do tego krótkiego opowiadania, właściwie do tego jak piszesz, bo robisz to niesamowicie, tak uczuciowo, a przy tym filozoficznie? Podoba mi się, że w pewnym sensie zagłębiasz się w psychikę. Próbujesz Nam przybliżyć swoje spojrzenie na miłość. I kurcze, masz cholerną rację... miłość może być piękna, ale nie zawsze. Może być celem, tylko czy przynosi korzyści? Szczęściem, ale dlaczego rani? Bo jest drzazgą. Czymś, czego się nie pozbędziemy, co tkwi w naszych głowach, duszy, sercu. "Jedna jest drzazga w naszych dwóch sercach" - o masakra, ryczałam jak bóbr. Z żałości, z zachwytu, z podziwu? Chyba ze wszystkiego na raz. Co do fabuły: Bardzo mi się podobała. Kiedyś Pablo i Angie byli nierozłączni, kochali się, ale potem przyszedł czas rozłąki. Musieli nauczyć się żyć ponownie, osobno, ale to na nic. Mimo narzeczeństwa, perspektywy zbliżającego się ślubu z Germanem, Angie nie zapomniała. Wciąż wspominała. Bo miłość do Pablo w jej sercu była jak drzazga. Wbiła się zbyt głęboko, nie chciała wyjść. A potem On wrócił - na jedną noc, jedną chwilę. Rozpalił jeden płomień, podarował jeden dzień, jedną, najpiękniejszą gwiazdę. Siebie. Jednak na koniec zostawił jedną łzę, przecież odszedł. Musiał? Powiedział, że nie chciał stać na drodze jej szczęściu. Tylko czy przypadkiem nie zabrał go ze sobą?
Po trzecie, Deep Purple i Perfect Strangers. O matko! Już nawet nie wspomnę, że cały utwór to songfick, bo to oczywiste, że je kocham i nic tego nie zmieni, po prostu... lubię, gdy ktoś przedstawia swoją wersję piosenki, interpretację słów. Poza tym, wiele z nich jest świetną inspiracją - tak, coś o tym wiem ;> Ale... skoro nie chodzi mi o samego songficka w tym punkcie, to o co? A no o samą piosenkę! Zuzka, kurde, zastanawiam się jakiego zespołu my nie słuchamy obie, seryjnie ;D Deep Purple, ja cie ♥ Kocham tę piosenkę, a na dodatek ten tekst świetnie pasuje. I wiesz, już kiedy zobaczyłam ją w opisie przeczuwałam, że zakończenie nie będzie szczęśliwie. Bo musieli zostać "obcymi ludźmi" ;c
No to po czwarte, zakończenie. Ryczałam jak bóbr - albo nie, gorzej. Nawet nie wiem jak to opisać, przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. Zwłaszcza, gdy przeczytałam list. One są moją największą słabością! Cholera. Czy to o nieodwzajemnionej miłości, pożegnaniu, śmierci... jezu, wszystkie działają tak samo. Ahdkfkghkksdlfglhllldd ;c To zdanie z tą drzazgą, i że ją kocha. No nie. I w końcu, poprosił w nim o jeden krok - naprzód. Posłuchała, skreśliła kolejny dzień w kalendarzu - jakby był nic nieznaczący, choć w jej życiu wydarzyło się tak wiele, to jednak... ślub z Germanem wciąż się zbliżał. Tak miało zostać. Jednak nie każda bajka ma szczęśliwe zakończenie...
I jeszcze, bo prawie zapomniałam -,-, po piąte, wspaniały styl - ale o tym wspominać chyba nie musiałam, przecież doskonale to wiesz. Jednak, na oklaski zasługuje także forma. Te wszystkie przekreślenia, istotne zdania, wplecione świetnie wspomnienia. I to słowo: "Spadniesz". No nie, umieram - raz po raz. Poproszę o chwilkę...
UsuńEkhm, chyba się troszkę ogarnęłam. Więc tak, na koniec. Zamówienie wspaniałe, ba! genialne, NIE - IDEALNE, o intrygującej fabule, ukrytym sensie. Piękna historia - nieco tajemnicza, wzruszająca. Smutna... I taka, która pozostanie w moim sercu już na zawsze. Jak drzazga? Może, tylko taka mega przyjemna w obyciu :)
No nic, czekam na kolejne dzieło twojego autorstwa. Kocham, weny życzę, pozdrawiam, i wielbię - no, za wszystko,
Edyta ♥