poniedziałek, 7 lipca 2014

{Zamówienie 002} Naxi || "Wata cukrowa" - Sapphire i Katniss Parker

Tytuł: "Wata cukrowa"
Para: Naxi (Natalia i Maxi)
Gatunek: Komedia, Psychologiczny, Romans
Przedział wiekowy: T



Dla Niki Lambre :) 


Nić światła wplątuje się w jej włosy, niczym wstążka oplatając je słońcem. Zanurza dłoń w przejrzystej tafli wody, czując przyjemny chłód, stopniowo otulający jej ciało. Patrzy na świetlistą kulę, powoli wytapiającą się z morza, jeszcze chwilkę pogrążonego w śnie. Uśmiecha się.
Na moment zapomina o strachu, o sztuce, w której na ślepo grała przeznaczoną jej rolę. Ukojenie.
Ale to wciąż tylko moment…

Panie, zamień mnie w wodę, bym mogła płynąć nieskończenie.
Panie, zamień mnie w powietrze, bym była dla kogoś tlenem.
Panie, zamień mnie w ogień, bym dawała ciepło światu.
Panie, zamień mnie w wiatr, bym wszędzie doleciała.
Panie, zamień mnie w piosenkę, bym wskazywała sercu drogę.
Panie, zamień mnie w nieskończoność.
Tylko nie pozwalaj mi odejść.

To wydaje się zbyt trudne. Niepojęcie błądzimy po kolejnych etapach życia, potykamy się, wstajemy, cierpimy, poznajemy radość, biegniemy dalej – a potem wszystko przemija, by zgasnąć wraz z ostatnim zamknięciem oczu.
Smutną prawdą jest to, że każda rzecz ma swój koniec. Piosenka, podróż, książka… Wszelkie treści lądują gdzieś na strychu duszy, zostawiając po sobie ślady, które i tak umrą wraz z biegiem czasu.

Po co więc żyję?
Po to, by spełniać marzenia.
I tak znikną.
Po to, by dawać z siebie wszystko.
I tak straci to znaczenie.
Po to, by poznać fantastycznych ludzi.
I tak odejdą.
Po to, by ktoś z miłością trzymał mnie za rękę.
I tak umrz…
Zaraz, czy miłość umiera?

Rezygnuje. Żegna się z morzem na parę godzin, postanawia wrócić do pensjonatu i dokończyć książkę. Może chociaż papierowi bohaterzy wreszcie wygrają w niewdzięcznej grze o szczęście.
Musi w końcu przyznać, iż cały sęk w tym, że niekiedy koniec nadchodzi zbyt szybko.

        Głośny łoskot karuzeli, przeraźliwe piski radości, zapach skoszonej trawy, waty cukrowej i dopiero co pogrzanego fast-foodu, który leżał otulony kruchym lodem, kilka tygodni w zamrażarce. Brud, opakowania po chipsach i ten nieznośny dźwięk ogłaszający promocje w pobliskim sklepie z pamiątkami. To wszystko wyglądało jeszcze gorzej, gdy otworzyła oczy. Szaleńcza paranoja.
       Tak bardzo nie lubiła Wesołych Miasteczek. Przerażała ją ta cała fascynacja olbrzymimi maszynami, które już niejednemu odebrały życie, ale i obrzydliwymi klaunami z wielkimi czerwonymi nosami oraz pomarańczową czupryną na białej jak ściana główce - koszmary dzieciństwa. 
        Wzdrygnęła się, kiedy jakaś dwójka ubabranych na twarzy dzieci, wpadła na nią, przepychając się pod samym wejściem i krzycząc coś o "największym torze wyścigowym". Pomasowała obolałe ramie i podniosła wskazujący palec z dość wyraźnym celem nakrzyczenia na chłopców o najczarniejszych oczach jakie kiedykolwiek mogła spotkać; w diabolicznej ciemności widziała tylko siebie. Nawet nie zdążyła się odezwać, kiedy jeden w pasiastej koszulce pokazał swój fioletowy od lodów język i uciekł wraz z towarzyszem w stronę rodziców. O ile parę w skórzanych kurtkach, pod którymi kłębiła się masa mięśni i tłuszczu, gdzie praktycznie każda część ciała była pokryta dziarami, a na twarzy aż połyskiwała kolorowymi światłami od srebrnych kręgów poprzyczepianych to do nosa, to do ucha. 
        Patrzyli na nią tępym wzrokiem, mierząc jej drobną wątłą sylwetkę, która aż prosiła się o brak uwagi. Machnęła raz, drugi w pokojowych celach, posłała parze niepewny uśmiech i już chciała uciekać, kiedy ktoś rzucił się na nią z energią jakiegoś dzikiego zwierzaka.
-Patrz, co mam! - blondynka skakała z radości, wymachując ciemno-różowymi karteczkami na prawo i lewo, piszcząc wniebogłosy jak rozwydrzona nastolatka. - Zdobyłam je! 
-Co zdobyłaś? Pokaż, nic nie widzę - wydarła koleżance malinowe prostokąciki, pozwalając na dalszą fascynacje swoim łupem. - To bilety na karuzele. - powiedziała cicho; bez krzty entuzjazmu. 
-Poprawka, bilety na najlepszą karuzele na świecie - machnęła nonszalancko palcem, wskazując na najdłuższą atrakcję, mieniącą się tysiącami wszelakich barw, a kolejka do niej ciągnęła się niemal do samej plaży. - Widzisz, kochana, Ci ludzie to idioci - zarzuciła prawe ramie na jej bark i kiwnęła w stronę wężyka osób, które z cierpliwością wyczekiwały swojej pierwszej i zapewne ostatniej jazdy na "Wirze śmierci". - Stoją w kolejce od dwóch godzin i nie zdają sobie sprawy, że bilety można kupić właśnie tutaj, omijając przy tym tą całą kolejkę - Sonia uśmiechnęła się z satysfakcją i pociągnęła ją w stronę wielkiej maszyny. 
       Nie miała czasu się nawet sprzeciwić. Znała Sonie już dobrych kilka tygodni, gdy ta wprowadziła się naprzeciw niej, robiąc przy okazji z jej spokojnego życia prawdziwy rollercoaster. Natalia przyzwyczaiła się jej już do wybuchowego i zbyt energicznego charakteru sąsiadki, która uczepiła się jej już pierwszego dnia, wpadając na integracyjny obiad. 
       Zaś zamiłowanie blondynki do szybkiej i niezbyt bezpiecznej jazdy poznała jakoś niedawno, gdy w środku nocy wyciągnęła ją na przejażdżkę jej nowym samochodem. Oczywiście, tamtego dnia Natalia przysięgła sobie, że będzie zamykać dom na cztery zamki i już nigdy nie wsiądzie do auta z osobą, której oczy szklą się na widok przerażającej paniki pasażerów. 
-Nie, nie, nie - protestowała, hamując nogami, odpychając się, wyrywając. - Nie mam zamiaru wsiadać na to coś! 
-Natka, nie denerwuj się, a przy okazji nie denerwuj też mnie - nie zwraca uwagi na skomlenie dziewczyny. -Czekałam na to dobre kilka miesięcy i nie mam zamiaru odpuścić - tupie sandałkiem w ogołoconą z trawy ziemie i zakłada ręce na piersi. - Nie rań mej duszy. 
-Ja naprawdę nie mam ochoty - spogląda na brudne sznurówki swoich granatowych trampek, które już od dłuższego czasu były rozwiązane; chce ominąć szczenięcy wzrok przyjaciółki. - Nie możemy zacząć od czegoś, co nie zabiło więcej osób niż Titanic? 
-Od czego niby? 
-Może od... Może od tego? - wodzi palcem, zatrzymując się na "Diabelskim młynie". - Wygląda dość ciekawie i wcale nie tak bezpiecznie. 
-Naprawdę? - ramiona Sonii opadają, a mina zrzedła jeszcze bardziej. - Chcesz się przejechać kolejką dla staruchów? 
-Tak - kiwa kędzierzawą główką i kieruje się pod wielkie koło, gdzie z ziemi sięgało niemal chmur. 
-Czekaj! - blondynka dogania ją, dysząc okropnie i przeklinając brak kondycji - Dobrze, ale później idziemy na "Wir śmierci". Umowa stoi? 
-Stoi - odwzajemnia uśmiech i wpycha się na koniec kolejki, która składała się z dziesięciu, może dwunastu osób. 
        Stały kilka minut nie odzywając się do siebie ani słowem. Być może ktoś mógłby zabrać je za koleżanki, gdyby nie fakt, że Sonia znalazła sobie lepsze towarzystwo do rozmów pozwalając Natce na chwilę oddechu. Facet, z którym prawiła o samochodach wyścigowych miał nieco ponad dwa metry i grał zawodowo z koszykówkę. W półmroku dostrzegła zielone oczy, kilka piegów na bladej twarzy i czuprynę jasnych, miodowych włosów, które przypominały grube źdźbła trawy. 
       Teraz była ich kolej by wsiąść na dwuosobową kanapę i polecieć daleko w górę, by obejrzeć całe wybrzeże z lotu ptaka. Ta myśl trzymała ją w pewnego rodzaju niecierpliwości i wcale nie skrywała uśmiechu, kiedy jeden z pracowników otworzył żelazną furteczkę i kazał zająć sobie miejsce na zgnito-zielonym siedzeniu. 
        Bez ociągania wpakowała się na miejsce po prawej stronie i spojrzała na Sonię, która nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że powinna wsiadać. Dalej pokazywała zielonookiemu wielkoludowi zdjęcia jej czerwonego kabrioletu na komórce, odpowiadając na dziwne, niezrozumiałe dla niej pytania. 
                         Halo, Sonia, pora wsiadać! Gdzie nasza umowa?
       Miała już zacząć krzyczeć, kiedy znagla na horyzoncie pojawił się osobnik w niebieskiej bluzie i usadowił się wygodnie na miejscu jej przyjaciółki, nawet na nią nie spoglądając.
-Hej! To miejsce jest zajęte! - pomyślała na głos, po czym zatkała usta z niedowierzaniem; potworna wtopa.
-No tak. Zajęte przeze mnie - uśmiechnął się łobuzersko i włożył ręce za głowę, czekając z spokojem na ruszenie kolejki. - Jak się masz? - pyta, jak gdyby nigdy nic. 
-Jak się mam? - powtarza pytanie ze zdenerwowaniem w głosie. - Gdyby nie pewien pan z kiczowatej bluzie, który nie wepchnąłby swojego szanownego tyłka na miejsce mojej przyjaciółki, to miałabym się całkiem dobrze. 
-Jaka zadziorna - zatrzepotał uwodzicielsko brwiami - A mama Ci nie mówiła, że kolejki w Wesołym Miasteczku należą raczej do Wesołego Miasteczka, a nie do ślicznych dziewczyn z pięknymi oczami? - nie zauważyła nawet kiedy wszedł na drażliwy temat rodziców, bo całą swoją uwagę skupiła na ostatnich słowach; rumieńce wyskoczyły tak jakoś nagle. 
     Karuzela ruszyła zostawiając Sonie przybitą do ziemi, a wznosząc ku górze ją i chłopaka, który swoim wielkim ego, mógłby śmiało zająć obydwa miejsca, a jeszcze by go brakowało. Wiedziała, że nigdy go nie polubi, ale nie zastanawiała się dłużej nad tym, bo była świadoma także tego, iż już nigdy go nie spotka. To miało trwać zaledwie kilka minut, kiedy diabelskie koło zatoczy się pięć czy siedem razy, by pan w czarnym podkoszulku mógł ją wypuścić i spytać, czy dobrze się bawiła. 
-Jak Ci się podoba? - spytał, prawie krzycząc jej do ucha, gdyż maszyna pracowała zbyt głośno, by dało się prowadzić jakąkolwiek rozmowę; stare kołatki brzęczały i piszczały jak szalone. - Jechałem już na niej kilka razy ale muszę przyznać, że dopiero teraz jest czym cieszyć oczy - zlustrował ją ciemnymi jak noc tęczówkami.
-Ty próbujesz mnie poderwać? - odkrzyknęła, zaciskając palce na poręczy, jakby się bała. 
-Nie, ja po prostu... 
         Nie dokończył, gdyż zgrzyt maszyny był tak głośny, przeraźliwie przeszywający, że nie umiał odszukać własnych myśli pod naporem jego hałasu. Zatkał uszy dłońmi i skrzywił usta w niesmacznym grymasie. Maszyna zatrzymała się, a oni zawiśli na samym jej szczycie, kołysząc się to w tył, to w przód, jak na huśtawce. 
-Co jest grane? - spojrzała w dół z przerażeniem, od razu tego żałując. Przypomniało jej się, że ma lęk wysokości w chwilach krytycznych. 
-Chyba coś się zepsuło - powiedział prawie normalnie; nie przejmował się tym.
-No przecież widzę - wysyczała, kuląc się gdzieś w kącie. - Co ty robisz? 
-Patrz jacy są mali - śmieje się, machając do ludzi, którzy obserwowali całe zajście z dołu. Wagonik kołysał się coraz mocniej za każdym razem, gdy brunet się wychylał, by nazywać wszystkich "małymi mrówkami".
-Przestań, idioto! Bo zaraz spadniemy! - ciągnie go za materiał bluzy na prawym ramieniu, przerażenie zdejmuje maskę nieśmiałej, tymczasowo. - Uważaj, dobrze? - Poprawia się nieco, chcąc sprostować swoje zachowanie.
-Tylko mnie czasem nie pobij - unosi ręce, a uśmiech nadal nie zszedł z jego twarzy. - Chociaż, w sumie mógłbym zostać pobity przez tak piękną kobietę. To musi być fajne uczucie. - kiwa głową, przysuwając się bliżej jej zimnego ciała; trzęsła się. - Zimno Ci? 
-Nie - kłamie, pocierając lekko delikatną skórę ramion, wzdychając jakoś niemrawo. - Długo jeszcze będziemy tutaj tak sterczeć? 
-Jak ostatnio była akwaria to trwała zaledwie kilka godzin - wzruszył ramionami, uśmiechając się zawadiacko, a jego oczy, koloru brązowego porcelanowego pieska stojącego na parapecie w pokoju, iskrzyły zdrowym blaskiem. 
-Co? - rozszerzyła powieki - Nie mam zamiaru z siedzieć tutaj kilka godzin i to jeszcze z Tobą. 
-A ja już myślałem, że się lubimy - posmutniał, był całkiem szczery. - Spokojnie, to zapewne jest tylko drobna usterka, więc nie potrwa długo jej naprawa - patrzy się na nią, nie odrywając wzorku ani na moment. - Za chwilę zjedziemy na dół, a ty będziesz mogła zrobić wszystko, co tylko będziesz chciała. Na razie jednak podziwiaj te piękne widoki. 
-Ty też mógłbyś zrobić to samo. Nadal się na mnie patrzysz - peszy się, nie wie co ma robić, w gardle drapie ją niemiłe uczucie suchości, a ona sama wygląda jak dojrzały pomidor. 
-Uwierz mi, ja mam lepsze widoki od Ciebie - nadal stawia na swoim, rozpinając zamek szafirowej bluzy. 
-Co ty za cyrki odstawiasz? Nie mów, że będziesz się rozbierał? - zakrywa oczy, prosząc Boga o cofniecie czasu. Teraz z chęcią poszłaby z Sonią na "Wir śmierci" i to właśnie ona, tym razem, przepychałaby się w kolejce. 
     Poczuła ciepło zmechaconego materiału i zapach męskich perfum pomieszany z wonią świeżo uprażonego popcornu. Niebieska bluza zwisała niedbale z jej chudych, śniadych ramion, otulając ją grubym puchatym meszkiem. A on znów patrzy się na nią, podziwiając jak czarne loczki wtapiają się w zagłębie jego kaptura. 
-Dziękuję - mamrocze; obraca się lekko, naciągając ją na siebie. 
-Oj, nie wiedziałem, że potrafisz wypowiedzieć jakieś miłe słowo - przemawia grubiańskim tonem, cmokając na koniec. - Chcąc nie chcąc posiedzisz tu ze mną jeszcze troszkę, a ja opowiem Ci pewną historie. 
     Nie liczyła minut, ale na oko wisieli w powietrzu około godzinę, no ewentualnie trzy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że wytrzymała z nim tyle czasu na jednym siedzeniu i po kilkunastu sekundach nie skoczyła, powodując przyspieszenie spotkania z ponurym kosiarzem. Wsłuchiwała się w szum morza, wiercenie jakiegoś urządzenia i w gadaninę chłopaka z koszulką jej ulubionego zespołu. Już miała pytać się jaka jest jego ulubiona piosenka, ale zrezygnowała, gdyż bała się, że w końcu znajdą wspólny temat. To skończyłoby się źle. 
     Gdy już ich stopy dotknęły ziemi, zostali przeproszeni przez pana w czarnym podkoszulku, który tłumaczył coś niedokręconej śrubie. Sonia rzuciła się na nią, ściskając i dziękując Bogu za to, że żyje. Natomiast chłopak o brązowych, szczenięcych oczach zniknął. 
        Niestety nie na długo. 
     Tego wieczoru spotkała go jeszcze kilka razy, a on triumfalnie psuł jej zabawę jakimiś zalotnymi tekstami. Chyba go nawet polubiła, albo raczej nie go, tylko jego bluzę, która towarzyszyła jej już do samego końca, gdy ze zmęczeniem na twarzy położyła się do łóżka.  

Szedł wolnym krokiem, przeklinając w myślach nieprzespaną noc i chmarę komarów dla towarzystwa. Gdy minęła czwarta, doszedł do wniosku, że nie ma sensu podejmować bezowocnych prób zapadnięcia w sen, dlatego też wsunął na nogi lekko przybrudzone trampki, postanawiając, że choć raz w życiu obejrzy wschód słońca, czyli przesadnie kiczowaty widok przeznaczony głównie dla nastolatek z marzeniami. Zmierzał w kierunku plaży, coraz bardziej żałując swojej decyzji, czując jak jego ciało odmawia posłuszeństwa. Jedna siła ciągnęła go w stronę plaży, druga nagle zapragnęła, by wrócił do ciepłego łóżka, gdzie czekało na niego stado zaprzyjaźnionych komarów. Ostatnia perspektywa ostatecznie spędziła mu sen z powiek, także dalej dzielnie maszerował, wymachując rozwiązanymi sznurowadłami.
Okna pozamykanych sklepów kryły się za żaluzjami, skutecznie zdmuchując jego ostatnie nadzieje. Jedynie sympatyczna staruszka z sąsiedniego pensjonatu od wczesnego rana stała na skrzyżowaniu, rozkładając swoje niezawodne stoisko ze słodyczami. W drodze wyjątku, zdecydował się na watę cukrową. Zapłacił, grzecznie podziękował, by już po chwili zejść ze stromych schodów i przywitać się z pogrążoną w krótkim spoczynku plażą.
Świat jeszcze drzemał w ciepłych ramionach świtu, słońce wciąż kąpało się w morzu, powoli szykując się na lot ku górze. Dwie mewy zjadały resztki posiłków pozostawionych przez plażowiczów, trzecia siedziała na skarpie przyglądając im się jakby sennie.
Spacerując wzdłuż brzegu, dostrzegł skuloną postać, zamkniętą pod kloszem wschodu, śpiącą wraz z morskimi falami. Zupełnie wygasła; prócz kruczoczarnych loków, które zdawały się żyć własnym życiem, zaplątując się w siebie z każdym podmuchem wiatru. Smętnie błądziła dłońmi po piasku, przesypując go między palcami. Jak pod wpływem kołysanki.
         Być może nie zachował się najładniej, ale to go całkiem nie skreśla, prawda? Wokół kręciło się mnóstwo niebrzydkich kobiet, jednak ona zdawała się prezentować zupełnie inną ligę. Tej wyniosłej i eleganckiej aż do przesady pozbył się od razu. Skryta, zamyślona – ale podobno to tacy ludzie mają w sobie najwięcej potencjału, uczuć barwnych, jak w kalejdoskopie. Mógł powiedzieć, że go pociągała, ale nie wiązał z nią większych nadziei.
-Masz, to dla ciebie. – Siada koło niej, podsuwając jej pod nos watę cukrową. – Na poprawę nastroju.
Przyjmuje podarunek z lekkim uśmiechem, wciąż wymownie milcząc. Skubie kawałek waty, beznamiętnie przeżuwając go w karminowych ustach. Siedzą w ciszy, przerwanej jedynie kojącym dźwiękiem fal bezkreśnie uderzających o brzeg. Stara się nie zaczynać rozmowy, choć tyle pytań kłębi mu się w głowie.
Dziewczyna spostrzega to, natychmiast cicho westchnąwszy.
-O co chcesz mnie zapytać?
Uśmiecha się. – Obojętnie. Chociażby o imię.
-Natalia. – Cofa dłoń, nieufnie patrząc w jego oczy.
-Na długo przyjechałaś?
-Na całe wakacje, a jest dopiero połowa lipca – urwała, po chwili dorzuciwszy. – Choć jest szansa, że zostanę tu już do końca życia.
Uznał, że odbierze to jako żart, w końcu inne zabarwienie nie miałoby sensu. Chociaż jej grobowa mina pozostawiała wiele do życzenia.
-Bardzo jesteś smutna?
-Nie. Raczej zdziwiona faktem, że uczepiłeś się mnie, jak rzep psiego ogona i to bez żadnej konkretnej przyczyny.
-Wiesz, tak poznaje się większość ludzi. Dążą do odkrycia siebie – mruga porozumiewawczo. – Mam na imię Maxi, dotrzymywałem ci towarzystwa w chwili śmiertelnego zagrożenia na karuzeli, dałem watę cukrową – efektowny wstęp mamy już za sobą.
         Na jej ustach maluje się dyskretny uśmieszek. Bacznie się im przygląda, zanurza w barwie delikatnej czerwieni. Wygląda na swój sposób komicznie. Jakby żywcem wyrwana z jakiegoś wiersza, czy tragicznego romansu. Drobna, lekko przygarbiona, z pięknymi ustami i smutnymi oczami.
         Siada wygodniej, nie spuszcza z niej łakomego wzroku.
-Chce ci się tu przyłazić tak wcześnie? Normalni ludzie śpią o tej porze.
-Tak, a ty siedzisz tu ze mną. Sugerujesz coś?
-Przystopuj, Natalko – unosi dłonie w geście obronnym. – Gdyby nie to, że komary chciały wejść ze mną w bliższe relacje, z pewnością spałbym jeszcze dobre, parę godzin.
         Kręci głową z powątpieniem. Sprawia jej to radość, jednak wciąż sprawia wrażenie zdziwionej.
-Jeszcze nigdy nie rozmawiał z tobą tak cudowny obiekt jak ja?
         Wybucha śmiechem, a on prycha z oburzeniem.
-Teraz ty coś sugerujesz, Natalko?
-Nie mów do mnie „Natalko”. – Wzdryga się, wciąż rżąc ze śmiechu. – Patrząc na twój sposób bycia, z pewnością nie jesteś cudem świata, ale da się przeboleć.
-Ciekawe. Mów dalej. Jak wrażenia zewnętrzne?
-Nie oceniam ludzi po wyglądzie, jednak…
-To możemy sobie oszczędzić – przysuwa się bliżej, odrobinę ją płosząc. – Co? Nagle przestałaś dominować? Chciałbym tylko wynagrodzić ci wczorajszy wieczór. Z pewnością przekonałabyś się, że jestem wart twojej zacnej uwagi.
         Przygryza wargi, mocno się nad czymś zastanawia. Patrzy na nią ze stoickim spokojem, pewny ostatecznego werdyktu. Pomyślał, że ta siła działa w obie strony. Pobędą chwilę razem, będzie ciekawie, a potem wakacje się skończą.
-Okej. To co będziemy robić?
         Przeszywa go satysfakcja, czuje, jak ją onieśmiela. I może do końca zaabsorbowałby się swoją dobrze rozegraną partią, gdyby nie niewyjaśniony smutek w jej obłędnych, czekoladowych oczach.

    Ciągle zastanawiał się co też chodzi po jej główce, o czym tak naprawdę myśli, czego pragnie, co chciałaby zrobić. Chyba po raz pierwszy w życiu przejmował się kimś bardziej niż własną osobą, która swoją drogą emanowała narcystycznym uosobieniem na kilometr. Nie umiał zrozumieć dlaczego patrzy na niego inaczej niż wszyscy, że pomimo tak wielkiej niechęci wciąż z nim rozmawia i czasem śmieje się z jego mało zabawnych żartów. 
     Już zdążył zauważyć, że jak się denerwuje to zawija na palcu czarny pukiel swoich pachnących włosów i odpowiada monosylabami, unikając przy tym kontaktu wzrokowego. Czasem świadomie patrzył na nią dłużej niż normalnie, nie mogąc oderwać wzroku od pełnych truskawkowych ust, dekorujących jej na pozór pogodną, delikatną twarzyczkę. 
     Zdarzyło się też kilka razy, że dotknął jej dłoni, po czym ona natychmiast ją odsuwała, jakby jego skóra parzyła, a ona była lodem w swojej własnej krainie. Nie odpowiadała na jego pytania, uciekała od nich, omijała, zmieniając temat, przeskakując z wzmianki o rodzinie na dość nużącą rozmowę o książkach. Tutaj była jak najbardziej otwarta. Udało mu się nawet zapamiętać, że jej ulubioną powieścią jest historia o dźwięcznym tytule "Wichrowe wzgórza", o której opowiadała z takim zapałem, z jakim on pochłaniał jedzenie o drugiej w nocy, grając w "Pogromców Zombie" na Playstation. 
     Szli wzdłuż brzegu, maczając swoje stopy w przypływie ciepłego oceanu, a biała pijana pozostawała jeszcze trochę na ich skórze; gdzieś w okolicach kostki. Miała tam tatuaż, napisany w nieznanym dla niego języku. Kilka szlaczków, krążących u dołu łydki, które tworzyły dość przyjemną dla oka całość. I, kolejny raz, zastanawia się jak jeszcze dużo rzeczy o niej nie wie. 
-Co tam pisze? - wskazuje palcem na jej nogę; przygryza wargę, chyba znów ominie ten temat. - Wiesz, jesteś tajemnicą. A ja wprost uwielbiam je odkrywać - znów wykonuje ten charakterystyczny gest brwiami, a minę ma poważną, zdradzieckie spojrzenie wkrada się jej oczu.
-Nie powinieneś tak mówić - rzuca szybko, ale ostrożnie, stąpa po cienkim lodzie. 
-Ty nie powinnaś być sama. Gdzie ukrywasz ten wianuszek facetów, który pragnie się z Tobą umówić? Hmm? - rozgląda się, kręcąc się wkoło z uniesionymi w górę rękoma. - Nie okłamuj mnie, wiem, że gdzieś tutaj są.
-Gdyby był tu jakikolwiek inny mężczyzna, to na pewno odpuściłabym sobie tą przyjemność spędzania z Tobą czasu - stwierdziła prędko, idealnie tonując każde wypowiedziane słowo.
-Teraz to ja się obrażę - odwraca się na pięcie, chce ocucić jej zimne nastawienie  - specjalnie. 
-To się obrażaj, a ja idę do domu.
-Nie zaczekaj - w napadzie emocji chwyta jej dłoń, zaciska palce. - Już nie dam Ci odejść, wiesz? Teraz będziesz musiała mnie znosić do końca swego życia. 
-To chyba nie potrwa zbyt długo - otrząsa się myśląc o śmierci, po czym uwalnia swoją dłoń. - Chciałeś mnie gdzieś zabrać...
-Ach, tak! - wzdycha, zawieszając swoje ramie wokół jej szyi. - Myślę, że Ci się spodoba. 
-Będzie znacznie lepiej jak zabierzesz swoją łapę - strąca jego nadgarstek; chce go odpędzić. - Najlepiej udawaj, że mnie nie znasz. 
-Natalko, przesadzasz. Ze mną można się naprawdę nieźle zabawić - mruczy pod nosem, przejeżdża palcami w dół po jej ramieniu. - Nie musisz się mnie bać.
-Nie bałam, ale powoli zaczynam - mierzy go wzrokiem, znów ten sam błysk rozjaśnia ciemne tęczówki. - Żartowałam przecież, ale już więcej mnie nie dotykaj - uśmiecha się; ulga. - Gdzie ty mnie w ogóle prowadzisz? 
-Zobaczysz, kochanie. 

     Szli mijając zaledwie kilka przechodniów, którzy biegli po betonowej ścieżce uprawiając ten męczący, ale iście wytrwały rekreacyjny sport. Nie znała tak dobrze tych ścieżek jak on, nie mieszkała tu zbyt długo, nie poszukiwała znajomych na mieście. Jedyne co odwiedzała, to stara księgarnia będąca istną kopalnią dobrych książek, w której pracowała matka Sonii. Na pierwszy rzut oka nigdy nie pomyślałaby, że są spokrewnione. 
     Nie byli rozgadani, nawet on. Jeszcze wczoraj nawijał jak najęty, maltretując ją swoimi niebywałymi przeżyciami, które - jak mówił - idealnie nadawałyby się do jego biografii, do której wynająłby najlepszego pisarza w Argentynie. 
     Może potrafiłaby się śmiać razem z nim, opowiedzieć mu coś o sobie, uśmiechnąć się i podtrzymać rozmowę jakimś żartem. Wolała jednak schować się w cieniu jego osobowości, udawać całkowicie niedostępną. być osobą o wysokich wymaganiach; zaczęła grzebać w jego sercu.
       Milutki powiew porannej bryzy bujał namiętnie jej długimi lokami, które podskakiwały i wiły się jak małe, dzikie węże. Promienie słoneczne padały wprost z jej oczu, zabijając blask słońca, wyrzucać go na pewną niełaskę damy z piwnymi oczami, promiennymi jak dzisiejsze lato. Gdzieś, tam głęboko w jej serduszku, chowała jeszcze całe ciepło, którego nie mogła ujawnić.

      Gdzieś tak w połowie drogi zakrył jej oczy twierdząc, że pod żadnym pozorem nie może podglądać, bo chce aby to była niespodzianka. Dłuższą chwile mnie mogła się zdecydować, ale w końcu poddała się wodzy szaleństwa i oddała swoje cenne, krótkie życie w ręce chłopaka, który wciąż prawił o grach komputerowych. Jak się okazało... Nie miał jednak duszy romantyka. Zaproponował jej przejażdżkę karuzelą, na której się poznali, a żeby odpłacić cały swój grzech, zabrał ją na popcorn i wygrał na loterii pluszowego kota, którego później przez przypadek wrzucił go kałuży.
      Mimo wszystko, bawili się cudownie w swoim towarzystwie.

      Chude nóżki zwisały z molo, kilka metrów nad pobudzonym oceanem, igrały z żywiołem. Prażyła się w falach zachodzącego słońca, zaciskając lekko blade powieki. Plaża świeciła pustkami, a po złocistym piasku biegał kudłaty, bezpański pies, goniąc za wiatrem, a wolność poruszała jego długimi uszami. Był szczęśliwy, tak jak ona. Może zachodzące słońce rozsiewa jakąś tajemniczą magie?
-Proszę.
      Siadł tuż obok niej, podając kubek mrożonego soku truskawkowego z kolorową słomką. Wciągnęła kilka łyków napoju, jednak za szybko. Po kilku sekundach gardło zaczęło ją piec, a ona nie zwracała na to najmniejszej uwagi.
         Spoglądają w chmury.
-"Żyj, jakby jutra miało nie być" - szepce wprost do jego ucha.
-Hmm?
-Tatuaż na kostce, pytałeś się o niego. "Żyj, jakby jutra miało nie być" - uśmiecha się, przechylając twarz w stronę zachodzącego słońca. 

Kolejne tygodnie mijały, kolejne słowa wypływały z ich ust, kolejne spotkania zapełniały grafik pozostałych dni. To tak niewiele. Mogłaby wziąć w garść te parę chwil, które z dziwnych przyczyn wydawały jej się nieskończonością; wiecznością skrytą w dwóch, brązowych tęczówkach patrzących na nią nagląco tak, że serce zamierało na każde ich spojrzenie. Tak piękne.
Powiedziała mu więcej, niż powinna. Wiedział już, że panicznie boi się świerszczy, nienawidzi lodów pistacjowych i skrycie wzdycha do Adama Sandlera. Oczywiście były to drobnostki, niby nikomu niepotrzebne, a jednak należały do całości.
Ale pozostałą część pełniły te większe puzzle, odznaczające się głównie bólem i masą nieprzespanych nocy.
Opowiedziała o rodzicach, którzy zginęli w wypadku, kiedy miała siedemnaście lat.
Opowiedziała o Lenie, która odwróciła się od niej dość dawno temu, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia.
Opowiedziała o Leonie, który wyjechał do ojczystego Meksyku. I już nie wrócił. Bo nie chciał, nie tęsknił za nią, nie była dla niego nawet skrawkiem tej mdłej miłości, która miłości nie przypominała.
Opowiedziała mu o Federico, którym była niemożliwie zafascynowana od gimnazjum, który miał orzechowe oczy, który miał cudowny sztuczny uśmiech. I który prosto w twarz powiedział jej, że jest brzydka. Wówczas jest nastoletnie serce popadło w psychozę, zaczęło tonąć we własnych, niewidzialnych łzach.
A teraz On scałowywał je z tych złączonych, dwóch połówek, kojąc te gorsze momenty, zamykając ostatnie drzwi. Nie lubił żadnych wzmianek o Federico.
-To nieludzkie oceniać kogoś po wyglądzie. – Zapeszył się, bo dobrze wiedziała, że był niemalże identyczny jak dawny obiekt jej westchnień. – Poza tym: nie masz się, czym przejmować. Jesteś piękna – roześmiała się w środku. – I myślę, że jak się kogoś kocha, to za wszystko.
-Od kiedy wpadłeś na tak wyjątkowo inteligentne sentencje? – Lekko szturchnęła go w bok. – Zaczynam się martwić.
-To ta twoja obecność. Od razu staję się mądrzejszy – zamyślił się chwilę. – Przydałabyś mi się wcześniej na maturze.
Maxi wiedział o wiele za dużo. A mimo to, wysłuchiwał kolejne historie z krzywym uśmiechem na ustach, by potem jedynie z wielkim entuzjazmem stwierdzić, że życie lubi się tak po prostu pieprzyć. I zabierał ją na watę cukrową.
-Za dużo o mnie wiesz – stwierdziła, niezdarnie przemieszczając się po piasku.
-Prawie wszystko – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nie ukrywam, że bardzo mi to na rękę.
         Prawie robi wielką różnicę.
         Wiedziała, że o Tym mu nie powie. Pocieszała się, iż wakacje się skończą, a on w końcu zapomni i nie będzie szukał bolesnych odpowiedzi. O siebie się nie martwiła. Bo nawet gdyby Maxi chciał zatrzeć po sobie wszystkie ślady, a ona rozpaczała z powodu zbytecznego nadmiaru uczuć swojego serca i tak koniec przekreśliłby to wszystko za jednym zamachem. Niedawno pocieszała się, że to nic. Ale to właśnie te kilka dni uczyniły z niego kogoś ważnego, wręcz niezbędnego w jej życiu. Tak kruche.
-Na rękę?
-Przecież wiesz. Boisz się? – Staje przed nią, niby przypadkiem muskając palcami jej nadgarstek. – Natka?
-Niby czego?
-Tego, że się we mnie zakochasz. – Odpowiada z figlarnym uśmiechem, po czym wybiega naprzód, zostawiając ją w tyle.
Nie, Maxi.
Boję się, że to Ty zakochasz się we mnie.


         Duchota oplatująca jej ciało zbierała się na sile wtedy, kiedy do pomieszczenia wchodziły nowe zupełnie jej nie znane osoby. Czuła się, jakby pływała w gorącej zupie, zapach tanich męskich perfum mieszał się z odorem potu, skraplał na rozgrzanych ciałach. Imprezowicze bujali biodrami na parkiecie, wlewając sobie nawzajem do ust alkohol lub coś, co na alkohol wyglądało. Słoneczna barwa trunku rozpływała się po podłodze, ubraniach, a miejscami, w chwilach nadmiernej energii, lądowała nawet na suficie, upiększając go szarymi łatkami. Obskurna nora w dole miasta, do której trafiła całkowicie przypadkiem, o ile przypadkiem jest dwugodzinne błaganie pomarańczowego cymbała. Pająki zwisały z narożników, a karaluchy pełzały w tę i we tę po kątach, chwytając resztę porozrzucanego jedzenia. 
       Przetarła wierzchem dłoni spocone czoło, opierając się o tynkowaną ścianę, w której było więcej dziur niż gwiazd na niebie, a przynajmniej ona tak uważała. W tej ciemności, gdzie światełko lampek choinkowych nie sięgało zbyt daleko, trudno było cokolwiek zobaczyć, poza Maxim, który kręcił się pomiędzy plastikowymi stolikami, szukając swojej cytrusowej bluzy, podświetlając sobie drogę ekranem telefonu. 
       Z wyśnioną czułością patrzyła, jak z desperacją przyczepioną do wesołej twarzyczki, poszukuje swojej własności, przystając co chwila i drapiąc się po głowie w zamyśleniu. Niezdarność była umieszczona wysoko w hierarchii jego nadludzko pozytywnego uosobienia. Kiedy tylko ujrzała, gdzieś w głębi pomieszczenia, jak jego oczy cieszą się na jej widok, serce zabolało w najgorszy sposób, wywiercając dziurę w samym środku.
      Tyle łez przepłynęło w zaciszu jej pokoju, kiedy stojąc w oknie machała mu na pożegnanie. Nie potrafiła uwolnić się od wspomnień zapełnionych jego zaczepnym uśmiechem, lub wrażliwością z jaką oglądał komedie romantyczne, narzekając później na zbyt oczywiste i przewidywalne zakończenie.  
-Coś się stało? - chwycił jej nadgarstki, kołysząc niezdarnie w powietrzu. -Wyglądasz jakoś niewyraźnie. 
-Po prostu źle się czuje. - zawahała się, ale postanowiła kontynuować. - Chyba wrócę domu. Nie przepadam za tak odlotowymi imprezami - objęła wzrokiem grupkę osób grających w rozbieranego pokera. -Poza tym jestem zmęczona i strasznie chce mi się spać. - nie zauważa kiedy masuje kciukiem jego knykcie; peszy się, rumieni. 
-Może chora jesteś? - przyłożył chłodną dłoń do czoła, potem musnął prawy policzek, lewy, absolutnie skupiając się na jej oczach. - Faktycznie jesteś lekko rozpalona. Może skombinuje Ci jakieś leki? Apteka już tuż za rogiem...
- Nie! - krzyknęła szybko, bo nowo puszczona muzyka uniemożliwiała konwersacje. - Pójdę już, dobrze? Podziękuje ode mnie Samuelowi i powiedz, że bawiłam się świetnie - uniosła oba kciuki do góry, po czym przepadła. Wchodząc ostatni raz trzasnęła wielkimi, drewnianymi drzwiami, które ledwo trzymały się na starych zawiasach. 

      Wciąż nie mogła się uwolnić od dudniącej w uszach muzyki, która wydawała się nie być nawet o decybel ciszej i z całą pewnością przeszkadzała sąsiadom w wieczornych czynnościach, nieważne jak daleko mieszkali od opuszczonego domu. Na zewnątrz wyglądał jeszcze gorzej niż w środku. Brudne, oblepiona na brzegach zielonkawym mchem, ściany, które swoją biel straciły już pewnie wieki tematu, odpychały bardziej niż jednooki krasnal stojący na środku nierównego trawnika, a jego wściekło czerwona czapka mieniła się w świetle gwiazd. 
       Bezchmurne niebo, a na samym środku grafitowego bóstwa usadowił się sporej wielkości łaciaty księżyc, który zdawał się ją wyzywać od tchórzy i słabiaków. Wciąż czekała aż los się do niej uśmiechnie, pogłaszcze po kędzierzawej główce i powie "Trzymaj się, wszystko będzie dobrze. Już ja się o to postaram". Zbyt wiele wymagała od innych, samej siebie, a jeszcze więcej od życia, którego posiadała już znacznie mniej. Wszystko toczyło się melancholijnym tempem, jakby każdy dzień chciał istnieć jak najdłużej i nie pozwalał na swoje odejście, a gdy zasłabł, noc była jedynie wstawką w momentach totalnie bezradności, kiedy chce się popatrzeć na gwiazdy i zapomnieć o o całym świecie. 
-Hej wy! - krzyczy, wymachując palcem w górze; wyraźnie wskazuje na niebo. - To wasza wina, że teraz wyglądam tak, jak wyglądam! - nadyma policzki, wypuszczając powoli powietrze. - To wasza wina, nie moja. Podłe świecące chochliki. - mruczy pod nosem. 
-Ej, ej, ej! - podbiega zarzucając na barki pomarańczową bluzę. - Bo wywołasz deszcz meteorytów tymi swoimi jękami - pomaga jej opuścić ręce. - Co się z tobą do cholery dzieje? 
-Nic - wzrusza ramionami, jakby obojętna. 
-To nie jest poprawna odpowiedź - cmoka pod nosem marszcząc brwi. - Natuśka, stoisz na środku chodnika i gadasz do siebie, albo do tego krasnala, który swoją drogą mógłby się tak mnie nie gapić. To nie jest normalne. - kręci baranią główką, podwijając rękawy bluzy.
-Nieważna - warknęła ponuro, a pulsujący ból głowy postanowił napaść ją właśnie w tej chwili; prawie krzyczy. - Możesz odwieźć mnie do domu? Nie mam ochoty wlec się do domu przez pół miasta.
-Nie ma sprawy, kochanie. Tylko znajdę kluczyki - zawzięcie grzebie to w głębokiej zmechaconej kieszeni bluzy, to w wąskiej kieszonce szortów.
-Nie mów do mnie "kochanie" - burzy się.
-Dobrze, kocha... a mamy problem - krzywi się, macając materiał ubrań. - Chyba zgubiłem kluczyki.
-Nie-na-widzę wszystkiego - jęczy, wyje, ciągnie kruczoczarne końcówki, a on patrzy się na nią tępym wzrokiem. - Nienawidzę tego, że tak daleko mieszkam. Nienawidzę, gdy gwiazdy sobie ze mnie żartują. Nienawidzę listonosza, który specjalnie wkłada listy do skrzynki sąsiadki, żebym codziennie rano czekała, aż ona stoczy się ze schodów, by mi je podać. Nienawidzę Ciebie i równocześnie kocham. No i nienawidzę tych cukierków musujących, które...
-Zaczekaj! - przerywa jej. - Powtórz to ostatnie.
-No cukierki musujące, nigdy nie jadłeś? One tak fajnie gilgoczą w język...
-A nie gadaj głupot, tylko chodź tu do mnie moja Rybko.
        Przyciąga ją do siebie i już po chwili zatapia swoje usta w łakomym pocałunku, rozkoszując się smakiem jej warg, który był pragnieniem od kilku dobrych tygodni. Delikatnie głaszcze lśniące, ciemne pukle, wdychając zapach bananowego szamponu. Dziewczyna bez opamiętania wiesza mu się na biodrach, obejmując szczupłymi nogami miednice. Tuli ją do piersi, odrywając się na chwilę, by złapać oddech.
-Mówiłem, że się we mnie zakochasz - dyszy; znów się uśmiechają. - Tak długo na to czekałem. 



         Przemierza ulicę, w ręku ściska telefon; na prostokątnym ekraniku majaczy treść wiadomości od Naty.

„Chcę się z Tobą pożegnać. Kocham Cię.”

         Drży; krew pulsuje mu w żyłach, powietrze staje się cięższe, truje.
         Z trzaskiem otwiera drzwi, widzi ją, zamiera.

         To tak boli, kochanie.

         *If I die young bury me in satin
Lay me down on a bed of roses

-Dlaczego? – Jego usta drzemią na jej szyi, dłonie przylegają do brzucha. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, Naty?
-Nie wiesz, kim miałam być? Ulotną chwilą – szepce słabym głosem. – Nie mogłeś się we mnie zakochać. Dlatego.
-Dlaczego? – Powtarza jak zaklęty, rozpaczliwie całuje jej dłonie.
         Białaczka. Sądny wyrok.

Sink me in the river at dawn
Send me away with the words of a love song

-Wiedziałam, że umrę. To było łatwe, wiesz? Nie było przy mnie nikogo, nikomu nie zatruwałam życia moją chorobą. Odmówiłam leczenia, bo to i tak nie miało sensu. Boli – jęczy, przewraca się na drugi bok. – Lena, León… To nie było do końca prawdą. Próbowali się skontaktować, dawali jakieś znaki… Ja milczałam. Nie chciałam, żeby przeze mnie cierpieli. Nie chciałam, żeby ktokolwiek uronił łzę z mojego powodu – zawiesza na nim spojrzenie pełne winy. – Kocham cię, Maxi. Ale ty nie powinieneś tego czuć. Nie powinieneś, naprawdę. Za bardzo cię kocham, żebyś ty mógł kochać mnie.
         Oboje płaczą.

         The sharp knife of a short life, well
I’ve had just enough time
        
-Jestem okropna, bo z nikim nie chcę podzielić się moim szczęściem. To strasznie egoistyczne, prawda? Ale widzisz, Maxi, dałeś mi wszystko, co w całej kruchości istnienia najpiękniejsze i przez wieczność pozostanę wdzięczna za to, że ktoś z miłością trzymał mnie za rękę.
-Naty…
-Nie martw się, ja jestem całkowicie spokojna. Poza tym, że ciebie to gnębi… Ale nie przejmuj się. Ja nie miałam żadnych planów. Nigdy. Nawet starsi ludzie czerpią z życia jak najwięcej, a ja - przybłęda - siedziałam i czekałam na tą śmierć, bo nic innego mi nie pozostało. Ale z każdym twoim spojrzeniem czuję, że dostałam rozgrzeszenie.
-Naty…
-Czyżbyś pamiętał tylko jeden wyraz? Jest okej. Jest okej. Naprawdę okej – powtarza, nagle zanosząc się śmiechem.

There’s a boy here in town says he’ll love me forever
Who would have thought forever could be severed

-Gdzie będziesz?
-Nie wiem. Ale nie widzę wokół żadnych aniołów. Nie mam pojęcia, jak to się odbywa. – Chichocze, naraz zanosząc się suchym kaszlem. – Nadal nic.
-Zaczekasz na mnie?
-Nie wolałbyś obdarować innej dziewczyny swoją wyjątkowo nachalną osobowością? – patrzy na jego zbolały wyraz twarzy, mięknie. – Hm. Nie, to nie. Nie musisz się tak na mnie patrzeć. Nie wiem, kiedy się zobaczymy, więc możemy się jeszcze pośmiać, nie?
         Mimo, że gada jak najęta, jej usta pozostają bez życia i nawet kiedy Maxi wtula w nie swoje wargi, słabo oddają muśnięcie. Stara się; chce, by żył najlepiej jak potrafi. Ale bez niej się nie da.
-Wiesz co, Natka?
-Tak?
-Dwa miesiące też mogą być wiecznością.

           The ballad of a dove
          Go with peace and love

         Ściśle trzyma twarz Naty w ramionach; znagla przybrała wagę piórka. I ma przed oczami jej biedną, zmęczoną buzię – wciąż piękną. Krzyczy gdzieś w środku, jego mdłe prośby wędrują do Boga. Prosi, by mu jej nie zabierał. By pozwolił mu dać jej szczęście, o które przecież nigdy sama nie poprosiła.
         Czas mija, radość z jej oczu powoli zapada w sen.
-Jeszcze jestem.
-Wiem, Naty. Wiem.
         Całuje jej czoło, pojedyncza łza skapuje na jej policzek. Patrzy na niego z czułością i uśmiecha się.
-Nie bój się być szczęśliwy. Myślę, że w głębi duszy zawsze będziesz tylko mój, ale nie bój się. Nie czekaj aż przyjdzie na ciebie czas. Nie popełniaj moich błędów, a nawet jeśli, to każdy taki smutny człowiek kiedyś utknie z przeznaczeniem na karuzeli.
         Tak bardzo ją kocha.

       Gather up your tears, keep ‘em in your pocket
       Save them for a time when your really gonna need

-Nadal nie widzisz aniołów?
-Nie. Widzę coś innego.
         Ostatnia godzina.
-Co, Naty?
-Wieczność – uśmiecha się przez sen.
-Taką jak naszą?
-Większą. Jak moje uwielbienie do Adama Sandlera.
Śmieje się przez łzy. – Kocham cię.
-Wiem. Dlatego nie martw się. Ta wieczność jest dobra. I zawsze będzie na nas czekać. – Szepnęła, po czym zapadła w sen, ten ostatni i nieodgadnięcie piękny.


         A jej uśmiech zawsze będzie kojarzyć mu się z bliskością, wiecznością i watą cukrową.


*The Band Perry - If I die young 


Od autorek: Cześć szafirki <3 Kiedy piszę moją końcową przemówkę, Marta zapewne zmaga się z brakiem prądu - taki prezent na nasze wspólne urodziny. Mam nadzieję, że przymknięcie oko na moje fragmenty - po gimbusiarsku: wieje od nich bulem i rzalem. Dziękujemy za wszystkie piękne życzenia i każdemu z was życzymy spotkania bufona na karuzeli :)

Hejo, Myszaki. Tak, to ja jestem ta spóźnialska. Mam nadzieje, ze OS wam się podobał. Nie jestem tak dobra w pisaniu jak Acia, a jeśli chodzi o komedie, to już całkowicie odpadam. Mam nadzieje, że przebrniecie przez moje kiczowate fragmenty, bo zaraz zanurzyć się w mądrościach Aciaczka. :3 
Przepraszam, że tak późno. Znów mi prąd zabrali XD to znak żebym nie pisała... 
        Zachęcam do udziału w naszym konkursie. Wciąż czekamy na zgłoszenia <3

Kochamy i pozdrawiamy,
Te Dziwne 

13 komentarzy:

  1. Nigdy nie potrafiłam pisać wstępów. Z rozwinięciem i zakończeniem jakoś sobie radzę, ale początki zawsze mnie przerastają. Nie wiem, co powinnam napisać. Nie wiem, czy mi się to uda. Moje oczy ciągle zachodzą łzami, które jak na złość, nie chcą się odczepić. Nie często zdarza mi się płakać, czytając opowiadanie. Nawet te najbardziej poruszające. To, było wyjątkiem. I to pięknym. Kochane, wzruszałam się nawet przy momentach, od których wiało komizmem. Musiałam udać się po chusteczkę, gdyż w innym przypadku, nie byłabym w stanie dojrzeć liter, znajdujących się na niedużym, prostokątnym ekranie. Najmocniej chyba wzruszył mnie fragment, w którym bohaterowie tej historii się poznają. Zdaję sobie sprawę, że jestem dosyć niecodziennym obiektem, gdyś większość osób, zapewne płakało przy ostatnim "ujęciu". Cóż, jestem oryginala, a przez to wyjątkowa, prawda? Tak, łudzę się dalej... Powracając do właściwego tematu - oni tak urocze się ze sobą droczą. Nie potrafię nie wybuchnąć śmiechem, gdy mam zaszczyt czytać ich dialogi. Cieszę się jedynie, że nikt nie znajdował się ze mną w jednym pomieszczeniu. Pomyśleliby, że mi odbiło. Po części mieliby rację, ale nieważne.
    Wiedziałam, że jeśli połączycie swoje siły, swe nienaturalne zdolności, wyjdzie coś niesamowitego. Nie pomyliłam się. Dziękuję za wszystko, co mogłam dziś przeczytać.
    Lecę do Zuzki! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. To bylo takie piekne...
    Pod koniec az zachcialo mi sie plakac :'C
    W sumie to tez bym chciala spotkac jakiegos chlopaka akurat na karuzeli...
    Byloby smiesznie xd
    Straaaaaasznie podoba mi sie ten one shot :D
    Juz sie nie moge doczekac kolejnego :3
    Buziaki-Nat♥

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie, zajmę sobie miejsce . ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Miejsce<3
    -Postaram się jak najszybciej skomentować,ale nie obiecuję-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawaliłam!
      I to kompletnie!
      Miałam zamiar dodać komentarz o wiele ,wiele wcześniej a tu klops. Problemy z internetem ;c wybaczycie?
      Mam nadzieję! A teraz przejdę do komentowania - mimo ,że na blogu jest już inny OS - .
      Ekhem!
      Na ile oceniam OS?
      O jeju jest cudowny.
      11/10 ! . Parę bardzo uwielbiam więc czytało mi się bardzo cudownie ten OS . Ale jednak nie liczy się para ,ale historia.
      Historia ,która poruszyła mnie dogłębnie . I ta chwila ,gdy nwm co zrobić ze swoim życiem :/
      Koniec . O jeju . Przyznać się,że płakałam? Czy lepiej nie? Ahhh no okay! Płakałam . Wzruszyło mnie to . Uważam ,że jest to jeden z genialniejszych OS na tym blogu ALE no jak wiadomo blog wymiata , nie ma słów :3
      nie chcę się skompromitować pisząc nudny i bezsensowny komentarz . Więc na tym poprzestanę .
      Dziękuję.
      Pozdrawiam i życzę dużo weny:*

      Usuń
  5. Wrócę tu <3
    Teraz udam się po chusteczkę ponieważ jestem cała w łzach :')

    OdpowiedzUsuń
  6. Marciu i Aciu, Aciu i Marciu! ♥
    Witam! I już na wstępie przeproszę, miałam być wcześniej, dużo wcześniej. Ale mój mózg po czymś tak pięknym - nie, co ja gadam... Idealnym!, nie pracuje na najwyższych obrotach. Właściwie nie pracuje wcale. Dlatego głowiłam się, głowiłam, co mogłabym Wam napisać. I dalej nie wiem, hahaha. Ale spróbuję, próbować warto, prawda?
    I tak w ogóle! Czuję się oszukana ;c W gatunku nic nie było o "Dramcie", a ja na końcówce, kurde, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak ryczałam. Ob-smarkałam kołdrę, tyle wygrać -.- Ale nie żałuje, nigdy. Obok czegoś tak cudownego, nie można przejść obojętnie, nie można nie przeczytać, nie zostawić choćby słówka. Dlatego wciąż nie mogę się nadziwić, dlaczego tu tak mało komentarzy. No ludzie!
    Ale przechodząc, i pomijając moje nudne, głupie wywody, komedii oczywiście też było dużo. Bardzo dużo. Romansu też. Troszkę szaleństwa? Jak najbardziej ♥ I właśnie to spodobało mi się tak bardzo, ta cała mieszanka. Dziewczyna zamawiająca poczyniła wspaniały krok - dwie tak bardzo utalentowane pisarki w jednym OS? Toć to musi być arcydzieło! I cóż, właściwie nim jest. I to przez duże "A". Dziękuje ♥
    Naxi, Naxi, NAXI! *O* I to jakie Naxi. Przez Was czuję się uzależniona. Nawet teksty Bufona mnie bawiły, poważnie. Właściwie wszystko tu było nieco komiczne, nawet ich pierwsze spotkanie, ale także niesamowicie piękne, wzruszające - jak to ostatnie. Pożegnanie? Ale widzę, że nawet wtedy Natka nie mogła zachować powagi. Może tak było jej lepiej? Może nie myślała aż tyle o śmierci? O tym, że musi go zostawić. Myślę, że oboje popełnili błąd, wiecie jaki? Zakochali się w sobie, bez pamięci (ten pocałunek, mmm *O*), a nie powinni. Bóg tak nie chciał. A może los? Czasem bywa kapryśny. Jednak nie poddali się, trwali do końca. Natalka zamknęła oczy, obiecała spotkać się w "wieczności", i tak przy okazji nasuwa mi się pewna myśl, czasem miłość jest nieprzewidywalna, prawda? W końcu krótkie dwa miesiące - wakacje, a nie mogli bez siebie żyć, oddychać. Nic. Tylko miłość. I śmierć, choroba. Okazuje się, że cierpienie - niestety, jest najczęściej nieodłącznym partnerem naszej Miłości. A końcowe zdanie mnie zabiło. Z watą cukrową. Ryczę jak debilka. Bo to wesołe miasteczko stało się w pewnym sensie ich symbolem. To wokół tego kręciła się większość. Ah! Przypomniałam sobie. Natusia ma tatuaż, i to jaki! *O* A taki Maxi, jakim go przedstawiłyście, podoba mi się bardzo. Najbardziej. Taki niepoprawny optymista, troszkę nierozgarnięty, dziecinny, jednak przez to uroczy. A pod koniec sam pokazał, że potrafi być poważny, że kocha, że cierpi. Przepiękne.
    A co jeszcze zasługuje na pochwałę? Oprócz genialnego pomysłu i treści? A no wasze style, które idealnie ze sobą współgrają. Jezu, nie żartuję! W pewnym momencie, nie wiedziałam, która pisała co, poza jednym fragmentem (hyhy). No i jeszcze te rozbudowane, idealnie ujęte w słowa, opisy. Majstersztyk! Ow! Właśnie tak chce opisać waszego OS. Prawdziwe mistrzostwo, coś z górnej półki, niepowtarzalnego. Kocham to, i będę kochać. Na wieki. Amen.
    Dobra, kończę. Marnie, najmarniej. Chyba zapadnę się pod ziemię ;c Ale jak mówiłam nie mogę normalnie funkcjonować po takim dziele. I wiecie, na zawsze zapadnie w mojej pamięci :)
    Kocham Was - BARDZO ♥ I przepraszam ;c
    Edyta.

    OdpowiedzUsuń
  7. To trzeba być mną, żeby się tak spóźnić. Tylko ja tak umiem. Ale przechodząc do rzeczy.
    Dziewczyny, dlaczego wy musicie tak genialnie pisać? Kurde, każde słowo które wychodzi spod waszych palców jest cudowne, wszystko, co wy napiszecie jest cudowne. Nie rozumiem dlaczego tak dużo osób ma talent dwadzieścia razy większy od mojego braku talentu, a ja nie potrafię nic napisac.
    Wiem, komentarz ogólnikowy, ale musiałam cokolwiek tutaj zostawić.
    Kocham was <3333

    OdpowiedzUsuń
  8. Aciu, Marciu,
    Marciu, Aciu,
    Nawet nie wiecie, z jaką niecierpliwością oczekiwałam waszej wspólnej historii. Gdy tylko zobaczyłam, że w zamówieniach ktoś prosi Was o Naxi, ogarnęło mnie wielkie szczęście. To takie wspaniałe uczucie… Jakby… uroczy fragment z Naxi w zapowiedzi następnego odcinka. Nie jest to genialne uczucie?
    Obydwie jesteście wspaniałymi pisarkami. Obydwie prowadzicie genialne blogi. Obydwie macie ogromne talenty. Obydwie bardzo kochacie parę, o której piszecie. Obydwie uwielbiacie pisać. Obydwie macie swoje, bardzo wyjątkowe style. Obydwie posługujecie się wyniosłym słownictwem. Obydwie jesteście bardzo empatyczne. Obydwie macie oryginalne pomysły. Jak ta historia mogłaby się nie udać? Nie mogłaby. Jest nie tylko udana – to wyżyny piękna, naprawdę…
    Włożyłyście w tę pracę tak dużo serca… Pisałyście ją z tak ogromną autentycznością, prawdziwością. Odnosiłam wrażenie, jakbym tam była. A nie mam tak często. Nieczęsto aż tak mocno wchodzę w jedną z historii. Nieczęsto czuję wszystko aż tak… intensywnie. W tym OneShocie zawarłyście tak ogromną ilość uczuć… Każda chwila w tej opowieści jest przepełniona emocjami. Każdy element ma swój własny nastrój, który można tak łatwo wyczuć. Wszystko dzięki Waszym niesamowitym słowom, które tak harmonijnie się razem zgrały i stworzyły tak oryginalną sztukę. To tak jak z obrazem… Czasem drugie, inne spojrzenie dodaje tej pracy pewnego tchnienia. Marcia tchnęła troszkę Marciowatości w Aciowatość, a Acia dodała z kolei szczyptę Aciowatości w Marciowatość. Boże, dlaczego skojarzyło mi się to z początkiem atomówek? Cóż, jest wpół do czwartej, więc może mi wybaczycie.^^
    Naxi <3 Ta para tak strasznie pasuje do Was dwóch… Gdy tylko zobaczyłam, że ktoś zamówił właśnie tę parę u właśnie tych pisarek, wiedziałam, że to będzie coś. I oczywiście się nie myliłam – to w końcu niemożliwe. Mam nadzieję, że wspólnych prac napiszecie jeszcze wiele, bo wychodzi Wam to tak… wyjątkowo. To co piszecie ma tak wspaniały i intrygujący wątek. Na książkę nadawałby się idealnie. Gdy tylko przeczytałam tego OneShota – wyobraziłam sobie okładkę Waszej wspólnej książki (wydanie tej historii to mój pomysł, więc żądam przynajmniej dwadzieścia procent zysków ze sprzedaży – kurde, mogłabym wziąć nawet jeden, a ponieważ ta opowieść byłaby bestsellerem, byłabym strasznie bogata).
    Dziewczyny, przepraszam, że tak krótko i za to, że komentarz dodaję teraz… zaczęłam go pisać daaaawno temu, ale dopiero teraz znalazłam chwilkę na skończenie go.
    Kocham Was bardzo mocno, najmocniej. <3
    Wasza Hania

    OdpowiedzUsuń