Tytuł: "A on zawsze dotrzymuje obietnic"
Para: Marcesca
Gatunek: Dramat, romans
Przedział wiekowy: T (no tylko fragment, ale to na własną odpowiedzialność xD)
Dla takich pięciu osób. Dla M, M, M, M i M. Bo są. Bo są moim wspaniałym rodzeństwem. Bo mój brat patrzy na mnie wzrokiem mordercy, a później chce mnie zrzucić z balkonu (a później skoczyć samemu żeby mnie złapać), bo drugi brat naprawia mi wszystkie komputery, telewizory i inne denerwujące sprzęty martwe, bo siostra śmieje się z byle czego, a jej śmiech jest zaraźliwy, bo druga siostra zawsze wie co powiedzieć i fajnie się z nią bije, bo trzecia siostra, choć trochę sztywna, to cudowna, wykorzystuje mnie do pilnowania swoich dzieci.
Nie jest nas tak dużo jak w parcie poniżej, ale jesteśmy taką zarąbistą szóstką. Pomimo wszystkich kłótni o praktycznie każdą rzecz, pomimo, że moi tacy 'mega dojrzali' bracia zapowiedzieli, że jak zakocha się we mnie jakiś chłopak (co oczywiście jest niemożliwe, pff) to najpierw muszą urządzić mu przesłuchanie i ocenić, czy jest dla mnie odpowiedni, pomimo, że przez moją siostrę mam posiniaczone nogi, i pomimo innych takich spraw, to ich kocham najbardziej na świecie. I nie zamieniłabym ich na nikogo innego, bo są najlepsi, najcudowniejsi.
No i zawsze będą.
"Nie szumcie, wierzby, nam,
Żalu, co serce rwie,
Nie płacz, dziewczyno ma,
Bo w partyzantce nie jest źle.
Do tańca grają nam
Granaty, wisów szczęk,
Śmierć kosi niby łan,
Lecz my nie wiemy, co to lęk."
Żalu, co serce rwie,
Nie płacz, dziewczyno ma,
Bo w partyzantce nie jest źle.
Do tańca grają nam
Granaty, wisów szczęk,
Śmierć kosi niby łan,
Lecz my nie wiemy, co to lęk."
~ Rozszumiały się wierzby płaczące ~
Małą izbę z
kilkoma meblami i kredensami oświetlał tylko słaby płomień
świecy stojącej na drewnianym stole. Miejsca, do których on nie
docierał, pogrążone były w głębokiej ciemności.
Siedząca na
drewnianym stołku kobieta, w granatowej sukience sięgającej kostek
zmywała w metalowej misie naczynia po kolacji. Raz po raz poprawiała
źle zawiązaną, ciemnozieloną chustę na swojej głowie.
Poczuła jak ktoś
objął ją od tyłu ramionami.
- Dzieci -
szepnęła.
- Już śpią. -
Jego kojący głos od razu ją uspokoił.
Stanęła na nogi
i odwróciła się do niego.
Dotknął swoją
dłonią jej policzka. Zamknęła oczy i wtuliła się w niego. W tym
momencie gdzieś na dworze, w oddali, usłyszała głośny strzał.
- Nie możesz
jechać - rzekła cicho.
Westchnął i
przytulił ją mocniej do siebie.
- Muszę - odparł.
- To mój obowiązek.
- Nie poradzę
sobie bez ciebie.
- Wierzę, że
dasz sobie radę - powiedział. - Pamiętaj, że zawsze ktoś ci
pomoże, tobie i dzieciom. Sąsiedzi, znajomi; nikt nie zostawi was
samych.
Zacisnęła swoje
filigranowe dłonie na jego koszuli.
- Ale wrócisz? -
spytała z nadzieją.
Spojrzał w jej
ciemnobrązowe, pełne nadziei i miłości oczy.
- Będę robił
wszystko, co mogę - zapewnił ją.
- Obiecaj -
poprosiła. - Obiecaj mi to.
Zrobił krok do
przodu, aby być jeszcze bliżej niej. Odgarnął za jej ucho czarne
włosy, które wysunęły się spod ciemnozielonej chusty. Złożył
na jej bladych ustach delikatny pocałunek.
- Obiecuję.
Oparła dłonie na
jego karku i całą siłą wpiła się ponownie w jego usta. Naparła
na niego całym ciałem. Położył jedną dłoń na jej udzie, a
drugą na plecach. Przyciągnął ją mocno do siebie, jak gdyby
miała mu uciec.
- Obudzimy dzieci
- wysapała odrywając się od niego na moment.
- Będziemy cicho
- zapewnił ją, ściągając chustę z jej głowy. - Ostatni raz.
Krew buzowała w
jego żyłach, tak bardzo jej pragnął. Wiedział, że to być może
ostatni wieczór w jego życiu, ostatnia noc, którą spędza z nią.
Zbliżył swoje
usta do jej szyi. Zaczął składać na niej małe pocałunki,
sprawiając jej tym samym przyjemność. Zamknęła oczy i wczepiła
ręce w jego gęste włosy.
Jęknęła cicho.
- Nie tutaj -
poprosiła, starając się go od siebie odepchnąć, jednak on
przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej, nie zważając na jej
protesty. - Marco...
Uciszył ją
kolejnym, pełnym uczucia pocałunkiem.
Przesunął dłoń
z jej uda na pośladek i ścisnął go lekko, co poskutkowało
jeszcze głośniejszym jękiem.
Położył palec
na jej ustach tym samym nakazując jej być cicho. Drugą ręką
zaczął rozpinać zamek w jej sukience. Wsunął dłoń pod
materiał, przesuwając nią po całej powierzchni jej pleców.
- Si prega di
smettere... - wyjęczała.
Jej ciało wygięło się w łuk. Kolana ugięły się pod ciężarem
jej ciała.
Uśmiechnął się pod nosem. Przytrzymał jej głowę, drugą ręką
nadal masując jej plecy. Jęknęła jeszcze głośniej.
- Hiszpański - szepnął jej do ucha.
Robił to specjalnie. Widział jaką sprawia jej przyjemność swoją
grą i nie przestawał.
-
Per favore...
Wsunął rękę jeszcze dalej pod materiał, po chwili dotykając nią
jednej z jej piersi. W tym samym momencie drugą ręką ponownie
ścisnął jej pośladek.
Nie wytrzymała. Jęknęła tak głośno, że aż sama się
przestraszyła. Odchyliła na moment głowę do tyłu, a po chwili -
razem z kolejnym jękiem - oparła ją o ramię swojego męża.
Zaśmiał się cicho. Wyciągnął rękę zza
jej sukienki. Jednym ruchem wziął ją na ręce i skierował się w
stronę ich ubogiej sypialni.
Położył ją na łóżku. Odgarnął włosy, które lepiły się do
jej spoconej twarzy. Chwycił jej ręce i przytrzymał je po obu
stronach jej głowy. Nachylił się nad nią i z zachłannością
wpił się w jej usta.
Poczuła, jak brakuje jej powietrza. Odwróciła na chwilę głowę w
drugą stronę i zaczęła łapczywie brać kolejne oddechy. Puścił
jej ręce, które natychmiast powędrowały na jego kark i zacisnęły
się na nim z zadziwiającą siłą. Zbliżył usta do jej szyi i
zaczął ją łapczywie całować.
Wbiła paznokcie w jego skórę, na co natychmiast zareagował.
Oderwał jej dłonie od siebie, a później przeniósł je nad jej
głowę i przytrzymał jedną ręką. Drugą ponownie odwrócił
głowę w jej stronę. Naparł na nią z całej siły i kolejny raz
wpił się w jej usta.
Jęczała, szeptała pojedyncze słowa próbując połączyć je w
spójną całość tak, aby ją zrozumiał. Nie potrafiła.
Tak zaczęła się ich najlepsza, najpiękniejsza wspólna noc.
Ostatnia noc.
„Nie
myślałem i nie śniłem w mym życiu, że spotkam w tak czystej
formie tak gwałtowną żądzę i tak gorące i tęskne pożądanie.”
- Editta! - zawołała. - Gdzie są Giulia i Dulli?
Z przedsionku wyłoniła się głowa dwunastoletniej dziewczynki.
- Byli z Dalią - odparła.
- A gdzie jest Dalia?
Rozejrzała się po zagraconej kuchni, próbując wzrokiem wyszukać
swoją najstarszą córkę.
- Idź obudzić Timoteo - zwróciła się do Editty. - I przyjdź
tutaj z Patricią.
Przeskoczyła zgrabnie przez próg i pobiegła w stronę jednej z
sypialni.
- Mamo - Drzwi domu otworzyły się. - Co Manuel robił na ulicy?
Odwróciła się i zobaczyła Dalię prowadzącą za ramię swojego
brata. W drugiej ręce trzymała materiałową torbę.
- Gdzie był? - Rzuciła na bok ścierkę.
- Grał w piłkę z dzieciakami sąsiadów.
- Kto pozwolił ci wyjść? - Podeszła do Manuela. - Chcesz, żeby
coś ci się stało?
- Miguelowi pozwoliłaś... - Oburzył się chłopak.
Francesca przyłożyła rękę do czoła.
- Miguel to nie ty! - Podniosła głos. - Do pokoju.
Zdenerwowana podeszła z powrotem do blatu.
- Patricia, Editta! - krzyknęła. - Kazałam wam tutaj przyjść!
Otworzyła drzwiczki dolnej szafki. W tym samym momencie wyskoczyła
z niej dwójka jej ośmioletnich dzieci.
- Rany Boskie... - Złapała się za serce.
Przytrzymała się drewnianego stołu stojącego za nią. Nabrała
powietrza w płuca.
- Giulia, Dulii... - Zakryła twarz rękami. - W tej chwili do
pokoju. I nie wychodzić, póki wam nie pozwolę. Dalia, zaprowadź
ich. Patricia, Editta, ile mogę was wołać?!
Do kuchni wbiegły dwie dziewczynki; jedna starsza od drugiej o trzy
lata.
- Nakryjcie do stołu - powiedziała ich matka. - Dalia kupiła
chleb, leży w przedsionku.
W tym momencie usłyszała krzyk swojego najmłodszego syna.
Uważając, aby nie potknąć się o przydługą sukienkę, z
westchnieniem ruszyła do pokoju swoich dzieci.
Zamarła na widok poprzewracanych krzeseł, stołu, poduszek i koców
porozrzucanych po całym pomieszczeniu i swoich dzieci budujący tak
zwany „namiot” z tych wszystkich rzeczy.
Potarła palcami skronie, próbując się opanować.
- Do cholery, ja zaraz nie wytrzymam! - wrzasnęła rozzłoszczona do
granic możliwości. - Czy ja mówię do ściany?! Nie możecie
zrobić tego, o co was proszę?!
Nie była jednak w stanie przekrzyczeć tego harmidru panującego w
całym domu.
Czuła, jak pod jej powiekami zbierają się łzy bezradności.
Wychowanie ósemki dzieci wcale nie było łatwe, tym bardziej, jeśli
były to dosłownie diabły wcielone. Czasami po prostu nie miała do
nich siły. Kochała je, ale bywały dni, kiedy wszystko ją
przerastało.
Poczuła, jak ktoś chwyta ją od tyłu za ramiona.
- Co się dzieje? - Usłyszała zatroskany głos swojego męża.
Zrezygnowana odwróciła się do niego i oparła ciężką głowę na
jego ramieniu. Słone łzy spływały po jej policzkach mocząc mu
koszulę. Objął ją ramieniem i przytulił do siebie.
Nie odpowiedziała.
- Poczekaj chwilę... - Odsunął ją delikatnie od siebie.
Wytarła łzy z twarzy i poprawiła chustę na głowie.
- Dzieciaki! - Jego donośny głos przebił się przez krzyki jego
potomstwa. - Cisza!
Rozmowy ustały i wszyscy odwrócili się w stronę głowy rodziny.
- Czy mama was o coś nie prosiła? - spytał. - Dlaczego tego nie
zrobiliście? Dlaczego nie chcecie jej pomóc?
- To oni wariują. - Dalia wskazała na swoje młodsze rodzeństwo.
- A ty możesz pomóc mamie i ich uspokoić. - Znów ją objął. -
Mama nie daje sobie sama rady...
Ściągnęła jego rękę ze swojego ramienia.
- Idę się przewietrzyć - szepnęła tak, aby tylko on ją
usłyszał.
- Zaraz do ciebie przyjdę - zapewnił ją. - Ale najpierw sobie z
nimi porozmawiam.
Odwróciła się w prawą stronę i pchnęła duże, drewniane drzwi
znajdujące się zaraz przed nią.
Świeży powiew powietrza od razu ją rozluźnił. Wzięła głęboki
oddech i usiadła na kamiennych schodkach przed wejściem.
Nie wiedziała, jak da sobie radę bez swojego męża. Wiedziała, że
musiał jechać. To właśnie jego powołali, a on nie miał wyboru.
Ale to tak strasznie bolało... Mogła go już więcej nie zobaczyć.
Mógł zginąć gdzieś w walce, nawet tego nieświadomy. Mógł
zostać kaleką już do końca życia. Było tyle strasznych
możliwości... Modliła się, by żadna z nich nie okazała się
prawdą.
Chciała, bardzo chciała, aby Marco wrócił do domu cały i zdrowy.
Nawet dziesięć lat później, ale żeby tylko wrócił. Chciała
móc po tej rozłące znów go zobaczyć, dotknąć jego ręki,
poczuć jego usta na swoich. Chciała znów usłyszeć jego kojący
głos.
To on panował nad ich nadpobudliwymi dziećmi; ona nie dawała rady.
Nie potrafiła sprostać energii tej ósemki.
Kątem oka zobaczyła jak siada obok niej. Bez wahania oparła głowę
o jego ramię i chwyciła jego dłoń.
- Nie jedź - poprosiła cicho.
Westchnął lekko.
- Wiesz, że to niemożliwe - odparł.
Miał rację.
Ale ona w głębi duszy miała nadzieję, że zostanie, że ich nie
opuści.
Cóż,
nadzieje bywają płonne.
Nie chciała puścić jego ręki. Ściskała ją całych sił. Bała
się, że już nigdy nie będzie miała do tego okazji. Kochała go,
kochała go tak bardzo mocno...
Na stację z głośnym gwizdem wjechał pociąg.
Położyła rękę na ramieniu swojego męża i wtuliła się w jego
tors.
- Będziesz pisać? - spytała cicho.
Założył kosmyk jej włosów za ucho.
- Jeśli tylko mi na to pozwolą - przysiągł. - A nawet jeśli nie
odpiszę na twój list to wiedz, że go przeczytałem.
Zacisnęła drobną dłoń na jego ramieniu. Objął ją w talii i
przyciągnął do siebie. Tak bardzo potrzebowali swojej bliskości...
Ich ostatnia, wspólna noc na zawsze pozostanie w ich pamięci, to
wspomnienie nigdy nie wyblaknie. Nie pozwolą na to.
- Francesca - szepnął jej do ucha - kocham cię. Nigdy o tym nie
zapominaj.
Podniosła głowę i spojrzała w jego jasne, błękitne oczy.
Widziała w nich tyle miłości, troski, i współczucia...
- Nie zapomnę - obiecała.
Kąciki jego ust podniosły się lekko do góry. Zewnętrzną stroną
swojej dłoni dotknął jej bladego policzka. Nie było na nim ani
śladu rumieńców, które tak uwielbiał.
- Będę tęsknił.
Zatrzymała jego rękę przy swojej twarzy.
- Ja też - odparła. - Nie wiesz, jak bardzo.
Złożył na jej bladoróżanych ustach ostatni pocałunek. Ostatni
raz smakował jej warg; nie wiedział czy będzie mu dane zrobić to
jeszcze raz, choćby za kilka lat.
Delikatnie wyciągnął swoją rękę z jej nadzwyczaj silnego
uścisku. Założył na ramię wielki, wojskowy plecak, po czym
odwrócił się.
Widziała, jak pokonuje dwa schodki, aby po chwili znaleźć się w
pociągu. Później już go nie widziała; zniknął w tłumie innych
mężczyzn opuszczających swoje rodziny.
Nie musiała czekać długo - zaledwie minutę później, maszyna
zagwizdała głośno, puściła parę i odjechała.
Tylko... tylko przez moment wydawało jej się, że to ręka jej męża
macha do niej z zapełnionego okna wagonu...
„Za
każdym razem, kiedy są między nami nieporozumienia - nie jestem
zła, tylko smutna, bo boję się, że zgubisz drogę prowadzącą z
powrotem do mnie...”
Meksyk, 18
listopada,1941
Drogi
Marco!
Dzisiaj mijają dokładnie dwa lata, odkąd wyjechałeś. Już dwa
lata cię nie widziałam, nie słyszałam... Nie zdajesz sobie
sprawy, jak jest mi ciężko. Bez Ciebie, to już nie to samo. Świat
jakby stracił swój blask. Chciałabym móc znów Cię spotkać...
Wiem, że to w tym momencie nie jest realne, ale ja tak strasznie
tęsknię... Nie mogę przestać śnić o Tobie, w myślach cały
czas widzę Twoją twarz. Możesz uznać mnie za wariatkę, ale to
wszystko przez wielką miłość, którą do Ciebie czuję.
Przez te dwadzieścia cztery miesiące wysłałam do Ciebie sześć
listów. Odpisałeś tylko raz, na pierwszy. Nie wiem co dzieje się
tam, gdzie jesteś. Nie wiem jak się czujesz; co czujesz. Chciałabym
wiedzieć.
U nas sytuacja się uspokoiła, już nie jest tak niebezpiecznie.
Mogę nawet wypuścić dzieci same na ulicę bez obawy, że coś się
im stanie.
Dalia skończyła już osiemnaście lat, zgłosiła się do pomocy
w szpitalu. Jestem z niej dumna. Zajmuje się młodszym rodzeństwem,
jest taka cierpliwa i opanowana... Odziedziczyła to po Tobie. Ja
zawsze byłam wybuchowa.
Każdego dnia z uwagą czytam listę poległych, którą
wywieszają na tablicy przed domem naszych sąsiadów. Zawsze modlę
się, bym nie znalazła tam naszego nazwiska - Twojego imienia.
Tęsknię za Tobą. Czasami czuję, jakby miliony igieł wbijały
się w moje serce, które tak bardzo Ciebie potrzebuje.
Wierzę, że wrócisz. Obiecałeś. A Ty zawsze dotrzymujesz
obietnicy.
Kocham cię.
Na zawsze tylko Twoja,
Francesca
Szła po kamiennej ulicy, podtrzymując w górze swoją sukienkę.
Nie chciała zamoczyć jej w którejkolwiek z kałuż znajdujących
się na drodze.
Jak co dzień, koło tablicy ogłoszeń widziała grupę ludzi
przepychających się przez siebie, aby dotrzeć na sam przód.
- Pani Tavelli!
Dostrzegła biegnącą w jej stronę sąsiadkę.
- Pani Rodriguez. - Uśmiechnęła się. - Dzień dobry.
- Pani Tavelli - Kobieta zatrzymała się - bardzo pani współczuję.
Francesca zmarszczyła czoło i spojrzała uważnie na staruszkę.
- O czym pani mówi?
Jednak ona jakby nie usłyszała jej pytania. Uśmiechnęła się
tylko blado i odeszła w stronę swojego domu.
Nie zdążyła postawić kroku na przód, kiedy znalazł się obok
niej dyrektor szkoły, która już niestety nie funkcjonowała.
- To musi być dla pani naprawdę duża strata, pani Tavelli. -
Uścisnął jej rękę.
Odszedł.
Stała zdezorientowana na środku ulicy, nie wiedząc co ma robić.
Odwróciła się, zaczęła biec.
Z trudem przecisnęła się przez ludzi. Kilka razy potknęła się o
wystające z ziemi kamienie, jednak to jej nie zraziło.
Stała już pod samą tablicą. Biała kartka z czarnymi literami
zdawała się przyciągać ją do siebie.
Jej oczy z uwagą prześledziły wszystkie imiona, wszystkie nazwiska
poległych poprzedniego dnia; pochodzących z Meksyku.
Marco Tavelli.
Poczuła, jakby ktoś uderzył ją w całej siły w twarz.
Jej serce przełamało się na pół, a później pokruszyło na
miliony kawałków. Ręce szare od codziennej pracy zaczęły się
trząść, całe jej drobne ciało przeszył wielki ból.
Zakręciło jej się w głowie. Upadła na ziemię, prosto w ogromną
kałużę powstałą po nocnym deszczu.
Ktoś chciał pomóc jej wstać. Odepchnęła go. Nie chciała
niczyjej pomocy.
Krztusiła się własnymi łzami. Cierpiała, tak strasznie
cierpiała...
To nie mogła być prawda. Nie wierzyła w to. On musiał wrócić.
Wrócić, podejść i przytulić ją, powiedzieć, że to wszystko
było tylko złym snem. To wszystko nie działo się naprawdę. Zaraz
się obudzi, uszykuje śniadanie, napisze kolejny list do swojego
męża. Ostatni wysłała mu już miesiąc temu, pora na następny.
Musiał wiedzieć, co się u niej dzieje.
Nie mogła, nie chciała uwierzyć.
Zawsze wierzyła. Wierzyła, do końca miała nadzieję. A teraz?
Teraz wszystko legło w gruzach.
„Będę
cię kochać do końca życia. A jeżeli jest coś potem, będę cię
kochać także po śmierci. Czy mnie rozumiesz?”
Nie miała odwagi wyciągnąć jego rzeczy z szafki. Nie chciała
patrzeć na jego zdjęcia. Wtedy wracały wszystkie wspomnienia.
Sprawiały jej one ból, nie wiedziała, jak długo jeszcze wytrzyma.
Byli razem odkąd skończyła szesnaście lat; on był o rok starszy.
Kiedy tylko uzyskała pełnoletność, pobrali się. Rok później
urodziła się Dalia. Dwa lata później na świat przyszedł Miguel,
po roku pojawił się Manuel. Dokładnie dwanaście miesięcy potem
do ich rodziny dołączyła Editta, a zaledwie trzy lata minęły,
kiedy pojawiła się Patricia.
Idealnym zapieczętowaniem tej licznej rodziny było przyjście na
świat Timoteo. Ich najstarsza córka córka miała wtedy dziewięć
lat.
Byli jedną z liczniejszych rodzin w ich okolicy.
Młode małżeństwo i
ósemka dzieci. Nie było osoby, która nie darzyłaby ich sympatią.
…do cholery, choćby nie wiadomo jak bardzo chciała, nie mogła o
nim zapomnieć!
W tym domu wszystko jej o nim przypominało. Drewniany stół, który
odziedziczył po swoich rodzicach; duży kredens, na który tak
ciężko pracował; ich wielkie zdjęcie ślubne wiszące nad starą
sofą w małej izbie; a w końcu ich dzieci, które były... jakby
jego kopią.
Tak naprawdę... czasami nie chciała już żyć. Ale wiedziała, że
musi. Nie tylko dla siebie.
Przede wszystkim dla swoich dzieci.
„- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał
Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy?
- Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.”
- Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.”
Kolejny rok bez Niego.
Wojna już się skończyła. Do kraju wrócili żołnierze, którzy
przeżyli walkę.
Nie poszła na stację. Nie chciała patrzeć na te wszystkie
szczęśliwe kobiety witające swoich mężów. Wtedy rana w jej
sercu otworzyłaby się na nowo i już nie chciała się zabliźnić.
Za bardzo cierpiała.
Nauczyła się żyć bez Niego. Wspomnienia już tak bardzo nie
bolały. Ludzie mają rację - czas po prostu przyzwyczaja do bólu.
Kochała. Kochała choć wiedziała, że to już
nie ma sensu. Już Go nie ma. Nie wróci. Była dumna, że nauczyła
się na nowo wypowiadać jego imię. Marco.
Przy tym słowie nie czuła już ostrzy
wbijających się w jej zranione serce. Wokół niego utworzył się
wielki mur, którego nic nie było w stanie przebić.
Jej dzieci nie wspominały o swoim ojcu częściej niż to było
konieczne. One też cierpiały, widziała to. Wciąż pamiętała ten
dzień kiedy musiała im powiedzieć, że ich rodzina już nigdy nie
spotka się w całości... To było jedno z najgorszych doświadczeń
w jej życiu.
Siedziała na kamiennych schodkach przed swoim domem. Obserwowała
dzieci bawiące się na drodze. Tylko jej najstarsza córka aktualnie
pracowała.
- Mamo! - Usłyszała wołanie.
Z jej prawej strony zbliżał się do niej jej najmłodszy syn -
Timoteo. Za nim biegła Patricia. Francesca jeszcze gdzieś tam z
tyłu widziała próbującego za nimi nadążyć Manuela.
- Mamo, tata! - Wysapał zziajany Timoteo.
Zdrętwiała.
Nie lubiła żartów tego typu. Mimo wszystko -
bolały.
- Timo, dobrze
wiesz, że tatuś... - Przełknęła ślinę. - Że tatusia już nie
ma.
- Ja też widziałam tatę - przyznała Patricia stając obok brata.
- O, tam...
Wskazała ręką gdzieś dalej, ale ona nawet tam nie spojrzała.
- Manuel! - krzyknęła. W tym samym momencie chłopak pojawił się
obok niej. - Co się...
- Zabiorę ich do domu - przerwał jej, a oczy mu błyszczały.
Zamrugała szybciej powiekami. Dostrzegła biegnącą w stronę chaty
resztę swoich dzieci. Po chwili wszyscy zniknęli w środku.
Zdezorientowana stanęła na nogi. Rozejrzała się wokół siebie.
Nie widziała nigdzie żadnej zmiany. Nadal te same ulice, te same
domy i małe kamieniczki, te same dzieciaki sąsiadów grające w
klasy.
Westchnęła cicho próbując zrozumieć swoje potomstwo.
Takie dowcipy były nie na miejscu. Wbrew myśleniu jej dzieci nie
bawiły jej, wręcz przeciwnie - bardziej zasmucały.
Podrapała się po głowie i odgarnęła włosy za ucho.
Zrobiła kilka kroków do przodu. Wychyliła głowę próbując
dostrzec coś, co mogło być wytłumaczeniem dziwnego zachowania jej
córek i synów.
Zrezygnowana pokręciła przecząco głową i odwróciła się za
siebie.
Zdębiała.
Nie wierzyła. Znów zdawało jej się, że śni. To piękny sen, z
którego za chwilę się obudzi.
Przed nią stał on. Żywy, prawdziwy. Jego twarz - choć zabliźniała
w niektórych miejscach, poorana czy poszarzała - nadal świeciła
tym samym blaskiem, nadal była piękna.
Oczy, które pokochała, nadal miały ten sam kolor i patrzyły na
nią z tym samym uczuciem.
Tylko
ona nie mogła uwierzyć. To wszystko mogło być tylko déjà
vu ,
bardzo realistyczną fatamorganą. Ktoś mógł spłatać jej figla i
postawić tutaj wielką figurę, tak bardzo podobną do Niego.
Nie chciała cierpieć. Co, gdyby to wszystko co dzieje się w tej
chwili teraz okazało się tylko wytworem jej wyobraźni? Nie mogłaby
przeżywać drugi raz tego samego.
I wtedy, kiedy jego ręka podniosła się i dotknęła jej bladego
policzka, poczuła Go. Poczuła jego zapach, który towarzyszył jej
od tylu lat.
- Nie przyszłaś po mnie na stację. - Uśmiechnął się lekko. -
Czekałem na ciebie.
Przemówił do niej. Pierwszy raz od ponad pięciu lat usłyszała
jego głos. Jego głos, w którego głębi można było się zatracić
i nie potrafić wydostać się na zewnątrz...
- Boże... Marco... - wyszeptała. - Ja... przepraszam, ale...
Przejechał kciukiem po jej dolnej wardze.
- Myślałaś, że nie żyję? - spytał. W jego głosie jednak nie
wyczuła ani cienia rozczarowania.
Chwyciła jego dłoń.
Wspaniale się czuła, mogąc znów go dotknąć. Tęskniła za
tym... Za jego bliskością. Za zwykłymi gestami wykonywanymi na co
dzień, które ukazywały wielką miłość dwóch osób.
- Byłam przekonana... - przyznała. - Ja... Zdążyłam się z tym
pogodzić.
Uśmiechnął się.
- Często się mylili - wyjaśnił spokojnie. - Uznawali za zmarłych
wiele osób, które nadal walczyły.
- Ciebie też... - stwierdziła cicho.
Czuła, jak w jej oczach zbierają się łzy.
To była najszczęśliwsza chwila w jej życiu. Nie potrafiła tego
zrozumieć... Przez tyle lat żyła ze świadomością, że jej mąż
nie żyje, a...
… a on nagle przychodzi.
- Boże...
Słone krople spłynęły po jej policzkach, a ona
sama całym swoim ciałem przywarła do swojego męża. Chciała już
zawsze tak z nim trwać, nigdy się od niego nie odsuwać. Bała się,
że tym razem może odejść i już nie
wrócić.
Niespodziewanie jego usta dotknęły jej warg. Bez zawahania oddała
pocałunek.
Pierwszy raz od pięciu lat.
- Nie rób mi tego nigdy więcej... - poprosiła rozpaczliwie.
Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
Wtuliła twarz w jego pierś, oddychając głęboko.
- Nie zrobię - odezwał się. - Obiecuję.
A on zawsze dotrzymuje obietnic.
Od
autorki: No, Ola zamiast spać, żeby jutro (dzisiaj?) wstać do
szkoły, to siedzi na komputerze. Jakby mama się dowiedziała, to by
się wkurzyła. Ale mama śpi. A Ola korzysta z okazji i dodaje,
skoro już 23. Czyż ona nie jest genialna? ;>
Moi
kochani... Co ja mogę powiedzieć? Spierniczyłam parę momentów
(ten o dzieciakach w szczególności, za dużo dialogów pff), ale
ogólnie uważam, że jest znośnie. Uwierzcie, pisałam o wiele
gorsze rzeczy :)
Chce
mi się spać i już nie myślę. Dziwne? Może ;) Cóż, chciałam
was tylko zaprosić na parta Julci, który pojawi się w czwartek,
już możecie się jarać. Bo ja się jaram ;>
Tam
z boku jest ankieta, kto czyta, także głosujcie, zobaczymy, ile was
jest *.*
Chociaż
mam wrażenie, że o czymś zapomniałam... To, Skarby moje, nie mam
nic więcej do dodania.
Kocham was tak
bardzo mocno, wasza Ola <3333
<3 kocham
OdpowiedzUsuńZajmuje ;>
OdpowiedzUsuńKocham bardzo <3
Boże kochany - a właściwie Olu - ten part jest taki piękny :'(
OdpowiedzUsuńCzytając już fragmencik o wyjeździe Marco, kiedy żegnali się, a on wsiadał do pociągu to przyznam się bez bicia - rozpłakałam się. Niewiele jest dzieł, które sprawiają, że płaczę, a ty wywołałaś swym partem moje łzy. Teraz już powoli się ogarniam, ale naprawdę, popłakałam się jak małe dziecko.
Kiedy dotarłam do momentu, w którym Francesca dowiaduje się o domniemanej śmierci swojego męża, było ze mną gorzej. Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach i ledwo dawałam radę czytać dalej, bo zamazywał mi się tekst przed oczami.
Przez te cholerne pięć lat, Francesca musiała sama sobie dać radę z ósemką pociech. To musiało być dla niej potwornie męczące. Zapanować nad taką zgrają, kiedy jest rozbita psychicznie. Nie chciałabym przeżywać tego co ona. Nie dałabym sobie rady, a ona pokazała jaką silną kobietą jest i poradziła sobie z tym wszystkim. Bardzo ją za to podziwiam.
Jestem też pełna podziwu w stosunku do Ciebie. Zadedykowałaś takie cudowne dzieło swojemu rodzeństwu. Ja mam tylko dwie siostry, dla których z pewnością nic nie znaczę. Dla nikogo nic nie znaczę... Zawsze chciałam mieć trochę starszego brata, który broniłby mnie i bardzo bym chciała, żeby robił właśnie takie przesłuchania każdemu chłopakowi, który zechciałby ze mną chodzić. Tak bardzo Ci zazdroszczę, że masz tyle rodzeństwa.
Zauważyłaś, że jak piszę komentarz to zawsze odbiegam od tematu? Heh, niestety taka już jestem. Trzeba umieć ze mną żyć :)
Muszę jeszcze zostawić komentarz pod partem Twoim i Asi, ale już chyba nie dam rady, bo późno jest :c
Kolejny raz buziaki, Olcia :*
Agata :>
Zajmuje dla Kingi Blanco :* <333
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością wyczekiwałam tej publikacji. Opłacało się <3
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z tą wojną, doskonały pomysł na parę, o której pisałaś.
Marcesca <3<3<3<3
Zawsze kiedy czytam cokolwiek twojego autorstwa, muszę przerywać. Za dużo emocji mi towarzyszy.
To wszystko było piękne ! c:
W pewnym momencie myślałam, że Marco naprawdę zginął, chciałam już przez okno skoczyć, ale najpierw musiałam doczytać do końca.
Wspaniałe zakończenie ! <3
OMójBoże !!!
OdpowiedzUsuńJakie cudowne. No naprawdę fantastyczne. Siedzę sobie w szkole i sprawdzam Bloggera a tu co!
Ola dodała swój part, hihih ;)
Ale mam teraz dobry humor. A historia Marcesci, boże, dawno nie czytałam takiego wspaniałego parta. Historia-
niezwykła i niepowtarzalna. Niesamowita. Boże, jakaś ty zdolna. No oddaj trochę talentu, no :)
Marcesca to dla mnie przykład prawdziwej miłości. Tak jak w twojej historii. Taka miłośc zdarza się raz na 1000 lat. A ty tak pięknie pokazałaś tęsknotę Fran, że po prostu chciało mi się płakakc. A fragment T... świetnie opisany, naprawdę :) Strasznie mi się podobał. W ogóle jak cały part. Zakończenie mnie zwaliło z nóg. Już myślałam, że naprawdę uśmierciłaś Marco.
Ale chyba nie byłabyś taka okropna, nie?
całuję, życzę weny i pozdrawiam. I kocham <333
Cathy
Kochanie,
OdpowiedzUsuńmiałam wypowiedzieć się na twoim blogu, jednak zdecydowałam, że zrobię to tutaj.
Przeszkadza ci to? Mam nadzieję, że nie.
Aniołku, mimo młodego wieku - tak, odezwała się jeszcze młodsza - piszesz naprawdę niesamowicie. Idealnie odzwierciedlasz uczucia bohaterów, co jest piękne.
Jesteś wspaniałą pisarką, bezbłędną.
Ba, nawet osobą jesteś niezwykle sympatyczną, co jest wielkim plusem.
Kocham twój styl pisania, dosłownie. ♥
Dziękuję za wiarę w nadzieję ♥
OdpowiedzUsuńBoski <3
OdpowiedzUsuńWidzisz czytałam to już kiedyś i jestem nie wiem która :( No, ale cóż jak ma się taki Internet jak mój to nie ma co mówić. Ale powiem Ci, że jeszcze pamiętam tego parta i nawet jeszcze mam go na kąpie :D Nie wiem czemu, ale nie chce mi się go usunąć. Jest świetny i cudowny i boski :* Jak zwykle przecież. Jak ona się dowiedziała, że on umarł to mi się płakać chciało. Zostawił swoją rodzinę, ale ja coś czułam, że nie mogła byś rozwalić Marcesce, nie byłabyś w stanie tego zrobić :) I tak nagle dzieci zaczynają mówić, że widziały tatę. Widać, że było jej smutno jak znowu zaczęły go wspominać ;( Odwraca się, a tam jej mąż :D To mi się bardzo podobało i już czekam na twoją kolej znowu :***
Kocham Cię <333
Boski :)
OdpowiedzUsuńWiesz? Czytam ten rozdział już po raz trzeci, i chętnie przeczytałabym go jeszcze raz, na prawdę wpadł mi w mój gust, no i w ogóle jest cudowny, mam nadzieję ze nie stracisz weny.
Zapraszam cię do mnie: http://viola-y-ludmi.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZajmuję i postaram się wrócić kochanie ♥
OdpowiedzUsuńWitaj kochana Olu !♥
UsuńPrzepraszam Cię za opóźnienie chciałam przyjść wcześniej ale sprawy mi się skomplikowały :/ Ubóstwiam Marcesce to jedna z moich ulubionych par♥ a wiesz? Jak ogladalam marcesce w serialu nie zwróciłam na niej zbyt dużo uwagi ale dzięki tobie nie mogę przestać czytać o nich i ich oglądać w internecie xd Os był cudowny. Dzięki niemu nauczyłam się ze zawsze trzeba mieć nadzieję, nie można jej tracić trzeba wierzyć do samego końca.
On musiał wyjechać walczyć w imię swojej ojczyzny ona za to musiała zostać i pozostało jej tylko modlić się o szczęśliwy powrót do domu. Ostatnia noc razem. .. ich najlepsze przeżycie którego nigdy nie zapomną. Jednak na drugi dzień musiał wyjechać i ja zostawić, zupełnie samą, z gromadką dzieci na głowie. Pisała do niego ale on tylko raz odpisał. Wszystko szło pięknie póki nie ten jednak przeklęty dzień w którym dowiedziała się o śmierci męża. Od tej pory wszystko się zmieniło. Załamała się? Tak czy traciła nadzieje? Nie. Rok. .. rok od jego wyjazdu. To w ten dzień wracali wszyscy ocalali. Jednak nie on, przynajmniej ona tak myślała. A to co stało się potem było dla mnie szokiem. On wrócił, żywy i prawdziwy. Ona w tamtej chwili wydawała się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi a potem? Potem mogli już żyć długo i szczęśliwie. Nadzieja ... niezbędne uczucie w naszym życiu. Bo ZAWSE trzeba mieć nadzieję że nadejdzie lepsze jutro i z to Dziękuję ci Olu , dałaś mi niezbędną lekcje Dziękuję ci za to z całego serca♥ WoW masz 5 rodzeństwa ! Nie wiedziałam że ktoś mnie przebije xd Uwielbiam cie wiesz♥ jeszcze raz dziękuję ci za tą lekcję, kocham cię ♥
Hej, Olu, kochana ♥
OdpowiedzUsuńjak widzisz, nie jestem aż tak spóźniona, sukces!, za chwilę udam się także na drugiego bloga, by skomentować piętnastkę - trzeba podtrzymywać tę dobrą passę, nieprawdaż? :)
Ale dobrze, przechodząc do oneshota, który oczywiście jest cudowny, wzruszający, wręcz zapierający dech w piersiach (jakże by inaczej), jednak idźmy po kolei (ostatnio lubię wypowiadać się w pewnej numeracji, sama zobaczysz)
Po pierwsze, cudowna para, wiesz, bardzo lubię tę dwójkę razem, może nie tyle w serialu, bo tam zrobiła się nieco nudna, ale w opowiadaniach? Na pewno ♥ Zwłaszcza takich cudownych, to przecież oczywiste.
Po drugie, piękny, tak fantastyczny, pomysł! Ah! Poezja! Wojna to bardzo ciekawy, ale także trudny temat, życie w tamtych czasach - tym bardziej, a samotna matka z ósemką dzieci, która czeka, każdego dnia zaglądając do listy zabitych, na swojego męża, opuszczającego kraj by walczyć dla większej sprawy, MAJSTERSZTYK! Lubię tę klimaty, lubię ten czas, mimowolnie przypomniała mi się "Pokuta", chociaż historia nieco inne, realia te same, czas - to najważniejsze.
Po trzecie, genialnie napisany! Nie zbyt przesadzenie, ale także - nie za ubogo. Powiedziałabym: wyważenie, a przy tym tak wzruszająco, wyjątkowo. Pełno tu miłości, lekkich zawirowań, smutku, a na końcu - szczęścia, rozstrzygnięcia spraw, zniwelowanie tęsknoty - w końcu Marco do nich wrócił.
Po piąte, tytuł strasznie mi się podoba, właściwie oddaje całą zawartość, w tak idealny sposób. "A On zawsze dotrzymuje obietnic", boże ♥ Bo Marco dotrzymał - wrócił, prawda? I to jest najważniejsze.
Podsumowując, bardzo mi się ten OS podobał, na liście oczywiście płakałam, bo cóż - one same są moją największą słabością (a Wy piszcie je dalej, pewnie, pf!), dedykacja też była cudowna - ale zazdroszczę Ci takiego kontaktu z rodzeństwem, naprawdę, ah! no i podziwiam twoje poświęcenie by dodać to cudeńko po północy, oczywiście!
Na koniec, przepraszam, że tak marnie, średnio się czuję po dzisiejszym dniu w szkole oraz oznajmiam iż czekam z niecierpliwością na kolejny twój part, a także part - Julci ♥
Kocham mocno, pamiętaj,
Edyta ♥
Przepraszam pozostałe autorki tego bloga, ale ten one shot najbardziej mnie urzekł ;*
OdpowiedzUsuńZaraz chyba przeczytam go po raz drugi.
To jest takie piękne, że nie potrafię się wysłowić :,(
Szczerze?
Sama dedykacja bardzo mi się spodobała ;)
Wybacz, ale mam mało czasu :(
To zdecydowanie mój ulubiony one shot <3!
Już się nie mogę doczekać kolejnego ;*
Buziaki -Nat ♥
Cudny <33
OdpowiedzUsuńPopłakałam się go czytając :*
Myślałam, że Fran go już nigdy nie zobaczy a tu proszę, miła niespodzianka. Śliczny Part <33
Pozdrawiam.
Miejsce<3
OdpowiedzUsuńHej.
UsuńZamurowało mnie. Tak strasznie ,tak cholernie . Chodź może nie tak jak Fran,która zobaczyła swojego męża po 5latach tak?
A on zawsze dotrzymywał tajemnic. Przyznam,że mało brakowało do tego abym zaczęła ryczec.A to było cudowne *.*
8 dzieci Marco i Fran . To musiała być cudowna rodzina. A jakie piękne zakończenie *.* On się pojawił. On żyje!! *.*
No dalej w to nie wierze,ale niewyobrażalnie się cieszę<333
Cudny ,boski i nawet nie znam takich słów OS*.*
z góry przepraszam za błędy jestem.na komórce xD
I nie bardzo umiem pisać sensownych komentarzy ;___; jednak OS cudowny:*
Życżę dużo ceny:*
Pozdrawiam
Hej Olciak! ¦ (haha, zacne powitanko, tak bardzo. :))
OdpowiedzUsuńTo może zacznę od tego, iż przeczytałam tego OS'a w ten sam dzień w którym go dodałaś. (haha, że nie przyszłam później, dziwne. o.O XD Dobra, nieważne. :))
No i teraz zadam sobie pytanie: co ja mogę teraz napisać? Hm? :)
A no napiszę przede wszystkim, iż ten ,,Jeden strzał'' był jednym z tym ,,bardziej oryginalnych''. :) Dlaczego bardziej?
A właśnie dlatego, że opisałaś starsze czasy - połowę XX wieku. :) No, jakby nie patrzeć I wiek do tyłu, haha. :D
Kochanie, Oluniuniu. x (Jezu, nie śmiej się z tych całych dziwnych ,,przezwisk'' na twoje imię. XD Okej? ^.^)
No więc..
Spisałaś się! Nawet bardzo! <3
Po pierwsze na co mogę zwrócić uwagę i szczerze powiedzieć, że odwaliłaś kawał dobrej roboty jest to, iż - była aż 8 dzieci. (ósemka? Chyba coś za dużo. xd Tak gdzieś piątka. :D Widzisz jaką mam pamięć. xd)
Małych szataniątek, nie wiadomo gdzie hasających, schowanych w ich skromnym domu. :)
Powiem Ci, że nie tylko dzieci Ci wyszły (haha, jak to brzmi. XD) ale i Marcesca - oddzielnie i razem. :)
Pokazałaś prawdziwą matkę, której czasem puszczą nerwy przy jej dzieciach - Francescę, jak i mężczyznę z wewnętrzym spokojem, aczkolwiek i męskim głosem (XD) - Marco. ;)
Kurde, Olciak.. uwierz. Nie uroniłam przy czytaniu żadnej łzy, może coś ze mną było, zeszły ze mnie emocje czy co?, aczkolwiek wiedz, że gdy miałabym dzień słabszy, albo zwykle coś by się stało, (hmm, tak - raczej tak. :)) to zapewne łza gdzieś tam by mi się kręciła w oku. :)
To nie twoja wina, że nie płakałam. (tu nawet nie ma niczyjej winy, chyba, że.. mojej! :D Ja - egoistka, haha. Moje, moje, moje. XD ;----;) Po prostu jestem mężczyzną jak Marco, a nie kobietą jak Francesca, a mężczyźni (chłopacy :D) - nie płaczą. Taak, taaak. XD
Jejuśka, już dostaję głupawki chyba. :D :c A mogło być tak pięknie, ,,dobry'',a może NORMALNY komentarz. :c XD
To ja Ci powiem, że chyba więcej z siebie nie wycisnę, choć mogłabym pisać o smutnej Fran, gdy Marco wyjechał jak i jej złamanym sercu, gdy dowiedziała się PODOBNO, że Marco nie żyje.
Ale ja człek - taki głupi, że hoho. Nie udałoby mi się to pewnie. Ja.. to ja. :)
Wybacz. :c Ale wiedz, że Martyna kuuura Olę. XDDD <3
To ja Cię żegnam. :)
Przepraszam za to u góry, ale musiałam zostawić po sobie ślad. :) Bo kim by była? A, Martyną. Nadal. XD ;=; Smutna prawda. XD
Dziękuję Ci za ślicznego Shot'a, do następnego! <3
P.S. - tak ubogo, przepraszam jeszcze raz. :c <3
P.S. #2 Olciak! XD :3 - za wszelakie błędy panią bardzo przepraszam. xD :D
Ściskam, życzę dalszych sukcesów w pisaniu, całuję i pozdrawiam,
Martyna - niedobra dziewoja. ;=; ♥
Przybyłam! Chociaż baaaaaaaaardzo spóźniona, to jednak jestem. Postanowiłam nadrobić wszystkie zaległości na Juntosie, dlatego jestem u Ciebie Olciu. <3
OdpowiedzUsuńMój komentarz nie będzie długi, wybacz, ale jestem trochę zmęczona. :c W sumie nie powinnam się tłumaczyć.
Ten OS był... nie umiem określić. Wspaniały. Powalający. Cudowny. Marco musiał wyjechać na misję, zostawiając swoją ukochaną rodzinę, żonę i dzieci. Musiał... Powiedział, że wróci, na pewno, że dotrzyma swojej obietnicy jej danej.
Wytrzymała dwa lata. Nie chciała już dłużej, wszyscy powracali do domów, a jego nadal nie było. Dlaczego?... Bo zginął.
Francesca nie mogła tego przeżyć. Ta strata zabolała ją bardziej, niż myślała. Kolejne pięć lat w samotności bez niego, nauczyła się normalnie funkcjonować dopiero pod sam koniec, kiedy uświadomiła sobie, że to nie ma najmniejszego sensu. Przecież i tak nie wróci.
Ale on zawsze dotrzymuje obietnic.
A potem żyli długo i szczęśliwie...
Happy End?
Kocham to, bardzo. <3
Płacze boże to boskie *,*
OdpowiedzUsuń